Polskie rugby w przebudowie
Brak: „wysokopunktowców”, bazy treningowej i zdolnej młodzieży. Są: liga, doświadczenie i zaangażowanie. Czy trzy wygrane, dwie porażki i czwarte miejsce w mocno obsadzonym turnieju rugby na wózkach Metro Cup 2015 odzwierciedlają potencjał Polaków?
Trener naszej kadry, Janusz Kozak, wiedział, że po kwietniowym występie na turnieju w Pradze, na którym nie udało się zdobyć awansu na mistrzostwa Europy, zawodnicy potrzebują znowu uwierzyć w siebie. Powiedział im, że porażki budują przyszłe wygrane i ta w Pradze też przeniesie dobre owoce. Chciał, by pojawiły się one już w Warszawie, w hali Arena Ursynów, podczas IV międzynarodowego towarzyskiego turnieju rugby na wózkach „Wheelchair Rugby Metro Cup 2015”, organizowanego w dniach 3-5 lipca 2015 r. przez Stowarzyszenie Sportu Osób Niepełnosprawnych SSON.
Trener miał jednak powody do obaw, gdyż na turniej przyjechało siedem drużyn i wiele z nich jest wyżej od Polaków w światowym rankingu rugby na wózkach. O puchar „Metro Cup 2015” przyjechały w tym roku walczyć drużyny z Danii, Francji, Niemiec, Kolumbii, a także dwa zespoły z Wielkiej Brytanii oraz ekipa „The Robots” z Czech.
Skuteczny pressing
Osiem zespołów podzielono na dwie grupy, w których każdy grał z każdym, a zwycięzcy dwóch pierwszych miejsc przechodzili do fazy finałowej. W grupie z Polską znaleźli się Dania, Niemcy i drugi skład Wielkiej Brytanii, który tworzą młodzi zawodnicy, mający nabywać doświadczeń w międzynarodowych rozgrywkach. Faworytem do zwycięstwa w całym turnieju był pierwszy skład Wielkiej Brytanii.
- Szczerze mówiąc, obawiałem się, że skończymy na ostatnim miejscu w grupie, a już na pewno, że z niej nie wyjdziemy, ponieważ Duńczycy to wicemistrzowie Europy, Niemcy są klasyfikowani od nas znacznie wyżej, a Brytyjczycy to najlepsza od lat drużyna w Europie, więc nawet jej drugi skład może być groźny, zwłaszcza że my jesteśmy na etapie przebudowywania i odmładzania drużyny – przyznał Janusz Kozak.
Polacy w pierwszej potyczce zmierzyli się właśnie z młodymi Brytyjczykami, którym, jak się okazało, brakowało jeszcze doświadczenia i ogrania na międzynarodowych turniejach. Nasi zawodnicy dość łatwo sobie z nimi poradzili, wygrywając z jedenastopunktową przewagą 46:35. Ewidentnie o wyniku zadecydowało większe doświadczenie polskiej drużyny i taktyka opracowana przez trenera, oparta na pressingu, czyli obronie już na połowie przeciwnika od momentu wyprowadzania piłki i kryciu każdego zawodnika.
Twarde reguły
Na boisku w rugby na wózkach gra łącznie ośmiu zawodników, po czterech w drużynie. Mecz składa się z czterech kwart po osiem minut każda. Można powiedzieć, że dyscyplina ta zawiera w sobie elementy koszykówki na wózkach, hokeja na lodzie i amerykańskiego futbolu. Punkt zdobywa się poprzez przekroczenie zawodnika z piłką linii bramkowej przeciwnej drużyny.
Zespół ma 40 sekund na całą akcję – od momentu wyprowadzenia piłki ze swojej strefy pod bramką do zdobycia punktu – oraz 12 sekund na wprowadzenie piłki w strefę bramki przeciwnika. Jeśli to się jej nie uda, traci piłkę. Traci ją także wówczas, gdy zawodnik posiadający piłkę nie wykona co 10 sekund kozłowania, a atakujący zawodnik będzie przebywać w strefie bramkowej przeciwnika dłużej niż 10 sekund albo kiedy wyjedzie poza boisko.
Za faul dyktowana jest utrata piłki i minuta kary dla faulującego zawodnika, która może jednak skończyć się z chwilą, gdy bramkę zdobędzie przeciwna drużyna. Rugby to dyscyplina bardzo kontaktowa, obowiązuje jednak wiele zasad, których nie można przekroczyć, najważniejsze z nich to zakaz wjeżdżania w stojącego przeciwnika oraz uderzania zderzakiem w tylną część koła jego wózka.
Wysokopunktowcy, czyli idą zmiany
Trzon polskiej kadry rugby na wózkach tworzą dziś starsi zawodnicy, którzy niedługo będą kończyć karierę sportową, ponieważ niektórzy niedługo będą kończyć 40 lat. W większości to tetra- i paraplegicy, którzy ulegli wypadkom i złamali kręgosłupy. Z takich właśnie osób składały się zespoły, kiedy kilkadziesiąt lat temu wymyślono ten sport i takie tworzą w dużym stopniu polską kadrę.
Jednak coraz więcej drużyn na świecie wprowadza do gry zawodników z innymi niepełnosprawnościami, po amputacjach i z porażeniem mózgowym. To tzw. wysokopunktowcy, którzy są najczęściej silniejsi i sprawniejsi od zawodników ze złamanym kręgosłupem. Takie drużyny dominują dziś podczas zawodów.
Każdy rugbysta na wózku ma przypisane punkty kwalifikacyjne, których wysokość ustala się od stopnia jego niepełnosprawności. Im mniejsza niepełnosprawność zawodnika, tym więcej otrzymuje punktów (najwięcej to 3,5 pkt.). Najmniej punktów otrzymują zatem zawodnicy najmniej sprawni (0,5 pkt.). Łączna punktacja zawodników drużyny na boisku nie może przekraczać 8 punktów.
Problemem naszej kadry jest nie tylko brak solidnych młodych rugbistów, ale także niedobór „wysokopunktowców”. Dlatego w tej chwili reprezentacja Polski jest w okresie przebudowy i w procesie odmładzania. Nie dzieje się to z dnia na dzień, ponieważ wyszkolenie dobrego zawodnika trwa kilka lat.
- Brakuje nam zawodników po amputacjach i z dysfunkcją kończyn, których motoryka jest nieporównywalnie lepsza od tetraplegików, którzy szybciej się męczą, mają słabszą wydolność, słabsze mięśnie i brak stabilizacji – mówił Krzysztof Kapusta, kapitan polskiego zespołu. – Brytyjczycy i inne drużyny mają właśnie takich zawodników, dlatego dominują. My szukamy takich rugbystów. Ja gram już 13 lat w reprezentacji i moje dni jako zawodnika dobiegają końca, bo mam już 37 lat.
Silna strefa
Drugi pojedynek w grupie Polacy stoczyli z reprezentacją Niemiec. Nasi zachodni sąsiedzi zajmują znacznie wyższą pozycję w europejskim rankingu najlepszych drużyn, ale w tym roku naszemu zespołowi udawało się już z nimi wygrywać. Taktyka, jaką trener Kozak wybrał na mecz, polegała na obronie strefą, czyli zawodnicy czekali w swojej strefie bramkowej pomiędzy słupkami na atak przeciwnika (bramki mają 8 metrów szerokości). Nie było więc krycia zawodników na ich polu, jak w pojedynku z Anglikami, lecz obrona własnej bramki i próby przechwycenia piłek.
Ta strategia zadziałała bardzo dobrze, ponieważ Polakom udało się przechwycić kilka piłek, a swoje akcje zakończyć bramkami. W ten sposób wyszli na prowadzenie, a potem uzyskali czteropunktową przewagę, którą dociągnęli do końca spotkania, wygrywając ostatecznie 47:43. Ta wygrana dodała drużynie pewności i wiarę, że są w stanie pokonać w ostatnim meczu Duńczyków, aktualnych wicemistrzów Europy. Trzeba było jednak zagrać z nimi jeszcze lepiej niż z Niemcami.
- Z Duńczykami musieliśmy wygrać, aby wyjść z grupy i awansować do półfinału – tłumaczył trener Kozak. – Nastawienie w zespole po dwóch wygranych było bojowe, do Duńczyków jednak nie pałamy miłością, bo bardzo nam nie odpowiada ich sposób gry, a nawet sposób zachowania na boisku. Oni mają dwóch bardzo szybkich „wysokopunktowców”, których my nie mamy. Ich taktyka opierała się na zagrywaniu do nich, musieliśmy więc nastawić się znowu na obronę strefy bramkowej, bo w polu ci dwaj zdołaliby uciec każdemu z naszych.
Obrona we własnej strefie to rzeczywiście najmocniejsza strona naszego zespołu, a sama taktyka praktycznie konieczna, kiedy nie posiada się w zespole „wysokopunktowców”, a ma ich za to przeciwnik. Ona też pozwala zaoszczędzić siły zawodników, którzy są starsi w porównaniu do rywali na boisku.
To już nie rehabilitacja
Nie ma też co ukrywać, system treningowy w Polsce bardzo odbiega od tego w Danii czy innych krajach europejskiej czołówki rugby na wózkach. Tam rugbyści mogą ćwiczyć bardziej intensywnie. W Polsce zawodnicy wielu klubów trenują zaledwie raz w tygodniu, ponieważ właściciele hal sportowych nie chcą ich wynajmować rugbystom. To odbija się na umiejętnościach, kondycji, szybkości oraz możliwości poprawienia różnych błędów czy niedociągnięć w czasie gry zespołowej.
To dziś główny problem polskiego rugby na wózkach, choć niedobory finansowe również są odczuwalne, gdyż nie jest to tani sport. Profesjonalny wózek kosztuje ponad 20 tys. zł i wystarcza praktycznie na dwa lata gry kadrowicza, do tego dochodzi zakup nowych opon, dętek i osłon, szprych, a nawet kół, których w sezonie wymienia się bardzo dużo.
Rugby na wózkach w Polsce zaistniało dzięki Fundacji Aktywnej Rehabilitacji (FAR), która zaczęła tę dyscyplinę w naszym kraju organizować i promować. Dzięki tym wysiłkom już w 1998 roku polska reprezentacja wzięła udział w pierwszych międzynarodowych zawodach w Wielkiej Brytanii, gdzie uzyskała kwalifikacje do mistrzostw Europy rozgrywanych rok później. W 2001 roku powstała Polska Liga Rugby na Wózkach, której turnieje odbywają się zgodnie z międzynarodowymi przepisami. Obecnie w lidze gra 19 drużyn, a kadrę prowadzi Stowarzyszenie Sportu Osób Niepełnosprawnych SSON, którego prezesem jest Tomasz Szkwara.
- Dzisiejsze Rugby na Wózkach to już nie jest rehabilitacja, lecz wyłącznie sport, który traktowany jest wyczynowo i profesjonalnie, choć turnieje są rozgrywane w systemie weekendowym, bo zawodnicy na co dzień pracują – podkreślał Tomasz Szkwara. – Teraz odmładzamy nasz zespół, bo mamy cel, aby być najlepszymi w Europie. Bolączką są oczywiście pieniądze, bo wózki niszczą się w wyniku ciągłych uderzeń oraz dużych obciążeń, a nowe kosztują. Dlatego tak ważni są dla nas partnerzy i sponsorzy, jak Ministerstwo Sportu, Urząd m.st. Warszawy, wspaniała też jest pomoc Metra Warszawskiego czy Tramwajów Warszawskich oraz Miejskich Zakładów Autobusowych.
Roboty z Czech
Taktyka na mecz z Duńczykami okazała się skuteczna. Wygraliśmy z nimi 45:38, czyli aż z siedmiopunktową przewagą. Nikt tak wysokiej wygranej Polaków się nie spodziewał. Na pewno wsparciem dla zawodników był duży doping publiczności, która skandowała: „Jeszcze jeden! Jeszcze jeden!”. Choć po meczu nasi zawodnicy odczuwali duże zmęczenie, to byli ogromnie szczęśliwi, ponieważ wygrali wszystkie mecze w swojej grupie. Wyjście z niej, i to jeszcze z pierwszego miejsca, było ogromnym sukcesem, bo Polacy nie byli faworytami.
W półfinale na ich drodze stanęła drużyna z Czech „The Robots”. Grało w niej dwóch bardzo silnych i szybkich „wysokopunktowych” zawodników (każdy ma po 3 pkt., czyli stosunkowo niewielką niepełnosprawność), którzy na co dzień chodzą, mają bardzo sprawne ręce, bardzo dobrze pracują tułowiem, a na wózku siedzą wysoko i stabilnie, więc dość łatwo przechwytują piłki.
Taktyką, jaką na mecz z nimi wybrał trener, było więc granie pressingiem i podwójne krycie – dwóch zawodników kryje najbardziej wartościowego zawodnika przeciwnika. Niestety, choć Polacy dzielnie się bronili i kontrowali, musieli uznać wyższość rywala, przegrywając z nim czterema punktami (41:45). Było jednak widać, że trzy poprzednie pojedynki mocno naszych wyczerpały. A pozostała im jeszcze walka o trzecie miejsce w ostatnim dniu turnieju „Metro Cup 2015”.
Cios za cios
Tu ponownie trafili na Niemców, którzy swój półfinałowy pojedynek przegrali z pierwszą drużyną Wielkiej Brytanii 41:53. Niemcy bardzo chcieli wziąć rewanż za porażkę z nami w grupie. Byli mocno zmotywowani. I chyba to przeważyło, bo w pierwszych minutach meczu nasi zawodnicy popełnili z rzędu kilka niewymuszonych błędów i stracili aż cztery punkty. Niemcy odskoczyli, a my musieliśmy ich teraz gonić.
To była najbardziej emocjonująca pogoń przegrywającej drużyny spośród wszystkich spotkań turnieju. Polacy z determinacją atakowali i zmniejszali przewagę, ale za chwilę Niemcy odrabiali stracone punkty, utrzymując 3 lub 4-punktową przewagę aż do kilku minut przed zakończeniem meczu.
- W końcówce odbiliśmy się od dna i w niesamowity sposób doprowadziliśmy do remisu, strzelając wyrównującą bramkę dosłownie w ostatnich kilku sekundach przed końcowym gwizdkiem – relacjonował trener Kozak. – To oznaczało dogrywkę. W dogrywce był cios za cios, lecz nam pierwszym udało się uzyskać jednopunktową przewagę i to Niemcy musieli wyrównywać. Kiedy to uczynili, my byliśmy w posiadaniu piłki i mieliśmy 40 sekund na jej dobre rozegranie i strzelenie zwycięskiej bramki, bo mecz kończył się właśnie w tym czasie.
Niestety, Polacy niepotrzebnie śpieszyli się, zabrakło spokoju i zimnej krwi. Niemcy zastosowali pressing w naszej strefie, my, wyprowadzając z niej bardzo szybko piłkę, straciliśmy ją przez niedokładne podanie. Niemcy piłkę przejęli i wykorzystali akcję, strzelając nam bramkę. To był najlepszy mecz całego turnieju – najbardziej emocjonujący i jedyny, który zakończył się różnicą tylko jednej bramki.
Brytyjczycy z pucharem
Ostatecznie puchar „Metro Cup” wywiozła z Warszawy drużyna z Wielkiej Brytanii (zespół pierwszy), drugie miejsce zajęli Czesi z „The Robots”, trzecie Niemcy, a Polska czwarte. Za nami znalazły się w kolejności reprezentacje: Danii, Francji, Kolumbii i Wielkiej Brytanii 2.
- Jestem dumny z naszych zawodników, bo to co zrobiliśmy w turnieju, to był naprawdę duży wyczyn – podsumował trener Kozak. – Turniej zakończyliśmy bilansem trzech wygranych i dwóch przegranych, jestem naprawdę zadowolony, bo przecież jesteśmy na etapie budowania nowej drużyny i szukania młodych, „wysokopunktowych” zawodników, którzy sprawdzą się w rugby.
Chyba nikt w drużynie nie spodziewał się takiej końcowej pozycji, patrząc jak silne drużyny przyjechały na turniej. Tymczasem Polacy wyszli z grupy pokonując lepszych od siebie. „Metro Cup” uważane jest za najlepszy turniej towarzyski w rugby na wózkach w Europie. Za rok kadra Polski powalczy o jeszcze lepszą pozycję. Być może już z jednym „wysokopunktowcem” w składzie, Łukaszem Brudkiem (2,5 pkt.).
- Ja jestem jeszcze młodym zawodnikiem, rugby uprawiam dopiero rok i muszę się jeszcze wiele nauczyć, teraz byłem na ławce rezerwowych – mówił Łukasz Brudek. – Jestem po skoku do wody, po obozie aktywnej rehabilitacji poznałem kapitana drużyny, Krzysztofa Kapustę, który zobaczył we mnie potencjał i namówił mnie na rugby. Ostatni mecz z Niemcami był wyrównany, pod koniec chłopakom zabrakło już trochę sił w obronie pressingiem, ale po niepowodzeniu w Pradze, tu w Warszawie się podnieśli i pokazali, na co ich stać.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz