Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Każdy ma swoje Kilimandżaro

08.10.2008
Autor: oprac.: redakcja, fot.: Marek Kowalski/www.mimowszystko.org
Źródło: Fundacja Anny Dymnej "Mimo Wszystko"

27.09.2008
Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem konferencji prasowej, pożegnania z najbliższymi i odprawy na lotnisku. Chwile poprzedzające odlot z Warszawy były bardzo nerwowe.

Okazało się, że samolot linii KLM, którym mieliśmy wyruszyć do Amsterdam nie wystartuje na czas. Usłyszeliśmy też, że jeśli opóźnienie będzie zbyt duże, to samolot lecący z Amsterdamu do Kenii nie będzie na nas czekał. A to z kolei będzie oznaczać konieczność koczowania w Amsterdamie przez kilka najbliższych dni, do czasu aż będzie następny samolot. Na szczęście czarny scenariusz się nie sprawdził. Zdążyliśmy! Przed nami 9 godzin lotu do Nairobi.


Na zdj.: Kilimandżaro, fot.: Marek Kowalski/www.mimowszystko.org

28.09.2008
Pierwszy dzień na Czarnym Lądzie
To był dzień pełen niezapomnianych wrażeń. Trudno opisać wszystko co dziś zobaczyliśmy i przeżyliśmy, ale spróbujemy…

Kwadrans przed godziną 7.00 wylądowaliśmy szczęśliwie w Nairobi. Czarny Ląd z lotu ptaka jest przepiękny. Tuż po odprawie wsiedliśmy do busików i pojechaliśmy do hotelu. Ciężko uwierzyć, ale wokół jest Afryka!!! Spacerują zebry. Macha nam mnóstwo „opalonych” ludków. Jest cudownie.

Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy do fundacji chroniącej żyrafy,  które udało się uratować przed wyginięciem jeden z gatunków tego pięknego zwierzęcia. W chwili gdy się tego podejmowali żyły tylko trzy żyrafie rodziny. Do dziś pracownikom fundacji udało się już odbudować populację.

Stamtąd pojechaliśmy do fundacji, która zajmuje się małymi słoniątkami porzuconymi przez rodziców. Mieliśmy okazję zobaczyć jak pracownicy się nimi opiekują i przygotowują do samodzielnego życia w dziczy. Jednym z najbardziej zabawnych momentów było spotkanie Łukasza ze słoniem. Łukasz go pogłaskał, pomacał niepewnie po trąbie i śmiejąc się z zachwytu krzyknął: - On jest taki mechaty jak trawa!

Po południu byliśmy na garden-party u księżnej Sapieżanki, która ufundowała nam ubezpieczenia i lekarza. Łukasz śpiewał piosenki ukraińskie i góralskie. Było sporo zaproszonych gości, wiele śmiechu i wzruszeń. Obecni też byli m.in. przedstawiciele polskiej ambasady w Kenii. Poznaliśmy tam niepełnosprawnego nauczyciela z Kenii, który razem z nami będzie szedł na Kilimandżaro. Dowiedzieliśmy się ponadto, że z uczestnikami naszej wyprawy chce się osobiście spotkać prezydent Kenii, Mwai Kibaki. Spotkanie zaplanowano na jutro na godz. 9 rano. Po tym spotkaniu wsiadamy w busy i wyruszamy w kilkugodzinną podróż do Tanzanii. Będziemy mieli do przejechania około 280 km. Trochę się stresujemy bo nie mamy wszystkich wymaganych zezwoleń, a granica kenijsko-tanzańska należy do najtrudniejszych w Afryce. Często zdarzają się tam różnego rodzaju problemy. W głębi serca liczymy na to, że nas ominą…

29.09.2008
Z wizytą u wiceprezydenta Kenii
Dzisiejszy dzień to przede wszystkim wielkie wydarzenie medialne i wyprawa w stronę granicy z Tanzanią…

Zostaliśmy zaproszeni do Pałacu Prezydenckiego. Spotkaliśmy się z wiceprezydentem Kenii. Przyjęto nas z wszelkimi honorami. Był wywiad do telewizji kenijskiej, podobno pojawiła się też jakaś informacja na nasz temat w wiadomościach. Nasz przyjazd do Kenii stał się po prostu dużym wydarzeniem. Tuż po spotkaniu wyruszyliśmy w kilkugodzinną podróż do Tanzanii. Takim dość nerwowym momentem było przekroczenie granicy kenijsko-tanzańskiej. Staliśmy ponad półtorej godziny, ale kiedy wyszliśmy rozprostować kości i celnicy zobaczyli osoby na wózkach i ociemniałego Łukasza to jakoś wszystko zaczęło nabierać tempa. W tej chwili jesteśmy w cudownym miejscu, które nazywa się Arusha. Na wysokości około 1900 m. n.p.m. Jest bardzo fajna pogoda bo około 24 stopni.

Dzisiejszej nocy będziemy spać w domkach krytych strzechą. Ludzie w tej części Afryki żyją bardzo ubogo. Mieszkają w lepiankach, dla wielu z nich jedyny dobytek stanowią kozy, ale mają w sobie ogromne pokłady radości. Uśmiechają się do nas szeroko, dbają o to, żeby nam niczego nie brakowało, pozdrawiają nas na każdym kroku. Mamy wokół siebie dużo pozytywnych emocji. Nie brakuje ich też w grupie. Bardzo szybko staliśmy się teamem. Jedni drugim pomagają, wspierają. Trzymamy się razem. Dziś po raz pierwszy zobaczyliśmy Kilimandżaro. Robi ogromne wrażenie. Wszystkim nam mocniej zabiły serca. Jutro rano jedziemy na spotkanie z masajskimi wojownikami Morani. A w środę zaczynamy trekking na Kilimandżaro.
Pozdrawiamy z pachnącej słońcem Afryki!


Fot.: Marek Kowalski/www.mimowszystko.org

30.09.2008
Z wizytą u masajskich wojowników Morani
Dziś każdy z nas mógł się poczuć jak widzowie programu podróżniczego, którym nagle pozwolono przejść na drugą stronę ekranu…

Wyobraźcie sobie, że siedzicie wygodnie w domu, w miękkim fotelu, oglądacie National Geographic, w którym pokazują masajską wioskę. Widzicie małe chatki zbudowane z krowiego łajna i kryte strzechą, tlące się paleniska, wojowników Morani odzianych w swoje odświętne stroje i nagle ktoś macha do was z drugiej strony zapraszając żebyście weszli i na własne oczy zobaczyli to co widzicie na szklanym ekranie. Dokładnie tak się dzisiaj wszyscy czuliśmy. Nawet Łukasz miał okazję wiele „zobaczyć”. Dotykał masajskich strojów, broni wojowników, pytał o każdy szczegół. Zostaliśmy zaproszeni do jednej z takich chatek na herbatę. Angelika z Jarkiem i Piotrkiem nie mogli wjechać do środka wózkami, więc zostali wniesieni. Chłopaków posadzono na stołeczkach, a Angelikę na specjalnie przygotowanej skórze.

Ludzie żyją tam bardzo skromnie. Nie mają wody, elektryczności, ale uśmiechają się szeroko. Czuliśmy się tam wyjątkowo. W jednej z chatek siedziała masajska babcia. Kiedy Angelika do niej podeszła, babcia na popatrzyła nią, ściągnęła z szyi naszyjnik i założyła jej na szyję, a potem się uśmiechnęła. Chwilę potem inna Masajka posadziła Angelice na kolanach małą dziewczynkę i gdzieś sobie poszła. Dziewczynka przesiedziała u niej jakieś 20 minut. Nic a nic się nie bała - że to blondynka, na dodatek z jakąś dziwną, białą skórą. Wzywać pomocy zaczęła dopiero wtedy gdy Angelika chciała z nią podjechać do samochodu i wyciągnąć z niego słodycze. My wiedzieliśmy, że to nie jest porwanie, ale dziewczynka raczej nie.

Wojownicy odtańczyli nam i odśpiewali wojenne pieśni. Na wieść o naszej wizycie zeszły się kobiety z całej okolicy i zorganizowały nam „market”. Chłopaki kupili miecze i tarcze do polowania na lwy. A dziewczyny, wiadomo: kolczyki, bransoletki i naszyjniki. Kupowaliśmy chętnie, bo wiedzieliśmy, że w ten sposób możemy im jakoś pomóc. Będą mogli sobie potem kupić coś do jedzenia, albo kozę. Zwierzęta mają tam ogromną wartość. Postanowiliśmy, że podziękujemy im za gościnę kupując krowę, ale nie byliśmy w stanie jej sprowadzić na miejsce, więc przekazaliśmy im równowartość 180 dolarów za które sami ją sobie kupią.

Wieczorem wróciliśmy do hotelu z przeróżnymi pamiątkami. Nie tylko z tymi, które chcieliśmy ze sobą zabrać. Angelika, Jarek i Piotrek wjechali w wiosce na jakieś kolce i podziurawili opony w wózkach. Do hotelu dotarli na kompletnych kapciach. Angelika miała jedną dziurę, a Piotrek z Jarkiem po dwie. Ale wieczorem – tuż po kolacji – zabrali się za klejenie łatek. I wszystko jest już w porządku. Mogą ruszać dalej. Zresztą kolacja to też dziś było wydarzenie. Tuż po deserze (zajadaliśmy banany na ciepło z lodami) wyszła do nas grupa kobiet i odśpiewała nam piosenkę o Kilimandżaro. To było naprawdę bardzo wzruszające! Jutro czeka nas początek trekkingu. Wyruszamy do Marangu Gate-Mandra Hut (2700 m n.p.m.).

1.10.2008
Pierwszy dzień wspinaczki
Początek wyprawy na szczyt był wyjątkowo trudny. Zdarzyło się coś czego nikt z nas nie był w stanie przewidzieć…

To był bardzo ciężki dzień. Poprzedniej nocy część z nas położyła się o godzinie 1.00 – 2.00. Skręcaliśmy nosze alpejskie, Jarek Rola skręcał rower, a wcześnie rano trzeba było wstać i spakować rzeczy do autobusu. Okazało się, że wózki i rower musimy załadować na dach. Inaczej się nie pomieścimy. Na dachu nie było odpowiednich mocowań, musieliśmy trochę „powalczyć”, ale się udało. Autobus wyglądał wprawdzie jak piramida Cheopsa, ale ruszyliśmy.

Kiedy byliśmy w Parku Narodowym, niedaleko bramy, przez którą zaczyna się podejście na szczyt, kierowca autobusu nagle zahaczył o kabel elektryczny. Wszystkie wózki i rower Jarka spadły z hukiem na ziemię. Szczęściem w nieszczęściu było to, że nikt akurat nie przechodził drogą. Niestety okazało się, że wózki alpejskie, na których mieli być wiezieni Angelika i Piotrek, zostały zniszczone: powykoślawiało koła, ramy, połamały się siedziska. Dojechaliśmy na parking i zaczęliśmy je naprawiać. To opóźniło nas o kolejne dwie godziny. Ostatecznie wyruszyliśmy dopiero około godz. 15.00.


Fot.: Marek Kowalski/www.mimowszystko.org

Szybko okazało się, że bez pomocy kilku osób wózki nie pojadą. Koła były w fatalnym stanie. Na dodatek poruszaliśmy się po podłożu wulkanicznym (przypomina to trochę pokruszony pumeks), który stwarzał dodatkowy opór. Trzeba było pchać wózki w kilka osób. Na szczęście jakiś dobry duch sprawił, że w połowie trasy znaleźliśmy w krzakach sprawny wózek alpejski i Piotrek mógł się na niego przesiąść. Udało nam się trochę przyśpieszyć. Niełatwo było też pokonać dzisiejszy odcinek osobom poruszającym się o kulach. Krzysiek Głombowicz przeszedł mały kryzys. Jego kule co krok się zapadały. Było mu niezwykle ciężko, ale postanowił iść dalej i dotarł do obozu. Jarek Rola jechał dzielnie na swoim rowerze. Udało mu się dzisiaj w ten sposób pokonać cały odcinek.

Tanzańczycy, którzy obsługują naszą wyprawę, nie tylko nam pomagali, ale starali się też podsycać dobre humory. Nauczyli nas m.in. piosenki o Kilimandżaro. Śmiejemy się, że będziemy ją śpiewać jeszcze długo po powrocie do Polski. Ostatecznie udało nam się około godz. 20.00 dotrzeć w komplecie do Marangu Gate-Mandara Hut na wysokości 2700 m n.p.m. I to jest najważniejsza wiadomość dzisiejszego dnia! Jutro o godz. 5.30 wyruszamy dalej. Przed nami 12-kilometrowy odcinek. Cel – obóz Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m.   

Mamy nad sobą piękne gwieździste niebo, Tanzańczycy są bardzo weseli, uśmiechnięci. Jesteśmy zmęczeni. Ale jest ogromna determinacja w grupie. Postanowiliśmy, że wszyscy mają wejść na szczyt i będziemy robić co tylko się da, żeby tak się stało. Jutro mamy do pokonania 12 km. Wyszliśmy wszyscy w komplecie i to jest w tej chwili najważniejsze.

2.10.2008
Drugi dzień wyprawy
Z każdym metrem wspinaczka jest coraz trudniejsza. Dwóch uczestników wyprawy zachorowało, ich dalsza wędrówka na szczyt stanęła pod znakiem zapytania.

Dziś pokonaliśmy 12–kilometrowy odcinek. Wstaliśmy punktualnie o godz. 5.30. Z każdą godziną wspinaczka była coraz trudniejsza. Zmęczenia dawało się we znaki zarówno sprawnym jak i osobom z niepełnosprawnościami. Ekipa podzieliła się dziś na grupy. Na czele pierwszej z nich wędrował Krzysiek Gardaś z Łukaszem Żelechowskim i Jackiem Grzędzielskim, który od wczoraj jest „oczami” Łukasza. Z tyłu został Krzysiek Głombowicz - ma poważnie obtartą nogę, każdy krok sprawia mu ból, mimo to idzie dalej. Jarek Rola zdołał wjechać samodzielnie na rowerze na wysokość 3400 m n.p.m. Potem zaczęły mu słabnąć ręce, próbował walczyć, ale osłabiony organizm zrobił swoje. Do obozu trzeba go było wciągać na linach.


Fot.: Marek Kowalski/www.mimowszystko.org

W najtrudniejszej sytuacji są w tej chwili Marek Kowalski i Jacek Grzędzielski. Wieczorem mieli ponad 39 stopni gorączki. Na dodatek Marek miał przez cały dzień problemy z żołądkiem. Jest odwodniony i osłabiony. Lekarz, który idzie z nami twierdzi, że prawdopodobnie złapali jakiegoś wirusa. On sam nie czuje się najlepiej. Niewykluczone, że wszystkim pomoże sen i odpoczynek. W górach to jedno z najlepszych lekarstw. Od tego jak Marek i Jacek będą się rano czuli zależy ich dalsza wspinaczka. Pozostali uczestnicy skoro świt ruszają dalej.

Jutro zamierzamy dojść do siodła Kibo Hut na wysokości 4703 m n.p.m. Dla wielu z nas to będzie decydujący dzień. Trzeba się będzie bowiem zmierzyć z chorobą wysokościową. Trudno przewidzieć kogo z nas może dopaść. Większość nigdy nie była na takiej wysokości. Nie wiemy jak zareagują nasze organizmy. Dzisiejszy dzień pokazał, że Kilimandżaro nie oszczędza nikogo. Nawet w pełni zdrowe i sprawne osoby muszą się liczyć z tym, że mogą nie dotrzeć na szczyt. Cieszymy się jednak, że udało nam się w komplecie dotrzeć do kolejnego obozu - Horobo Hut na  wysokości 3720 m n.p.m.

Zaczyna się robić coraz chłodniej. Wyciągnęliśmy już ciepłą odzież. W nocy temperatura może spaść do zera. Zjemy coś gorącego i wskakujemy w puchowe śpiwory. Wierzymy, że jutro wszyscy poczujemy się lepiej. Inaczej być nie może. Każdy z nas chce przecież dojść na szczyt…  

3.10.2008
Trzeci dzień wyprawy
Zmieniliśmy plany. Nie idziemy dalej.

Wczorajszy dzień był wyjątkowo trudny. Marek Kowalski i Jacek Grzędzielski złapali jakiegoś wirusa i całą noc zmagali się z wysoką gorączką. Rano też nie czuli się najlepiej. Kilka osób ma objawy choroby wysokogórskiej. Bolą nas głowy, jest nam niedobrze. W tej sytuacji Grzegorz Kępski z Africa Adventure i Bogdan Bednarz, ratownik GOPR-u, którzy zdobyli w życiu już niejeden szczyt i doskonale znają góry postanowili, że powinniśmy zrobić dzień przerwy i zostać w obozie Horombo Hut. Będziemy mogli pospacerować po okolicy i trochę się zaaklimatyzować. A przy okazji porządnie się wyspać. Podobno w kolejnym obozie – Kibo Hut, na wysokości 4703 m n.p.m. niewiele osób potrafi zasnąć. Jeśli jutro poczujemy się lepiej, to sami się o tym przekonamy. Wszystko zależy już tylko od naszych organizmów…  


Fot.: Marek Kowalski/www.mimowszystko.org

4.10.2008
Dzień czwarty i decydujący
Przed sobą mamy kilka godzin wędrówki na wysokość 4703 m n.p.m. Nocą ruszamy na szczyt.

Wstaliśmy dziś o piątej rano. Powitał nas piękny wschód słońca. Trudno to opisać, ale widok był nieziemski. Pomyśleliśmy, że to dobra wróżba na dzisiejszy dzień. A przyda nam się każdy dobry symbol, gest, myśl… bo czeka nas wyjątkowo długi dzień i noc.

Dzień odpoczynku w Horombo Hut wszystkim nam się przydał. Nabraliśmy sił, mogliśmy się wyspać. Jacek i Marek czują się dużo lepiej. Idą z nami na szczyt. Jesteśmy już w drodze. Wyruszyliśmy o godzinie 7.00 rano. Wszyscy! Przed nami długie podejście do schroniska Kibo Hut na wysokości 4703 m n.p.m. Jeśli będziemy się w miarę dobrze czuli powinniśmy być tam około godz. 14.00. Ale tak naprawdę każdy z nas w głębi serca boi się tego odcinka. Podobno tu najbardziej czuje się wpływ wysokości na organizm. Trudno przewidzieć jak zachowają się nasze organizmy… Jesteśmy pełni optymizmu i dajemy z siebie wszystko, ale są rzeczy na które nie mamy żadnego wpływu. To jest jedna z nich.


Fot.: Marek Kowalski/www.mimowszystko.org

Każdy z nas niesie też zapas wody. W Kibo Hut jej nie ma. Będzie nam potrzebna również w drodze na szczyt i w czasie gdy będziemy z niego schodzić. Po kilkugodzinnym odpoczynku w Kibo Hut ruszymy na szczyt. Marsz rozpoczniemy dokładnie o 2.00 w nocy, zanim na niebie pojawią się chmury. Musimy być przygotowani na bardzo niskie temperatury. Każdy z nas będzie zaopatrzony w termos z gorącą herbatą. Na pewno trochę nam pomoże w kryzysowych momentach. Będziemy szli na wschód, w kierunku Uhuru Peak, najwyższego punktu masywu, który znajduje się na wysokości 5895 m n.p.m. Pokonanie tego odcinka zajmuje około 8 godzin. Podobno najwięcej osób wtedy rezygnuje z dalszej wspinaczki. My obiecaliśmy sobie, że będziemy się nawzajem motywować do tego, żeby iść dalej. Naszym celem jest Biały Dach Afryki-Kilimandżaro.

Myślimy o nim dzień i noc, niektórzy z nas o nim śnią. Poza tym mamy jeszcze jedną ukrytą siłę - siebie! Kiedy człowiek jest wysoko w górach, nie ma siły na udawanie. Wychodzą z niego dobre i złe cechy. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, jak w każdej grupie zdarzają nam się nieporozumienia, ale mimo to trzymamy się razem. Pomagamy sobie jak umiemy.

Angelika - tak jak obiecała - jest czasem czyimiś oczami, rękami, Kasia Rogowiec - nogami, a Łukasz, mimo tego że nie widzi, wspiera resztę jak mało kto. Podobnie jest z Jaśkiem Melą - jego optymizm jest nie do zdarcia. Jarek i Piotrek Truszkowski nie raz już mieli okazję udowodnić co znaczą silne ręce. A Krzyśki, mimo tego, że poruszają się o kulach, nadają naszemu marszowi odpowiedni rytm. Piotrkowi Pogonowi, który ma tylko jedno płuco, z każdym kilometrem oddycha się coraz trudniej, ale dzielnie pomaga pchać wózki, i kiedy pojawia się jakiś problem - natychmiast działa. Śmiejemy się, że czasem zachowuje się jak ojciec. No i jeszcze Boguś Bednarz, który spisuje się na medal.

Razem stanowimy wielką siłę! Wierzymy, że nasz wysiłek przyniesie również owoce innym. Może uwierzą w siebie, w to, że oni też mogą wyruszyć na swój szczyt. Bo przecież „Każdy ma swoje Kilimandżaro”. Nie będzie łatwo, tak jak nam nie jest łatwo, ale chcemy pokazać, że to jest możliwe. Mimo lęku, zimna, choroby wysokościowej, rozrzedzonego powietrza i zmęczenia, które nasila się z każdą godziną - idziemy! I zrobimy wszystko, żeby dotrzeć na szczyt.

Potem będziemy musieli zejść od razu na wysokość 3720 m n.p.m. To oznacza kolejne kilka godzin wędrówki. Wbrew pozorom zejście wcale nie jest łatwiejsze niż wejście, są odcinki, z którymi będziemy musieli stoczyć niemałą walkę. Zwłaszcza osoby poruszające się na wózkach. Angelice dają się już porządnie we znaki problemy z krążeniem, ale nie traci optymizmu. Podobnie jest z resztą uczestników. Wierzymy, że wszyscy wejdziemy na szczyt, a potem cali i zdrowi z niego zejdziemy. Trzymajcie za nas kciuki! To się na pewno przyda. Podobnie jak każda dobra myśl.  

5.10.2008
Wejście na szczyt
Zdobyliśmy Kilimandżaro!

O godzinie 8.00 czasu polskiego piątka z nas stanęła na Białym Dachu Afryki. Trzy osoby poruszające się na wózkach dotarły do miejsca, w którym dotąd nie był człowiek z taką niepełnosprawnością!

Powinniśmy powiedzieć: – Zwyciężyliśmy! Ale to słowo nie oddaje tego co czujemy, dlatego mówimy: – Jesteśmy szczęśliwi!


Fot.: Marek Kowalski/www.mimowszystko.org

Każdy z nas zdobył swoje Kilimandżaro. Piątka z nas - Kasia Rogowiec, Janek Mela, Krzysiek Gardaś, Piotrek Pogon i  Łukasz Żelechowski - dotarła na sam szczyt, na wysokość 5895 m n.p.m. Razem z nami, mimo wcześniejszego osłabienia weszli: Jacek Grzędzielski i Marek Kowalski. W grupie, która nas wspierała byli też Boguś Bednarz, Adam Golec – fotoreporter Gazety Wyborczej i Michał Jankowski -  student łódzkiej filmówki, który rejestruje nasze zmagania kamerą.

Pozostali uczestnicy dotarli na wysokość 5200 m n. p. m. Wśród nich była m.in. Angelika Chrapkiewicz – Gądek, Jarek Rola i Piotrek Truszkowski poruszający się na wózkach. Są oni pierwszymi osobami w historii, którym z taką niepełnosprawnością udało się dotrzeć aż tak wysoko. Dotąd nikt się na to nie porwał. Nie byłoby to oczywiście możliwe gdyby nie pozostali uczestnicy wyprawy, którzy stali się ich „nogami”.

Dla każdego z nas ta wyprawa była dowodem dużego zaufania do innych. Nie zawiedliśmy się! Dzisiaj każdy z nas naprawdę dał z siebie wszystko. Wyruszyliśmy tuż przed północą. Szliśmy po bardzo trudnym podłożu całą noc. Powyżej 5000 metrów każdy krok był zwycięstwem, a każdy kamień - gigantyczną przeszkodą. Z trudem oddychaliśmy, byliśmy niewyspani i zmęczeni, ale szliśmy dalej.

Nie sposób opisać tego co czuliśmy tam na górze... Na chwilę zapomnieliśmy o zmęczeniu i krótkim oddechu. Cieszyliśmy się jak dzieci. Niektórzy z nas płakali, ale to były łzy szczęścia. Dla każdego z nas to był morderczy wysiłek, ale nie żałujemy. Dziś każdy z nas zaśnie z poczuciem, że przeżył wielki dzień. Na pewno nigdy go nie zapomnimy… W tej chwili jesteśmy w obozie Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m. Marzymy już tylko o tym, żeby odpocząć. Dziękujemy wszystkim którzy trzymają za nas kciuki. Naprawdę czujemy, że nie jesteśmy sami. To wiele dla nas znaczy!

6.10.2008
Szczęśliwy finał
Zeszliśmy z Kilimandżaro. Nareszcie! Tak właśnie zareagowała większość z nas.

Z obozu Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m. zaczęliśmy schodzić tuż przed południem. Większość z nas milczała. Nie doszliśmy jeszcze do siebie po wczorajszym wysiłku. Tak naprawdę większość z nas – poza Krzyśkiem Gardasiem – nigdy nie miała do czynienia z tak dużą wysokością. Na dziś wszyscy jesteśmy zgodni – nie ma nic gorszego niż marsz z minimalną ilością tlenu. W pewnym sensie możemy nawet mówić o szoku beztlenowym, bo powietrze na szczycie Kilimandżaro jest już tak rozrzedzone, że organizm dostaje minimalną dawkę tlenu.

Z całą pewnością potrzeba nam kilku dni żebyśmy mogli całkiem dojść do siebie. W tej chwili jesteśmy już w miejscowości Arusha. Będziemy dziś spać w ciepłych, hotelowych łóżkach. Po spartańskich warunkach w górskich obozach takie miejsce to prawdziwy luksus. Niełatwo nam będzie zasnąć, ale na pewno warto to zrobić jak najszybciej - jutro czeka nas wszystkich safari!

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • Ja też mam swoje Kilimandżaro ?
    Urszula Kuraszkiewicz
    09.04.2012, 17:58
    Już dość dawno dostałam tę książkę od mojego syna, pracownika Fundacji J.Owsiaka, wraz z bluzeczką w słoniki, ale właśnie teraz, gdy zachorowałam na raka, zaczęłam ją czytać. Przez łzy śledziłam losy tych dzielnych młodych ludzi, ale płakałam wcale nie na sobą. Uważam,że dzięki tej książce dostrzegłam, że inni mają dużo gorzej niż ja,a nie poddają się. Kochani! wyleczyliście mnie z egoizmu i za to Wam przede wszystkim dziękuję! Będę wracać do tego zdania, które na stronie tytułowej wpisała autorka,że "nieważne , czy uda się osiągnąć szczyt, ważne, żeby na niego wyruszyć". Serdecznie pozdrawiam p.Małgorzatę Wach i p.Annę Dymną oraz tych dzielnych ludzi, którzy swoim uporem i determinacją potrafią tak wiele zdziałać. Dzięki Wam będzie mi trochę lżej zmagać się z moim Kilimandżaro.
    odpowiedz na komentarz
  • Mimo wszystko: Przesada
    Niepełnosprawny: (dawna I grupa)
    13.10.2008, 23:32
    Co było celem tej wyprawy? Reklama Fundacji,czy pomoc niepełno sprawnym???
    odpowiedz na komentarz
  • gratulacje
    Dorota
    09.10.2008, 10:40
    witam wszystlich nie potrafie ladnie mówić, więc powiem tylko tyle gratulacje.
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas