Nauczyciel – sprawiedliwy wśród zawodów świata
Kiedy uczniowi z niepełnosprawnością jest w szkole dobrze? Wtedy, gdy nauczyciele i rodzice wspólnie wykazują dobrą wolę, aby... było mu w szkole dobrze. W Dniu Nauczyciela warto mówić o blaskach, ale i cieniach tego zawodu.
Historia Michała, którego szkoła nie chciała
Napisała do nas pani Barbara, że ma syna Michała z wadą wzroku -15 dioptrii. Chłopiec niedowidzi od urodzenia. Czy kiedyś zobaczy świat wyraźnie, a nie zza mgły? Najlepsi lekarze nie wiedzą. Leczenie i rehabilitacja trwają. Rodzice Michała mobilizują: „jesteś fajny, dzielny facet, idź do przodu, nie jest ważne, że gorzej widzisz drogę, poradzisz sobie”.
„Nie, w „normalnej” szkole sobie nie poradzi” – kręcili głowami psycholog z pedagogiem. Bo chłopiec inteligentny i zdolny, ale cichy, spokojny, nieśmiały, wolniej orientuje się w przestrzeni i czasie, wśród ludzi torować sobie drogi łokciami nie umie.
Pierwsza szkoła Michała była tzw. masowa, ale mała. Oddziały liczyły maksymalnie po 10 uczniów. Michał zakończył tam swoją edukację na II klasie, bo szkołę, jako nierentowną, zamknięto. Był jedynym „dzieckiem z orzeczeniem” w klasie. Nauczycielka radziła sobie z niepełnosprawnością Michała dobrze – jego rówieśnicy gorzej. Doświadczenie uczy. Rodzice posłali Michała do szkoły z oddziałami integracyjnymi. Nazwa zobowiązuje. Liczyli na pomoc nauczyciela wspierającego. Nie zawiedli się. Inni nauczyciele i wychowawca rozczarowali.
Przejście z klasy III do IV to dla dziecka wstrząs edukacyjny. Nowe przedmioty, więcej zajęć w nowym rozkładzie, więcej nauczycieli w nowych salach, więcej nauki i w szkole, i w domu. Wstrząs odczuł zarówno Michał, jak i inne dzieci – te z niepełnosprawnością i te sprawne. Ale tylko rodzicom Michała, już po miesiącu nauki w nowym systemie, nauczyciele zaproponowali, a wychowawca pomysł poparł, aby chłopca uczyć indywidualnie w domu lub przenieść do szkoły dla dzieci słabowidzących.
Pani Barbara z szybką oceną się nie zgodziła i przenieść chłopca nie pozwoliła. Michał miał i predyspozycje osobiste, i świetną pomoc nauczyciela wspomagającego oraz pedagoga szkolnego i psychologa. „Weź się w garść i walcz” – tłumaczyła pani Barbara Michałowi. Na koniec IV klasy jej syn wywalczył średnią ponad 4,5.
Mimo happy endu pani Barbara jest rozgoryczona. Tłumaczy: „Wiem, że moje dziecko, podobnie jak inne, ideałem nie jest, w kość dać potrafi. Wiem też, że nauczycielom nie jest łatwo. Ale oddaję im dziecko na kilka godzin dziennie. Muszę mieć więc do nich zaufanie. Chcę być pewna, że moje dziecko jest dla nich uczniem takim jak inni, a nie gorszym. Że nie jest problemem, że oceniają je wnikliwie i obiektywnie, nie kierując się stereotypami”.
Temat lekcji: Nauczyciel
Nauczyciel – osoba, która posiada potwierdzone osobiste predyspozycje i kompetencje, poparte odpowiednim wykształceniem wyższym kierunkowym oraz jest przygotowana pedagogicznie i zawodowo do nauczania formalnego w oświacie.
Tyle definicja.
Kim są współcześni nauczyciele? Co mówią statystyki, jak postrzegają ich uczniowie, rodzice, a jak widzą siebie samych?
Na pewno są jedną z najliczniejszych grup zawodowych w Polsce. W szkołach ogólnokształcących, zawodowych, artystycznych, w tych powszechnych i tych z oddziałami integracyjnymi i specjalnych, w szkołach dla dzieci, młodzieży i dorosłych, w ośrodkach szkolno-wychowawczych, internatach, szpitalach i sanatoriach – jest ich ok. 650 tysięcy.
Z raportu Instytutu Badań Edukacyjnych wynika, że przeciętny polski nauczyciel ma 42 lata i jest kobietą (ok. 75 proc. przedstawicieli tego zawodu). Nasz nauczyciel jest absolwentem studiów wyższych (aż 99 proc. grupy) i jest lepiej wykształcony niż jego koledzy po fachu w wielu innych krajach. Zatrudniony jest zazwyczaj na cały etat na podstawie umowy o pracę na czas nieokreślony, a jego średni staż wynosi 17-19 lat. Na główne czynności zawodowe – przygotowanie i prowadzenie lekcji i zajęć pozalekcyjnych oraz sprawdzanie prac, nasz nauczyciel poświęca 34 godziny i 35 minut tygodniowo. Zdecydowana większość nauczycieli jest zadowolona ze swojej pracy. Jednak większą satysfakcję czerpią z pracy w danej szkole niż z zawodu jako takiego.
Słabo płatny prestiż
Tylko 18 proc. nauczycieli uważa, że zawód ten jest społecznie ceniony. Tymczasem badania nad hierarchią zawodów, prowadzone przez Centrum Badania Opinii Społecznej potwierdzają, że od kilku dekad ta grupa znajduje się w pierwszej dziesiątce profesji, które darzymy największym prestiżem. Uznajemy też pracę nauczyciela za stresującą, odpowiedzialną, ciężką i zdecydowanie zbyt słabo wynagradzaną. Widzimy też w nauczycielach osoby o wysokich kwalifikacjach i motywacji, aby stale je podnosić.
Wizerunek nauczycieli przedmiotu w oczach samych uczniów zmienia się zależnie od ich wieku i etapu edukacji*. Najbardziej pozytywnie oceniają ich najmłodsi. Starsi – bardziej krytycznie. Dla większości ogromne znaczenie ma nie tylko kreatywność nauczyciela, umiejętność przekazania wiedzy w interesujący, nowoczesny sposób, ale również jego otwartość, szczerość, partnerstwo w relacjach z uczniami. Czują się dobrze przy nauczycielu, który żartuje, rozmawia o czymś więcej niż nauka i szkoła, jest empatyczny i elastyczny, nie krzyczy, nie okazuje zdenerwowania, potrafi rozładować napiętą atmosferę, nawet kiedy czuje się urażony zachowaniem podopiecznych, potrafi wybaczyć i nie mści się.
Inne wymagania stawiają uczniowie wychowawcy. Ma być ich „integratorem” (organizować wyjścia do kina, teatru, inicjować wycieczki), ale także przyjacielem, obrońcą i psychologiem jednocześnie. Widzą w nim swojego rzecznika i adwokata w kontaktach z innymi nauczycielami i dyrekcją. Dla uczniów niedopuszczalne jest, aby wychowawca był nielojalny – mówił o nich źle innym nauczycielom lub namawiał do stawiania złych ocen.
Jak to drzewiej bywało
14 października, Dzień Edukacji Narodowej – Dzień Nauczyciela, kojarzy mi się z naręczami kwiatów. Było ich tak wiele, że pożyczaliśmy od sąsiadów wazony. Dostawała je moja mama od swoich uczniów. Uczniowie nazywali ją „Żyleta”. Ale nie była złą nauczycielką języka polskiego i wychowawczynią, skoro po kłótniach z rodzicami uciekali do niej, a dziś kłaniają mi się przypominając, że ich uczyła. A zaczęła to robić w 1970 r. w wieku 20 lat.
- To były takie czasy, że dla dzieci niewidomych, niesłyszących, później z niepełnosprawnością intelektualną były oddzielne szkoły, o chorobach przewlekłych rodzice nam nie mówili, chyba, że w wyjątkowych sytuacjach, a orzeczeń na dysleksję, dysgrafię i inne nie było – mówi mi mama, Ewa Gajda. – Jeśli uczeń chorował dłużej albo z powodu niepełnosprawności nie chodził do szkoły, to nauczyciele dawali mu lekcje w domu.
Często zdarzało się, że to nauczyciel wychwytywał u ucznia wady wzroku, słuchu, niższe kompetencje komunikacyjne i informował o tym rodziców. O chorobach poszczególnych uczniów na forum klasy się nie mówiło. Traktowane były bardziej dyskretnie. Z porad psychologów i pedagogów korzystano rzadko.
- Bo to znaczyło, że uczeń jest słaby, nieudolny, nie radzi sobie – tłumaczy Ewa Gajda. – A w szkole uczeń po prostu musiał sobie radzić. Jeśli nie – przylegała do niego łatka nieudolnego, słabego, mocniej: głupiego. To upokarzało i dziecko, i rodziców.
Orzeczenie bywa wymówką
Paulina Malinowska-Kowalczyk, dziś dziennikarka sportowa TVP, zachorowała na nowotwór w „tamtych” czasach, a dokładnie w klasie IV. Do klasy V wróciła bez włosów i lewej ręki. Nie miała kłopotów z promocją, bo nauka szła jej łatwo. Trudniej jej było kreślić linie na zajęciach z geometrii. Tym bardziej, że gdy ktoś z klasy jej w tym pomagał, to... solidnie za to od nauczyciela obrywał.
- A nikomu nie przyszło do głowy, żeby cię z tych zajęć zwolnić? – pytam z empatią, jak mi się wydaje – słuszną w tym miejscu.
Ale Paulina jest urażona:
- Jak to: zwolnić? Po pierwsze: nie było takiej procedury. Gdybym nie zaliczyła geometrii lub innego przedmiotu, nie mogłabym zdawać do szkoły średniej, nie zrobiłabym matury itd. Po drugie: ja te linie kreśliłam krzywe, ale kreśliłam sama. Musiałam znaleźć własny sposób. Tak jak na wszystko inne w życiu. Zwolniono mnie z WF-u, wykluczono mnie ze sportu i bardzo to przeżyłam.
W czasach przed chorobą Paulina grała w piłkę ręczną. Do dziś jeździ na nartach i pływa. Sportem zajmuje się zawodowo. Uczy też języka hiszpańskiego. W szkołach podstawowych – społecznych i prywatnych.
Współpracowała z dziećmi z autyzmem, zespołem Aspergera i wieloma deficytami rozwojowymi, ale też z takimi, którym nie brakowała niczego, oprócz dobrze wpojonych zasad dobrego wychowania. Uważa, że zbyt hojnie wydawane orzeczenia stały się dziś zasłoną dymną dla „nic nie robienia”.
- I rosną nam gamoniowate pokolenia – wzdycha Paulina Malinowska-Kowalczyk. – Nie walczą z przeciwnościami, nie uczą się pokonywać trudności. Orzeczenie obniża im poprzeczkę, działa demoralizująco i na nich, i na otoczenie. Pamiętam ucznia, który zachowywał się skandalicznie, a ja nie mogłam interweniować, bo powiedziano mi, że ma ADHD. Nie oszukujmy się, dzieci lubią się migać. A jak jeszcze mają na to papier...
Błędy nauczycieli, błędy rodziców
Marcin Sypniewski pracuje z osobami z niepełnosprawnością od 20 lat, w tym od 13 jako nauczyciel wspierający. Obecnie jest też wicedyrektorem Gimnazjum nr 3 im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Koninie. Szkoła ma status masowej, ale od kilkunastu lat prowadzi też klasy integracyjne i specjalne. Mówi, że „błędy” lekarzy leżą na cmentarzach, a „błędy wychowawcze” nauczycieli są w zakładach poprawczych i więzieniach.
- Współczesny nauczyciel jest obarczony ogromną odpowiedzialnością za młodego człowieka. Często narzucaną przez rodziców, którzy patrzą na edukację przez analogię do swoich czasów. Nie wiedzą, jak bardzo zmienił się nie tylko program, ale i filozofia systemu nauczania oraz prowadzenia szkoły – mówi Marcin Sypniewski.
Obecna szkoła przygotowuje ucznia funkcjonalnie do wejścia w społeczeństwo. Nie ma możliwości, aby podążać za każdym z nich oddzielnie.
- Indywidualne podejście? Ale jak? Z 30 różnymi osobowościami podczas 45 minut lekcji? Można podzielić na grupy, ale to nie jest pełna indywidualizacja – tłumaczy Marcin Sypniewski.
Zwraca też uwagę na niepokojący trend.
- Rodzice oczekują od nas otwartości, serdeczności, wręcz ciepła dla ich dzieci, umiejętności rozwiązywania wszystkich problemów – mówi. – My nie możemy powiedzieć: nie wiemy, albo: wyczerpał nam się warsztat pedagogiczny. Ale traktują nas, jak, z całym szacunkiem dla tej grupy zawodowej, urzędników w biurze: przychodzę, wymagam, żądam.
W relacjach nauczyciele-rodzice ze strony tych drugich jest coraz więcej stawiania spraw na ostrzu noża, interwencji u przełożonych każdego szczebla, skarg, a nawet gróźb. Mniej porozumienia, mediacji, wspólnoty.
- Dla dobra dziecka konieczne jest między nami partnerstwo, a nie stosunek: instytucja – klient – uważa Marcin Sypniewski. – Problem w tym, że rodzice się pogubili. Chcą elektronicznego dziennika, dostępnego przez 24 godziny. A nie zależy im na takiej relacji z własnym dzieckiem, aby samo opowiadało o swoich ocenach.
W każdych czasach i pod każdą szerokością geograficzną nauczyciel musi być przede wszystkim sprawiedliwy. W każdej relacji z uczniem, a tym bardziej za progiem szkoły, nauczyciel ma porzucić indywidualne przekonania, poglądy, uprzedzenia. Tego wymagają od niego uczniowie, rodzice, przełożeni, społeczeństwo i on sam powinien tego wymagać od siebie. Z definicji sprawiedliwości – nauczyciel nie ma prawa traktować inaczej, a tym bardziej gorzej, uczniów „innych” – chorych, z niepełnosprawnościami, z dysfunkcjami, nie radzących sobie w relacjach społecznych. Z definicji rodzicielstwa – rodzic ma obowiązek zapewnić jak najlepsze wychowanie, edukację, życie.
Ze strachu, z niewiedzy, z wypalenia
Dominika Słomińska, psycholog i terapeuta, od 1998 r. jest częścią tego skomplikowanego pedagogicznie, humanitarnie i emocjonalnie układu: nauczyciel-uczeń-rodzic. Prowadzi zarówno tzw. zajęcia wprowadzające uczniów chorych, z niepełnosprawnościami do środowiska szkolnego, jak i terapię dla ich rodzin. Broni jednej i drugiej strony. Prosi, aby nie tworzyć rankingu niepełnosprawności „traktowanych” lepiej i gorzej. Tłumaczy, że generalizowanie, uogólnianie krzywdzi.
Zna szkoły – „masowe” i integracyjne – w których, bez różnicy na profil, uczniowie traktowani są niemal z macierzyńską troską, gdzie bardziej dba się o ich szczęście, wspólnotę z rówieśnikami i spokój niż o oceny. I takich, w których nauczyciele od razu – ze strachu, z niewiedzy jak postępować z dzieckiem, z wypalenia zawodowego – przekonują rodziców do przeniesienia podopiecznego do innej placówki.
- To prawda, jest w naturze człowieka tendencja do wyrażania opinii o innych na podstawie pierwszego wrażenia, spojrzenia lub społecznego stereotypu – mówi Dominika Słomińska. – Źle jest, gdy ta opinia jest od razu negatywna. Źle, gdy taką postawę przyjmuje nauczyciel. Ale trzeba przyznać, że są dwa pęta, które skutecznie krępują nawet najlepsze intencje pedagogiczne: system i rodzice dzieci zdrowych.
Nauczyciel + uczeń + rodzic = dobra wola
Pod słowem „system” kryje się tłumaczenie: „bo dziecko w naszej szkole nie opanuje podstawy programowej”. Z kolei rodzice dzieci pełnosprawnych boją się, że te chorujące, z niepełnosprawnością, zwłaszcza nadpobudliwe, będą „rozwalać lekcje”, „zaniżać poziom nauczania i poziom klasy”, „pochłaniać całą uwagę” nauczycieli.
Zdaniem Dominiki Słomińskiej, pragnienie lub żądanie rodziców dzieci chorych lub z niepełnosprawnościami, aby chodziły do szkoły powszechnej, to forma akceptacji samej choroby, niepełnosprawności.
- Kiedy pada diagnoza o niepełnosprawności, zwłaszcza intelektualnej, związanej z zaburzeniami percepcji, relacji społecznych, pierwsze pytanie rodziców jest zawsze takie samo: czy moje dziecko skończy „normalną szkołę” – mówi Dominika Słomińska. – Bo szkoła „inna” – integracyjna, specjalna – nawet, gdy jest korzystniejsza dla rozwoju ich dziecka, wciąż oznacza u nas „nienormalność”, a nie jedną z form edukacji.
Kiedy zatem uczniowi choremu, z niepełnosprawnością, z dysfunkcjami jest w szkole dobrze?
- To proste – uśmiecha się Dominika Słomińska. – Kiedy ze strony i nauczycieli, i rodziców jest wspólna dobra wola, aby temu uczniowi dobrze w tej szkole było.
Kim jest nauczyciel?
„Nauczyciel to ktoś, kto widzi w każdym dziecku wyjątkową osobę i zachęca je do rozwijania jego indywidualnych talentów i mocnych stron. Nauczyciel widzi więcej, niż tylko twarze dzieci – on stara się zobaczyć ich dusze. Nauczyciel to ktoś z wyjątkowym talentem i zawsze z uśmiechem w zanadrzu. To także ktoś, kto nie szczędzi czasu, by wysłuchać obu stron, zawsze starając się być fair. Nauczycielowi zależy na wszystkich: każdemu okazuje szacunek i zrozumienie. Nauczyciel to ktoś, kto za zasłoną wybuchu złości i buntu dostrzega krzywdę i ból. Nauczyciel postrzega ucznia jako całość, pomagając mu budować jego pewność siebie i podnosząc jego samoocenę. Nauczyciel odmienia życie każdego dziecka, całych rodzin, jak i przyszłość nas wszystkich.”
Barbara Cage
*Raport „Szkoła oczami uczniów: relacja z nauczycielami i kolegami oraz przemoc szkolna” – Instytut Badań Edukacyjnych, realizacja: 2014 r., publikacja: 2015 r.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz