Liz Sayce: połączył nas wspólny cel
Rozmowa z Liz Sayce, Dyrektorem Generalnym Królewskiego Stowarzyszenia na rzecz Niepełnosprawności i Rehabilitacji (RADAR), związku skupiającego ponad 400 organizacji działających na rzecz osób niepełnosprawnych w Wielkiej Brytanii.
Jaki był powód powstania takiej organizacji jak
RADAR?
- RADAR założony został w latach 70., a więc dość dawno temu. Były
wówczas różne organizacje, często skonfliktowane ze sobą,
działające w obszarach różnych niepełnosprawności. Mieliśmy też
wtedy pierwszego w historii ministra odpowiedzialnego za sprawy
osób niepełnosprawnych, który uważał, że powinna istnieć jedna
organizacja parasolowa. Każdy działał wówczas osobno. Było m.in.
kilka państwowych organizacji osób niepełnosprawnych i to one
połączyły się w jedną organizację, jeszcze nie parasolową. To, co
naprawdę stało się w latach 70. to to, że organizacje, które były
odseparowane, połączyły się. Stały się po prostu jedną
organizacją.
Wielka rzecz stała się w latach 90. Była wtedy prowadzona intensywna kampania na rzecz praw obywatelskich i prawa antydyskryminacyjnego. To tak naprawdę skłoniło różne organizacje, by połączyć siły i pracować w ramach organizacji parasolowej. To był powszechny zew, prawdziwe pragnienie, by osiągnąć tę zmianę w przepisach. Dlatego w latach 90. różne organizacje połączyły się w ramach RADAR, by postarać się to osiągnąć. Połączył nas, więc wspólny cel.
Teraz w naszej organizacji mamy ponad 400 członków – lokalnych i krajowych organizacji działających na rzecz osób niepełnosprawnych. Widzimy doskonale, że mając taką parasolową organizację możemy być o wiele bardziej efektywni we wpływaniu na rząd i parlament, ponieważ możemy łączyć się w istotnych sprawach, jak np. polityka zatrudnienia i mówić jednym, wspólnym głosem.
Czy tworzenie takiego związku wielu organizacji było
łatwym procesem?
- To było bardzo trudne, były różne napięcia. Przede wszystkim
niektóre grupy były nieufne. Np. organizacje działające na rzecz
osób z niepełnosprawnością intelektualną i osób po kryzysach
psychicznych obawiały się, że przez przyłączenie się, zagubią się
ważne dla nich kwestie i że wszyscy będą skupieni tylko na
środowisku osób z fizyczną niepełnosprawnością oraz kwestii
dostępności architektonicznej. Mieliśmy też napięcie między
organizacjami prowadzonymi przez osoby niepełnosprawne i starszymi
organizacjami charytatywnymi, prowadzonymi przez osoby pełnosprawne
(dziś ponad połowa zarządu RADAR to osoby niepełnosprawne). Jednak
po jakimś czasie zaczęły one wspólnie pracować. Organizacje
prowadzone przez osoby niepełnosprawne zdecydowały, że chcą
pracować z każdym, kto ma spójną z nimi wizję, z kim mogą pracować
w tym samym kierunku, choć czasem jest to trudne. Ale w innym
przypadku każdy lobbuje na własną rękę i efekt jest bardzo skromny.
Uważam, że jeśli świat osób niepełnosprawnych mówi jednym głosem w
jakiejś sprawie, będzie miał większy wpływ na decyzje.
Jakim rodzajem związku jest RADAR. W jaki sposób
podejmowane są decyzje?
- Radar działa na zasadzie członkostwa. Mamy w partnerstwie ponad
450 organizacji, a także pojedyncze osoby. Każdego roku
organizujemy spotkanie generalne, podczas którego członkowie mogą
wybierać członków zarządu i podczas którego głosuje się nad
decyzjami. Pomiędzy tymi dorocznymi spotkaniami mamy spotkania w
różnych częściach kraju, gdzie dyskutujemy z naszymi członkami, co
planujemy, co robimy, staramy się poznać ich spojrzenie na te
sprawy. Naradzamy się też bardziej formalnie. Np. właśnie
wymyśliliśmy plan 3-letni, konsultujemy go z naszymi członkami.
Jest więc cały szereg dróg, dzięki którym osoby niepełnosprawne i
organizacje mogą wpływać na to, co robi RADAR. Staramy się też
pojedynczym organizacjom dostarczać wiedzę i materiały, które mogą
wykorzystać na poziomie lokalnym. Wiele decyzji podejmowanych jest
przecież na szczeblu lokalnym, np. w zakresie pomocy społecznej.
RADAR pomaga, więc także wpływać na decyzje władz lokalnych,
podczas gdy sam jest w tym samym czasie włączony w politykę na
szczeblu krajowym.
Jak udało się połączyć tak wiele grup interesów,
wynikających chociażby z różnych rodzajów niepełnosprawności?
- Myślę, że to dzięki wspólnemu celowi, gdy każdy chciał
prawa antydyskryminacyjnego. Organizacje, które wcześniej nie miały
związków z niepełnosprawnością, jak organizacje osób chorujących
psychicznie, osób z HIV, osób z niepełnosprawnością intelektualną,
chorych na raka stwierdziły „acha, jeśli się przyłączymy, możemy
osiągnąć coś, co będzie dobre i dla nas”. Wtedy ludzie zaczęli
wspólnie pracować, liderzy tych grup zaczęli się poznawać. W 1995
r. ustawa antydyskryminacyjna została przyjęta, a od 1997 do 2005
r. było bardzo wiele zmian w prawie. Więc takie łączenie się było
korzystne w uzyskiwaniu zmian. Np. w 2005 r. rząd Wielkiej Brytanii
udoskonalił prawo specjalnie z myślą o osobach chorujących
psychicznie, osobach z HIV i chorych na raka. To był wynik wspólnej
pracy organizacji. Parę lat wcześniej nie do pomyślenia byłaby
współpraca organizacji na rzecz osób z HIV czy chorych psychicznie
z organizacjami osób z fizycznymi niepełnosprawnościami czy osób
niesłyszących. Stało się tak dlatego, że ludzie ujrzeli te ogromne
możliwości, że wspólne działanie to duże korzyści. Myślę, że działa
to najlepiej, gdy jest określony cel i ludzie mogą zobaczyć zalety
wspólnej pracy. Inaczej zawsze jest ryzyko, że ludzie nie będą
mieli czasu na taką współpracę, mają w końcu tak wiele do roboty na
co dzień. Myślę więc, że tu zawsze chodzi o dobry, silny powód.
Czy nie ma konfliktów w tak zróżnicowanej i rozbudowanej
organizacji?
- Czasem są konflikty. Np. na początku harmonogram prac był
układany przez osoby z fizyczną niepełnosprawnością, więc siłą
rzeczy dotyczył w większości kwestii polepszania dostępności. Ale
wtedy niektóre osoby, np. związane z autyzmem powiedziały:
zrobiliście przestronne, otwarte biura, zrobiliście otwarte
przestrzenie w wagonach kolejowych, w których wcześniej były
oddzielne przedziały. Ale to nam wcale nie pomaga. To może być
dobre dla osoby poruszającej się na wózku, ale dla nas to jest
okropne, chcemy osobnych pokoi i przedziałów. W RADAR łączymy
ludzi, dlatego podejmujemy takie dyskusje. Zastanawiamy się więc,
czy możliwe jest, by np. w miejscu pracy były miejsca, gdzie ludzie
mogą przebywać sami, nawet jeśli środowisko pracy jest
otwarte.
Innym przykładem konfliktów mogą być krawężniki przy ulicach. Osoby
z niepełnosprawnością narządu wzroku idą wzdłuż krawężników i czują
się bezpiecznie, wiedzą, gdzie zaczyna się ulica, a gdzie kończy
chodnik. Ale osoby na wózkach nie chcą krawężników. Więc parę lat
temu RADAR połączył dyskutujących na ten temat i udało się
doprowadzać do kompromisu. To nie zawsze jest łatwe. Wciąż są
sytuacje, gdzie jedna organizacja chce mieć większy wpływ albo
zdarza się rywalizacja o środki od np. rządu.
Czy RADAR to pełna demokracja?
- Powiedziałabym, że to jest rodzaj „demokracji zarządzanej”, w
sensie takim, że jest zarząd, który jest wybierany przez członków.
W tych wyborach każda, duża czy mała organizacja ma jeden głos.
Decyzje o konkretnych działaniach RADAR podejmuje jednak zarząd.
Dużo myśleliśmy o tym, że jeśli byśmy konsultowali wszystko z
każdym, byłoby niezmiernie trudno efektywnie działać. Ale mówimy
naszym członkom, że jeśli nie zgadzają się z tym, co robimy, niech
nam o tym powiedzą, możemy to zmienić, przedyskutować. Nie ma tu
więc typowej demokracji w każdej decyzji, ale staramy się włączać w
prace naszych członków i dawać im wiele okazji, by protestować,
mówić, co myślą. Czasem ludzie mówią, że nie podoba im się to, co
robimy i opuszczają nas. To się zdarzało, choć bardzo rzadko.
Czy RADAR jest niezależny finansowo?
- Mamy różne źródła finansowania działalności. Kiedy RADAR
powstawał, to był czas, gdy rząd dawał dużo pieniędzy organizacjom
pozarządowym. To jednak zdarza się teraz rzadziej, więc środki
pochodzą przede wszystkim ze sprzedaży publikacji i reklam w nich,
sponsorują nas też firmy. Pieniądze od rządu są zazwyczaj na
poszczególne projekty. Mamy też niewielkie składki członkowskie.
Ale jest tu podział. Jeśli jesteś ogromną organizacją, płacisz
więcej. Nie chcemy jednak wykluczać małych organizacji działających
lokalnie na rzecz osób niepełnosprawnych. Oni nie mają pieniędzy,
więc bez sensu jest pobierać od nich składkę.
Czy to oznacza, że każda organizacja może być członkiem
RADAR? Nawet najmniejsza?
- Tak. Musi tylko podzielać naszą wizję, a jej działalność
musi być skupiona na niepełnosprawności.
Ile organizacji pozarządowych działa w Wielkiej Brytanii
na rzecz osób niepełnosprawnych?
- To naprawdę dobre pytanie. Jedno jest pewne, że to jest więcej
niż 450. Myślę, że to może być ok. 2-3 tys.
Dlaczego nie wszystkie należą do RADAR?
- Myślę, że część organizacji nie należy do żadnych związków, np.
małe organizacje samopomocowe. Jednak główne organizacje o zasięgu
ogólnokrajowym są członkami RADAR.
Czy stworzenie ustawy antydyskryminacyjnej było pomysłem
RADAR?
- To zaczęło się od pojedynczych osób niepełnosprawnych w
latach 70., myślę, że zainspirowanych przez inne ruchy na rzecz
praw obywatelskich, np. praw kobiet albo przeciwko rasizmowi. Byli
więc pojedynczy aktywiści, np. grupa osób niepełnosprawnych, którzy
mieszkali w domu opieki. Zaczęli protestować przeciwko przymusowi
chodzenia spać o określonej godzinie. Po prostu odmówili, opuścili
dom i poszli do pubu. Zaczęli rozmawiać, przelali to na papier,
rozesłali do innych osób, takich jak oni mieszkańców, instytucji.
Więc ta inicjatywa była oddolna. Później zaangażowano prawników.
Ale to tak naprawdę zaczęło się w latach 90., gdy wszyscy połączyli
siły. Więc to nie było tak, że to był pomysł RADAR, ale to była ta
organizacja, która skupiła ludzi, by walczyć i lobbować.
Ustawa antydyskryminacyjna to był mały czy duży krok w
rozwiązywaniu problemów osób niepełnosprawnych? Czy patrząc z
perspektywy czasu to był dobry czy zły pomysł?
- Myślę, że to był dobry krok. Szczególnie, od kiedy wniesiono
poprawki przez ponad 10 lat od momentu powstania. Oryginalna ustawa
była dość słaba, ale została poprawiona. Myślę, że zaczęła zmieniać
kulturę i stosunek do osób niepełnosprawnych. Jest bardzo ważne
mieć takie prawo. Nie jest ono idealne, wciąż jest wiele do
zrobienia, ale dało bardzo zauważalną zmianę.
Stworzyliśmy projekt polskiej ustawy
antydyskryminacyjnej. Jest to jednak idea jednej organizacji,
Integracji. Jak przekonać innych, pokazać, że to powinna być
wspólna idea, która zmieni sytuację osób niepełnosprawnych w
Polsce?
- W Wielkiej Brytanii wiele osób własnym historiami dało
świadectwo, że naprawdę są wykluczeni i dyskryminowani. Osoby z
niepełnosprawnością wzroku mówiły, że nie mają pracy i żadnej
nadziei na jej znalezienie. Osoby na wózkach narzekały, że nie są w
stanie korzystać z transportu publicznego, a nawet udać się do
restauracji. Osoby chorujące psychicznie mówiły o strasznym piętnie
i braku odwagi, by o tym rozmawiać. To były prawdziwe historie o
tych wszystkich trudnych doświadczeniach, ale też wielka potrzeba,
by przełamać te bariery. Myślę, że to była kluczowa sprawa. Ich
historie były przecież pokazywane w mediach.
Prawdopodobnie ważna też była praca z biznesem i rządem, by
zagwarantować, że zmiany nie będą niewiarygodnie kosztowne. Rząd
zrozumiał, że drogo to jest właśnie utrzymywać osoby bezrobotne.
Dla biznesu zaś niedorzeczne było np. to, że część osób nie może
się dostać do restauracji. Przecież to są klienci. Myślę, że ważne
było przekonać, że to nie jest tylko kwestia inicjatywy prawnej,
ale że to będzie też dobre dla kraju. To bardzo ważne
przesłanie.
Czy według Pani jest to prawo segregacyjne? Niektórzy
twierdzą, że osobne prawo dla osób niepełnosprawnych to rodzaj
getta.
- W Wielkiej Brytanii wiele osób niepełnosprawnych ma z
kolei obawy, że ustawa dotycząca równych praw wielu grup
społecznych będzie mniej skupiona na ich problemach niż specyficzne
prawo dotyczące tylko osób niepełnosprawnych. Obawiają się, że
niepełnosprawność może zostać zapomniana w takiej szerszej
inicjatywie. Przez lata lobbowaliśmy na rzecz prawa
antydyskryminacyjnego. Mamy je teraz i wiemy, że dobrze
funkcjonuje. Ale musimy też przyjąć niepełnosprawność jako bazę dla
innych ustaw. Pracujemy więc np. nad prawem budowlanym. Udało nam
się przekonać rząd, że wszystkie nowe osiedla mieszkaniowe powinny
być budowane w standardzie LifeTime Homes, czyli być całkowicie
dostosowane, ponieważ jesteśmy starzejącą się populacją. Tak samo
chcemy wpłynąć na ustawy zdrowotne i dotyczące edukacji.
Ale to dzięki ustawie antydyskryminacyjnej możemy te kolejne kroki
robić.
Rozmawiali: Piotr Pawłowski, Tomasz
Przybyszewski
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz