Batalia o szkołę
Integracja? Jaka integracja? I komu ma ona służyć?
Od końca roku szkolnego 2000/2001 rodzice dzieci z klasy integracyjnej (wówczas IV b) szkoły podstawowej należącej do Zespołu Szkół nr 11 we Wrocławiu bezskutecznie próbują wywalczyć, zgodne z ideą kształcenia integracyjnego, kryteria przyjęcia absolwentów szkoły podstawowej do gimnazjum integracyjnego w Zespole Szkół.
Szkoły, nawet te które z takim pietyzmem i prawdopodobnym, choć nie do końca chyba dobrze rozumianym poczuciem "misji", wpisały sobie w statucie cel, jakim jest realizowanie idei integracji, wciąż jeszcze bronią się przed rzeczywistym wprowadzaniem w życie programów integracyjnych. Jedną z takich placówek jest Szkoła Podstawowa nr 43 we Wrocławiu.
Dyrektorka tej szkoły - nota bene autorka "realizowanego" w niej programu integracyjnego - zapomniała o tym, komu jej działania miałyby w istocie służyć. Zapomniała, że dobro dzieci, które miały być objęte programem nauki integracyjnej, powinno być najważniejsze... Zapomniała, że idea integracji nie jest po to, aby dzięki niej mogli realizować się pedagodzy będący autorami słusznych, ale "martwych" niejednokrotnie, programów nauczania... Zapomniała, że integracja to nie tylko winda czy specjalne podjazdy przed szkołą... Zapomniała w końcu, że dzieci objęte kształceniem integracyjnym nie są przedmiotami, którymi bezkarnie można rozporządzać, a ich rodzice mają prawo do współdecydowania o ich przyszłości.
Początki były jak zawsze trudne. Także dla dyrekcji szkoły, która musiała przekonać sporą grupę rodziców, do podjęcia "ryzyka", jakim była decyzja umieszczenia dzieci w klasach integracyjnych. Jak to niestety wciąż jeszcze bywa, wielu z nich (szczególnie rodzice dzieci zdrowych) obawiało się tej "inności", z jaką będą musiały się oswoić ich pociechy. Ale udało się. O wartości i celowości istnienia podobnego rodzaju placówek świadczy fakt, że dziś nawet te z osób, które jeszcze kilka lat temu miały jakieś wątpliwości, dziś chcą bronić idei integracji we wrocławskiej szkole.
To może paradoks, ale to właśnie rodzice uczniów obecnej klasy VI b Szkoły Podstawowej nr 43 stali się rzecznikami programu nauki, który jeszcze kilkanaście lat temu u wielu z nich wzbudzał duże obawy. Świadectwem walki o możliwość kontynuowania nauki ich dzieci w klasie integracyjnej są działania, jakie podjęli, a których obraz oddaje specjalnie utworzona strona internetowa opisująca historię ich batalii.
Pierwsze problemy zaczęły się w listopadzie 2001 roku. Wtedy właśnie rodzice - wówczas uczniów klasy IV b - zaczęli interesować się planami związanymi z przejściem dzieci do Gimnazjum nr 50 podległemu tej samej, co szkoła podstawowa, dyrekcji. Starania dotyczące uzyskania odpowiedzi na ich pisma trwały kilka miesięcy.
Kiedy dzieci klasy integracyjnej kończyły czwarty rok nauki, powstawało gimnazjum integracyjne.
Obok szkoły podstawowej z klasami integracyjnymi utworzono gimnazjum integracyjne. Obie szkoły
funkcjonują dzisiaj w ramach Zespołu Szkół nr 11 we Wrocławiu. Klasa integracyjna w szkole
podstawowej (w ubiegłym roku szkolnym Vb) prowadzona była doskonale, a dzieciom od początku nauki
towarzyszył ten sam opiekun - pedagog specjalny
mgr Katarzyna Majorowska. Rodzice złożyli wniosek, by cała klasa - z pedagogiem specjalnym, po
ukończeniu przez dzieci nauki w szkole podstawowej, znalazła się w gimnazjum Zespołu nr 11 (taką
możliwość mają dzieci w innej dolnośląskiej placówce), jednak urzędnicy oświatowi nie zgodzili się
na takie rozwiązanie.
Trudne, jak się okazało, było samo dotarcie do statutu szkoły, który powinien być dla nich dostępny bez większych problemów. Pozyskany dzięki staraniom rodziców regulamin przyjęć, nie rozwiał ich wątpliwości. Więcej - wywołał kolejne. Z zapisów w tym dokumencie wynikało, że większość uczniów klas integracyjnych tej szkoły nie ma szans na kontynuowanie kształcenia integracyjnego na poziomie szkoły gimnazjalnej.
Rodziców zaniepokoiły zapisy w regulaminie szkoły, nie przewidujące szczególnych kryteriów naboru do gimnazjum uczniów z klas integracyjnych (a w praktyce - nie dające im żadnych szans dostania się do gimnazjum), zaproponowali więc, by dyrekcja szkoły wprowadziła w statucie zmiany umożliwiające kontynuację procesu kształcenia integracyjnego w ramach tejże szkoły. Ich zdaniem, najprostszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie do regulaminu szkoły zapisu o przejściu do gimnazjum CAŁYCH klas integracyjnych wraz z pedagogiem, podobnie, jak dzieje się w Zespole Szkół Integracyjnych w Legnicy. Dyrektor szkoły pani Kauer - Rudak oświadczyła jednak, że propozycja rodziców, jako niezgodna z prawem szkoły, nie może zostać przyjęta.
Liczne spotkania z dyrekcją, do których doszło z inicjatywy rodziców, nie przyniosły żadnych zmian w statucie szkoły. Nie pozwoliły im nawet mieć nadziei, że do podobnych zmian może w najbliższej przyszłości dojść. Kolejne zebrania z decydentami odpowiedzialnymi za nadzór nad placówkami oświatowymi we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku nie przyniosły niczego poza gołosłownymi deklaracjami zajęcia się tą sprawą. Dziś przybrała ona obrót, którego prawdopodobnie żaden z rodziców sobie nie życzył ani się go nie spodziewał. Historią zainteresowały się lokalne media, powstała strona internetowa, a swój niepokój wyraził rzecznik praw dziecka...
Po dwóch latach bezowocnych petycji i jałowych spotkań z władzami szkoły, kuratorium, władzami Wrocławia, po założeniu stron internetowych, rodzice dzieci zyskali znaczne poparcie czytelników, ale urzędnicy wrocławskiej oświaty i dyrekcja Zespołu Szkół pozostali niewzruszeni. Nadal twierdzą, że zmiana statutu szkoły jest niemożliwa. Rodzice obawiają się, że zaprzeczające idei integracji i elementarnym prawom uczących się w szkole dzieci decyzje urzędników wyrządzą ogromną krzywdę dzieciom. Władze oświatowe nie poczuwają się do jakiejkolwiek odpowiedzialności za dalsze kształcenie i przyszłość dzieci. Można sądzić, że postanowili pokazać rodzicom, że nie warto "zadzierać" z władzą i zamierzają to udowodnić za wszelką cenę.
Czy naprawdę musiało do tego dojść? Szum wokół całej sprawy nie służy nikomu - ani dyrekcji szkoły, ani zainteresowanym jej rozwiązaniem rodzicom, a już na pewno nie jest dobry dla uczących się w niej dzieci. One na własnej skórze zdążyły już odczuć pierwsze oznaki poirytowania grona pedagogicznego w związku z całym zamieszaniem. A wszystko przez to, że szanowni decydenci nie chcieli zrozumieć (i nadal nie chcą), że rodzic dziecka uczącego się w każdej (nie tylko integracyjnej) szkole ma prawo do uzyskania informacji i partnerskiego traktowanym w ewentualnej dyskusji. Wszystko przez to, że ONI - przekonani o swoich niepodważalnych kompetencjach decydenci, mający gotowe recepty na problemy, których prawdopodobnie nie są w stanie pojąć - wciąż jeszcze nie potrafią zrozumieć, że dziecko, zwłaszcza to poddane kształceniu integracyjnemu, jest podmiotem, a nie kolejnym przedmiotem w rękach nauczycieli. Batalia o tę prawdę trwa.
Opis sytuacji, korespondencja z władzami oświatowymi, opinie gości stron internetowych: www.oni.pl
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz