Janusz Świtaj, Człowiek bez barier 2014
Inspiruje i wspiera
Janusz Świtaj stał się bohaterem mediów w 2007 roku, kiedy domagał się zgody na zaprzestanie uporczywej terapii utrzymującej go przy życiu. Ten głos rozpaczy zmienił jego życie. Po 15 latach opuścił cztery ściany, pracuje w fundacji Anny Dymnej „Mimo wszystko” i pomaga osobom w równie trudnej jak on sytuacji. Oddycha za pomocą respiratora.
Agnieszka Fiedorowicz: Tytuł „Człowiek bez barier” to radość, ale pewnie i odpowiedzialność...
Janusz Świtaj: To dla mnie ogromne przeżycie. Statuetka będzie miała w moim pokoju i pamięci szczególne miejsce. Jak wspomniałem w swojej przemowie, zostanie „Człowiekiem bez barier 2014” doda mi „powera”, wzmocni moje już ponadnaturalne siły i zaowocuje jeszcze lepszym działaniem na rzecz osób niepełnosprawnych.
Wielokrotnie zwracał Pan uwagę na problem braku usług asystenckich dla osób ze znaczną niepełnosprawnością. To chyba wyzwanie na miarę „Człowieka bez barier”?
Sam jako jednostka ciągle o to apeluję, wysyłałem już dwukrotnie listy do byłego premiera Donalda Tuska. Niestety, sprawa wciąż spychana jest na margines. Chciałbym zachęcić do wspólnej debaty na ten temat kilka głównych fundacji w naszym kraju. Gdyby dziś zabrakło mi pieniędzy na asystenta, z powrotem utknąłbym w łóżku i nie mógłbym wykonać żadnego ruchu, musiałbym przerwać wszystkie podjęte działania. Wiem, jakie to ważne, i chciałbym, aby osoby ze znacznym stopniem niepełnosprawności, które chcą się uczyć, pracować, aktywnie żyć, miały takiego asystenta przypisanego z urzędu. Takie osoby powinny być wyselekcjonowane i przygotowane do odgrywania swej roli. Obecnie sam wyszukuję takich ludzi, ale mija wiele tygodni, zanim asystent oswoi się z moją niepełnosprawnością, nauczy obsługi skomplikowanej aparatury, wózka czy respiratora. Niemniej jednak warto, aby władze pochyliły się nad tym problem i znalazły środki na finansowanie usług asystenckich.
Jaką największą barierę musiał pokonać w swoim życiu „Człowiek bez barier 2014”?
Na szczęście nie mentalną. Nigdy nie miałem barier w świadomości, byłem nastawiony na życie. Największą barierą był brak możliwości opuszczenia OIOM, bo nie mieliśmy domowego respiratora. Gdy wreszcie w 1999 roku znalazłem się w domu, barierą było przykucie do łóżka. Nie marzyłem, że w polskich realiach mógłbym mieć wózek z respiratorem, który tak mnie usprawni. Pokonałem barierę wyjścia z domu! Moje opuszczenie 8. piętra było symboliczne.
Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość?
Gdy tylko wrócę z Warszawy, 4 grudnia angażuję się w akcję „Kulawy Mikołaj” na naszej uczelni, Uniwersytecie Śląskim. 7 grudnia jadę do Bielska-Białej na akcję „Moto Mikołaje”. Z przyjaciółmi motocyklistami cały listopad zbieraliśmy fundusze dla dzieci z jedynego w Bielsku państwowego domu dziecka. Za te pieniądze kupimy pieluchy, łóżka, materace, których brakuje, ale oczywiście też prezenty, żeby dzieci miały bogatego i radosnego mikołaja. Część funduszy, które zostaną zebrane, będą wykorzystane latem na wyjazd nad morze lub w pobliskie góry.
Czego – nie tylko świątecznie – chciałby Pan życzyć przyszłym laureatom konkursu „Człowiek bez barier”?
I tym obecnym, i przyszłym chciałbym życzyć, aby dawali z siebie jak najwięcej, żeby byli inspiracją dla osób niepełnosprawnych, zwłaszcza tych, którzy mają depresję i zmagają się ze swoimi słabościami. Chciałbym, abyśmy byli godnym wzorem do naśladowania, także dla ludzi pełnosprawnych, którzy obserwują nasze działania i uświadamiają sobie, że ich problemy w porównaniu do naszych są naprawdę niewielkie. Nie ma co się zamartwiać, trzeba iść do przodu i starać się czerpać z życia pełnymi garściami!
Artykuł pochodzi z magazynu „Integracja”, nr 6/2014
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz