A dom mój będzie ze szkła...
...Żeby było w nim słońce i ciepło. Prosty, ale nowoczesny w bryle. Wygodny i funkcjonalny we wnętrzu. Tworzę go ze skrawków marzeń. Kiedy będzie gotowy - kreska po kresce, tafla po tafli - przeniosę go najpierw na papier, a później na soczystą łąkę...
Agnieszka Konewczyńska, jeszcze nie ma swojej łąki. Nie wie też, czy będzie jej szukać w Polsce czy w... Austrii.
Urodziła się 27 lat temu w Wałbrzychu. W marcu obroniła z wyróżnieniem dyplom w Technische Universität Wien - na Politechnice Wiedeńskiej. Projekt, dzięki któremu została inżynierem architektem, dotyczył miasta, w którym ukończyła (2006 r.) swoje pierwsze studia architektoniczne czyli Wrocławia. Połączyła w nim Politechnikę Wrocławską z leżącym po drugiej stronie Odry centrum badawczym, wznosząc na położonej między nimi (na środku rzeki) wyspie, wielofunkcyjny obiekt akademicki (kładkę) z klubami, salami wystawowymi i seminaryjnymi. Na wodzie zaś umieściła pływające domy akademickie. Egzaminatorzy byli zafascynowani pomysłem Polki.
''StudentH2Ousing'' we Wrocławiu, czyli wodne centrum
akademickie wg Agnieszki
Agnieszka jest dumna nie tylko z dyplomu.
- Na tej prestiżowej austriackiej uczelni studiowało wielu
obcokrajowców. Ale głuchy, to pierwszy raz - śmieje się
Agnieszka.
Jako niemowlę zachorowała na zapalenie ucha środkowego. Podany wówczas antybiotyk - streptomycyna - trwale uszkodził jej słuch. Agnieszka wychowywała się jednak wśród osób słyszących.
Bo mama się zawzięła
Robiła setki kolorowych plakatów z przedmiotami, roślinami, zwierzętami, czynnościami, liczbami i codziennie, po kilka godzin ćwiczyła ze mną wymowę słów i zdań - wspomina Agnieszka. - Tata pracował wtedy za granicą. Wrócił, kiedy miałam 2,5 roku. Potrafiłam już powiedzieć do niego: ‘’tato". Dzięki mamie mój glos nie brzmi tak automatycznie jak u wielu osób niesłyszących. Mamie zawdzięczam to, że skończyłam ''normalne'' szkoły, choć łatwo nie było.
W podstawówce dzieci śmiały się z niej za jej plecami albo...
wkładały do buzi ślimaki.
- Potem nauczyłam się... bić i przeklinać i już byłam ''równiacha''
- żartuje Agnieszka. - Ale nie ja jedyna byłam szykanowana. To było
specyficzne środowisko. Głównie dzieciaki z domów dziecka, z
rozbitych, patologicznych rodzin. Jak się znalazłam w liceum, to
dziwiłam się, że chłopcy nie tylko nie biją dziewczyn, ale jeszcze
je w drzwiach przepuszczają.
Zanim jednak Aga weszła do ''innej bajki'', musiała zdać... testy na inteligencję. Kiedy okazało się, że jej IQ przewyższa normę, dyrektor liceum zgodził się na przyjęcie niesłyszącej uczennicy, ale tylko do klasy ogólnej.
- Uparłam się, że chcę do matematyczno-fizycznej, więc w końcu dopuścił mnie do egzaminów - mówi Agnieszka. - Byłam wściekła. Bo co? Bo jak głucha, to głupia? Inni zdawali, bo chcieli, a ja musiałam udowadniać, że w ogóle mogę! Maturę zaliczyłam jak wszyscy. Tłumacz nie był potrzebny, bo ja nie umiem migać! Czytam z ruchu warg.
Bo chciałam stawiać domy
- Projektowanie domów przypominało mi stawianie budowli z klocków – opowiada Agnieszka. - Stąd architektura. Tata, inżynier budownictwa, wykonał ze mną kilka ćwiczeń z geometrii wykreślnej. Okazało się, że ''widzę przestrzeń''. Lubiłam nauki ścisłe i ''zabawy kreską''. Nawet teraz mój szef prosi mnie czasem o odręczne perspektywy. Mówi, że to prawdziwa rzadkość - architekt, który potrafi rysować. No tak, ale ja na początku studiów posługiwałam się jeszcze kalką i rapidografem, a nie myszką komputera.
Ani uczelnia wrocławska, ani wiedeńska, do której Agnieszka trafiła, ''bo mama zawsze mówiła, że Wiedeń jest piękny, więc chciałam to sprawdzić'', nie traktowały jej ulgowo. Zdarzyło jej się nawet zdawać egzamin w dwóch językach - angielskim i niemieckim - naraz. Podziwiano ją za determinację i wyobraźnię.
Mimo młodego wieku lista jej osiągnięć jest długa. Była m.in. stypendystką ONZ w Danii - Hojskole Jaruplund oraz CEEPUS z BMBWK w Austrii, brała udział w warsztatach w Ecole d'Architecture d'Versaillies (Francja), na Politechnice w Bratysławie oraz w warsztatach przy rewitalizacji kopalni ''Michał'' w Ostrawie. Jej projekty były prezentowane na wystawach w Wiedniu, Paryżu, Ostrawie i Tallinie. W 2007 roku z Fundacją Twórców Architektury wyjechała na wyprawę architektoniczną do Japonii.
Bo ruch to mój żywioł
Od stycznia 2007 r. Agnieszka jest członkiem zespołu (najpierw jako stażystka, a obecnie jako pracownik) wiedeńskiej pracowni Gharakhanzadeh Sandbichler Architekten GmbH Kundl Wien, znanej z niekonwencjonalnych projektów architektonicznych. Kiedy w 2004 r. wraz kolegami z Politechniki Wiedeńskiej opracowała strategię rozwoju urbanistycznego dla terenów poprzemysłowych koło Paryża, opiekunem grupy była jej obecna szefowa. Zaproponowała studentce z Polski staż i... już jej nie wypuściła.
Agnieszka nie ma ulubionego architekta. Chce być wszechstronna i nie skupiać się na jednym stylu. Fascynuje ją design skandynawski, japoński, holenderski, niemiecki oraz prace młodych architektów austriackich.
- Lubię szklane domy - mówi Agnieszka. - Realne, inteligentne, ''naszpikowane'' technologią high-tech. Klaszczesz w dłonie i drzwi się otwierają, słońce mocniej zaświeci, żaluzje się zamykają. A w obecnej pracy mogę takie tworzyć, jak np. modernizację zabytkowej kamienicy w Wiedniu poprzez dodanie czterech przeszklonych pięter przeznaczonych na mieszkania. Poza tym to nie zawsze są domy, czasem np. nowoczesna... mleczarnia w Salzburgu, muzeum regionalne w Vorarlbergu albo centrum interwencyjne straży pożarnej i ratownictwa górskiego w Tyrolu.
Agnieszka żyje w biegu. Pracuje 10-12 godzin na dobę, ale może wyjść z pracy, aby załatwić prywatne sprawy. W rzadkich wolnych chwilach uprawia sport - jogging, pływanie, nurkowanie, narty, snowbord, rower, tenis, spotyka się z przyjaciółmi i... tańczy. Dwa lata temu po raz drugi usłyszała świat.
- Nie jeden dźwięk, ale od razu całą kakofonię - śmieje się. - Po operacji wszczepienia implantu dotarło do mnie tyle odgłosów naraz, że zabolało mnie całe ciało. Teraz znowu ćwiczę. Tym razem słuch. Rozróżniam już głosy znanych mi osób i... dzwonki telefonów. Dużo rozmawiam z mamą przez skype'a. Ale nie zawsze potrafię przypisać dźwięk do przedmiotu czy czynności.
Bo ja tylko widzę przyszłość
- Nie katuję się przykrymi wspomnieniami - mówi Agnieszka. -Już dawno spaliłam plakaty mojej mamy. Zostawiłam na pamiątkę kilka zeszytów i kaset z nagraniami pierwszych słów. Ważna jest tylko droga do przodu.
Agnieszka pracuje z ludźmi - choć w jej orzeczeniu o niepełnosprawności wpisano uwagę, aby wybrała sobie zajęcie, które... w żaden sposób nie wiąże się z kontaktami z ludźmi. To właśnie przez ludzi Aga chce zostać w Austrii.
- Tutaj mam większe szanse na zawodowy rozwój - tłumaczy. - W Austrii architekt kształtuje gust klienta, a w Polsce wykorzystuje się go bardziej jako rysownika, który ma przelać na papier projekt z czyjejś głów i nie martwić się, że powstanie z tego architektoniczny koszmarek. Poza tym tutaj znalazłam miłość... - uśmiecha się Agnieszka z rozmarzeniem.
*****
Artykuł powstał w ramach projektu "Integracja
- Praca. Wydawnicza kampania informacyjno-promocyjna"
współfinansowanego z Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach
Sektorowego Programu Operacyjnego Rozwój Zasobów Ludzkich.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz