Razem przez życie
23.07.2008
Jak znaleźć miłość? Szukać czy czekać? Jak żyć w związku? Nie ma gotowej recepty. Każdy związek dwojga ludzi to inna historia, pisana przez zespolenie dwóch różnych światów. Udało się nam zajrzeć do tych światów. Poprosiliśmy kilka par z różnym stażem, z różnymi doświadczeniami, aby o sobie opowiedziały.
Monika i Bartosz poznali się przez portal www.niepelnosprawni.pl. Ona zamieściła na forum ogłoszenie, że pozna osobę samotną, najlepiej niepełnosprawną z okolic rodzinnego Poznania, z którą mogłaby miło spędzać czas. On odpisał, podając swój numer telefonu, i wkrótce się spotkali. Już po miesiącu znajomości Bartosz oświadczył się, a we wrześniu ub. r. wzięli ślub.
Odpowiedź na pytanie, jak znaleźć partnera, nie jest jednak aż tak prosta.
- Przede wszystkim nie wolno zamykać się w domu i izolować od ludzi - uważa Monika, która choruje na zwyrodnienie kręgosłupa. - Nie jest to łatwe, sama miałam z tym problem. Moje kompleksy były tak silne, że w pewnym okresie życia krępowała mnie sama obecność chłopców w moim otoczeniu, nie umiałam nawiązać z nimi kontaktu. Znalezienie takiej osoby jak Bartek zabrało mi wiele lat i miałam już obawy, czy kiedykolwiek zdołam ułożyć sobie życie. W naszym związku bardzo mi się podoba, że akceptujemy w pełni nasze problemy zdrowotne. Dotychczas odnosiłam wrażenie, że ta druga strona może z czasem mnie zostawić dla kogoś zdrowszego i piękniejszego albo będzie ze mną z litości.
Podobne rozterki miał Bartosz, któremu, częściowo przez niepełnosprawność - mózgowe porażenie dziecięce - jakoś nie szło z dziewczynami. Wiele go to jednak nauczyło, a szansą na rozwiązanie problemu okazał się internet.
- Osobie niepełnosprawnej łatwiej znaleźć partnera przez internet, bo tam czuje się anonimowa - tłumaczy - Niepełnosprawności tam nie widać, nie trzeba się więc jej krępować. Warto wejść na portal dla osób niepełnosprawnych, przejrzeć ogłoszenia, może ktoś wpadnie w oko, i wtedy zaryzykować. Albo dać samemu ogłoszenie. Nie polecałbym zaś szukania partnera przez czaty internetowe. Tam jest skupisko różnych ludzi, z których większość kpi z innych.
Zdaniem Moniki i Bartosza trzeba szukać drugiej osoby, choć nie na siłę. Na pewno nie wolno zdawać się na zrządzenie losu.
Czekać aktywnie - warto mieć taką postawę wyczekiwania, ale i być aktywnym, bywać w różnych środowiskach. Stwarzać możliwości.
- Oczywiście, może być tak, że trafimy na kogoś w pubie, autobusie, pracy, ale to będzie tylko przypadek - mówi Bartosz.
- Miłość pojawia się wtedy, kiedy za nią nie gonimy, ale delikatnie pomagamy losowi - dopowiada Monika.
Żona, nie opiekunka
- Ja doświadczyłem i bierności, i aktywności w szukaniu dziewczyny - przyznaje Grzegorz, osoba głuchoniewidoma. - Na studiach jakoś nie miałem czasu na szukanie. Później znów nie wiedziałem, gdzie szukać. Pomogło mi włączenie się w pracę na rzecz osób głuchoniewidomych. Kontakty niejako same się pojawiły. Nie żebym jakoś bardzo intensywnie każdą kobietę obserwował, że a nuż będzie moja. Starałem się raczej uczyć budowania relacji z koleżankami, rozmawiając o różnych rzeczach, poznawać je. Pokazywałem siebie, swoje walory, te inne niż ułomności związane z niepełnosprawnością. Trochę szukałem, ale nie z takim wyrachowaniem, że za wszelką cenę muszę znaleźć, i jak z pierwszą, drugą się nie uda, to z trzecią już koniecznie. Jednocześnie zastanawiałem się, jak powinienem się zachowywać, żeby dziewczyny nie zrazić, bo oczywiście osoba pełnosprawna będzie miała mnóstwo pytań i wątpliwości. Renia też miała ich masę i w pewnym momencie przeraziła się, że już przez całe życie będzie musiała być moim przewodnikiem, bała się, czy to udźwignie.
Renata i Grzegorz mają ogromny sentyment do Tatr. To tam, na Wiktorówce, nastąpił decydujący zwrot w ich wędrówce do ślubu. Na górskich szlakach, tych najtrudniejszych wykuwała się ich miłość.
Grzegorz pierwszy raz spotkał Renatę w 1985 roku przy okazji załatwiania pewnych formalności w Polskim Związku Niewidomych, w którym pracowała. Przez wiele lat jeździli jako instruktorzy na te same turnusy rehabilitacyjne dla osób głuchoniewidomych. Wtedy nie wiedzieli jeszcze, że są sobie pisani. Aż do 1988 roku.
Zaiskrzyło między nimi, gdy podczas wspólnych spacerów ćwiczyli na dłoniach alfabet punktowy. Dotykiem rozmawiali na wiele tematów. Potem zaczęły się wspólne spotkania, wycieczki, wyjazdy w góry. Pod koniec 1990 roku wzięli ślub. „Miłość to nie wpatrywanie się w siebie nawzajem, ale patrzenie razem w jednym kierunku" - słowa An-toine'a de Saint-Exupery'ego były mottem na ich ślubnym zaproszeniu. Dziś mają czworo dzieci. Renata rzeczywiście miała wiele wątpliwości, potrafiła je jednak przezwyciężyć.
- Grzegorz nie był moim pierwszym chłopakiem - mówi. - To jednak poprzednie znajomości sprawiły, że mogłam go docenić, miałam motywację, żeby przełamać swoje i innych obawy przed jego niepełnosprawnością. Wiedziałam, jakim jest dla mnie skarbem.
Grzegorz także zadawał sobie trudne pytania. Czy ma prawo ryzykować posiadanie dzieci? Jego katarakta jest schorzeniem dziedzicznym... Czy może wiązać się z osobą pełnosprawną? Czy nie będzie dla niej ciężarem?
- Nie chciałem i nie mam takiego związku, w którym małżonka będzie kontynuowała rolę matki-opiekunki - tłumaczy. - Zawsze zakładałem, że stworzę związek partnerski, oparty na równości. Specjalnie to akcentuję, bo w pracy z osobami głuchoniewidomymi nieraz widziałem, że rodzice takiego młodego człowieka robią wszystko, żeby on znalazł partnerkę i nie został sam, kiedy ich zabraknie.
Bujna wyobraźnia
Czekać aktywnie - tak szukanie partnera definiują Teresa i Szymon. Ich zdaniem, warto mieć postawę wyczekiwania, ale i być aktywnym, bywać w różnych miejscach i środowiskach. Stwarzać możliwości.
Teresa i Szymon tak się właśnie poznali - na weselu w małym mieszkanku znajomych. Potem on zaczął zabierać ją na spacery. Na początku był kimś w rodzaju przewodnika - Teresa jest osobą niewidomą. Jak mówią, wspólnie przepędzali smutek życia w szarych czasach - był początek lat 80. Dziś mają pięcioro dzieci; troje jest już pełnoletnich.
Początkowo Teresa lekko podchodziła do znajomości z Szymonem. Relacja ta jednak coraz bardziej się pogłębiała. Zdaniem Teresy, właśnie na samym początku osoby niepełnosprawne popełniają często największy błąd.
Znaleźć właściwą osobę to początek, ponoć najtrudniejszy. Potem zaś... jest jeszcze trudniej. Trzeba nauczyć się akceptować drugiego człowieka.
- Znam wiele takich przypadków, że gdy ktoś zbliży się do osoby niepełnosprawnej, to ona anektuje go całkowicie - mówi. - Ta nadmierna zaborczość sprawia, że osoba pełnosprawna ucieka, czuje się osaczona. Trzeba uważać w kontaktach damsko-męskich, bo jedna ze stron może taki kontakt traktować jako koleżeńską pomoc, a druga będzie sobie wyobrażać nie wiadomo co. Jak ktoś dwa razy na ulicy podprowadzi, to już amant, nic tylko szykować się do ślubu.
Zbyt bujna wyobraźnia może też działać odwrotnie - powodować, że będzie się z góry zakładać porażkę.
- Kiedyś miałem tego typu problem - wspomina Iwo, osoba niskiego wzrostu. - Taki mur nie do przejścia. Gdy nawet w czasie randki rozmawiałem z dziewczyną, nie chciałem jej dać poznać po sobie, że mi się podoba. Coś mnie hamowało, żeby się nie wychylać za mocno, a potem miałem do siebie pretensje, że chodzę z nią, spaceruję, znamy się rok, a ja jeszcze nic. Miałem do siebie pretensje, ale nic się nie zmieniało. Wydaje mi się, że wiele osób ma taki problem niskiej samooceny.
- A z drugiej strony nie wiesz, czy nie ma w tobie czegoś wyjątkowego, co akurat tę osobę zachwyci, zwróci jej uwagę - dodaje Renata, partnerka Iwa. - Jesteś uprzedzony, coś ci się tylko wydaje, a tak naprawdę rzeczywistość jest inna. Myślę, że to wynika z lęku przed odrzuceniem.
Iwo i Renata, także osoba niskiego wzrostu, poznali się dzięki wspólnym znajomym. Znajomość przerodziła się w przyjaźń, a ta w uczucie. Opłacało się zaryzykować.
- Podstawowa sprawa: nie użalać się nad sobą - podsumowuje Iwo.
Znaleźć tę właściwą osobę to dopiero początek, ponoć najtrudniejszy. Potem zaś... jest jeszcze trudniej. Już na starcie trzeba nauczyć się akceptować drugiego człowieka takim, jaki jest, jego przyzwyczajenia i słabości. To, że czasem zachowa się inaczej, niż my w takiej sytuacji. Sztuką jest proces docierania się dwojga ludzi.
- Czasem to jest wynegocjowanie konsensusu - uważa Szymon.
- To wypracowanie jedności, by nie starać się zdominować drugiego, całkowicie go sobie podporządkować, urobić - dodaje jego żona Teresa.
- Trzeba ustalić, że np. w tej dziedzinie decyduję ja, na tym terenie ty, a na pozostałych razem - podsumowuje Szymon.
Wkracza rodzina
Nie tylko charakter drugiej osoby może stanowić wielkie wyzwanie w budowaniu szczęśliwego związku. Najtrudniej może być z rodzinami obu stron.
- Często rodzinie wydaje się, że jak ktoś jest niepełnosprawny, to ma ona prawo wkraczać w każdą sferę jego życia, bo przecież chce dobrze - uważa Alicja (w wyniku cukrzycy 15 lat temu straciła wzrok) - Jeśli jednak dopuścimy do naszego związku rodziców, znajomych, ciotki, wujków i wszyscy przyjdą radzić, to wcześniej czy później dwoje ludzi tego nie wytrzyma. Albo tę rodzinę z głośnym hukiem się odstawi, albo związek się rozleci. Owszem, należy wysłuchać rodziny, odwiedzać ją, ale są sprawy dla niej zamknięte.
Alicja wpadła na Wojciecha. Dosłownie, bo jako osoba niewidoma nie zauważyła go na korytarzu ośrodka, do którego przyjechali na turnus rehabilitacyjny.
Gdy dziewięć lat temu Alicja i Wojciech podjęli decyzję o ślubie, rodzice obojga nie byli zachwyceni. Ona niewidoma, on przez dystrofię mięśni porusza się na wózku - jak oni sobie poradzą? Rozwiązaniem okazał się solidnie skonstruowany plan na przyszłość - wspólny pokój w Domu Pomocy Społecznej. Może nie jest to szczyt marzeń, jednak w Sieradzu na wiele więcej liczyć nie mogli. Ich pomysł sprawdził się - do dziś są szczęśliwą parą.
Poznali się w 1994 roku na turnusie w Ciechocinku. „Poznali" to może za duże słowo. Alicja, która niewiele wcześniej straciła wzrok, dosłownie wpadła na przejeżdżającego korytarzem przyszłego męża. Nakrzyczała na niego i tak ich historia mogłaby się zakończyć, gdyby jakiś czas później nie spotkali się na warsztatach terapii zajęciowej. Tam zaczęli poznawać się bliżej. Do dziś nie mogą ustalić, kto był pułapką, a kto myszą. Ona zaczęła go odwiedzać pod pretekstem nauki alfabetu Braille'a. On nauczył się go specjalnie, by móc udzielać jej korepetycji.
- Trzeba się trochę dla miłości poświęcić - śmieje się Wojciech.
Od tego czasu Alicja jest jego nogami, a Wojciech jej oczami. Informację o ślubie ojcowie obojga przyjęli spokojnie. Gorzej było z matkami.
- Moja mama strasznie się buntowała - wspomina Alicja. - Była już na emeryturze, przyzwyczaiła się, że przez kilkanaście lat byłam w domu i stałam się od niej zależna. A tu pojawił się Wojtek na wózku i jeszcze Dom Pomocy Społecznej... Co ludzie powiedzą? Byłam jednak uparta i dopięliśmy swego.
Ludzie, niestety, gadali, potrafili być naprawdę okrutni w swych komentarzach. Otoczenie było nawet bardziej przeciwne ich decyzji o ślubie niż rodzina. Często nawet osoby, które ich w ogóle nie znały. Wszystko to nie pomagało rozwianiu własnych wątpliwości narzeczonych. Wojciech przyznaje, że obawiał się ślubu.
Nie wiesz, czy nie ma w tobie czegoś wyjątkowego, co akurat zachwyci drugą osobę, zwróci jej uwagę. Często mamy lęk przed odrzuceniem.
- Wiedziałem, jakie mam ograniczenia fizyczne i nie chciałem obciążać tą przypadłością drugiej osoby - mówi. - Ja to Alicji uświadamiałem, od początku byłem z nią szczery. Wiedziała, na co się decyduje.
- Teraz, jak coś jest nie tak, to mi mówi: „sama tego chciałaś". Dobra metoda, przestaję jęczeć - śmieje się Alicja.
Liryka w prozie życia
A co z miłością po latach? Czego potrzeba, by związek trwał?
- Takie wstępne zauroczenie nie jest prawdziwą miłością - uważa Wojciech. - Właściwa miłość to ta, która pokonuje trudności. Jak Alicję coś boli, to ja to przeżywam, jakby i mnie bolało. A często bywa, że ludzie są zauroczeni sobą, ale kiedy pojawia się pierwsza trudność, wtedy ich związku nie ma. Tymczasem odpowiedzialność za tę drugą stronę, szczególnie w przypadku osób niepełnosprawnych, jest wkalkulowana do końca życia.
Pojawia się proza kolejnych dni, która osłabia początkową fascynację.
- Miłość to nie tylko to wzniosłe uczucie, kiedy ludzie się kochają i nie mają problemów - twierdzi Alicja. - Miłość tworzy się i cementuje, kiedy są ze sobą, kiedy sobie nawzajem pomagają i kiedy wiedzą, że mogą na siebie liczyć, że jest ta druga osoba, do której można przyjść, przytulić się, wypłakać.
- Żona jest moim jedynym przyjacielem - uważa Bartosz. - Bo wiem, że mogę z nią w każdej chwili porozmawiać, gdzieś pójść, spędzić czas, gdzieś pojechać. Ona jest zawsze ze mną. Dla mnie ktoś, z kim od czasu do czasu ewentualnie pójdę na piwo, jest tylko znajomym.
Dla Bartosza więź z żoną jest jedyna w swoim rodzaju. Zbudowana na zaufaniu, którego nie można mieć do nikogo innego. Zawsze wybaczy błędy, które przecież każdy popełnia.
Monika i Bartosz od razu wiedzieli, że są sobie pisani. Miesiąc po pierwszym spotkaniu zaręczyli się, a niecały rok później wzięli ślub.
- Ważne, że jeśli się pokłócimy, bo w końcu różnie bywa, to w naszym domu funkcjonuje słowo przepraszam - tłumaczy. - Ono często daje więcej niż cokolwiek innego. A ludzie czasami nie potrafią ze sobą rozmawiać i nie potrafią przeprosić. Nie przechodzi im to słowo przez gardło.
Niemożność przyznania się do błędu, wyolbrzymianie drobnych zdarzeń, a na dokładkę podejrzliwość i brak zaufania - to prosta droga do erozji związku.
- Jeśli pojawiają się pęknięcia, niedopowiedzenia, to jest czas na zaakceptowanie prawdy, przyjrzenie się swoim błędom i przeproszenie - uważa Grzegorz. - Trzeba jak najszybciej takie rzeczy prostować, dbać o komunikację. Jeżeli ta komunikacja jest, to jest i wspólne szczęście.
Samotność we dwoje
- Bardzo ważne jest też wyczucie różnicy między rozmawianiem a mówieniem - dodaje Szymon.
Razem z Teresą niedawno w porę dostrzegli, że grozi im odizolowanie światów, samotność we dwoje. Zbyt mało ze sobą przebywali, za mało rozmawiali.
- To rozejście się jest takie powolne, w pierwszej chwili niedostrzegalne. Jednak z czasem jest coraz głębsze i głębsze - przyznaje Teresa.
- Kim jest ten facet, który się plącze po domu? - dodaje Szymon.
- No właśnie - potwierdza Teresa. - Nasza cywilizacja, długa praca poza domem sprzyjają odizolowaniu. My przynajmniej z psem wieczorem wychodzimy na ogół razem, żeby mieć te 20 minut na rozmowę. Zwykle późno wracamy, potem kładziemy dziecko, robi się dziesiąta i pora spać.
- A rano jest pośpiech.
- W rezultacie nie rozmawiamy i mąż może nie wiedzieć, np. że córka jest chora.
- To ona była chora?
- No tak.
- To my mamy córkę?
- Jeśli nie uczestniczysz w życiu rodziny, to jest ci ona coraz bardziej obca. A w tak licznej rodzinie miejsce po kimś szybko się zabliźnia, zauważyłam.
Powrót do korzeni
Związek dwojga osób nie jest czymś stałym. Przez cały czas ewoluuje i trzeba uważać, by nie wymknął się spod kontroli. W razie potrzeby warto wrócić do korzeni.
- Przede wszystkim stawia się tę osobę na pierwszym miejscu, cały czas się o niej myśli - mówi Iwo. -Jest najważniejsza. Wszystko inne zostaje gdzieś na drugim planie, w tle.
- Jesteśmy razem, bo jedno drugiego potrzebuje - dodaje Renata.
- Na zasadzie wzajemności.
- Uzupełniania się.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz