Ćwierć wieku, człowieku...
Jak podsumować 25 lat? Najlepiej poprzez osiągnięcia, przy czym nie zawsze będą to spektakularne sukcesy, gdyż po drodze nie raz zdarzają się potknięcia. Wybraliśmy najważniejsze kwestie, by pokazać, że dzięki nim Polak z niepełnosprawnością ma lepiej niż ćwierć wieku temu.
Jak żyć bez barier i robić karierę
Wypadek podczas studiów, rehabilitacja szpitalna i „przesiadka” na wózek. Potem powrót do aktywnego życia. Taką drogę przeszedł od 1994 r. Krzysztof Kaperczak, inżynier w warszawskim Instytucie Badawczym Dróg i Mostów, działacz społeczny i zapalony turysta.
Rehabilitacja: FAR
– Po wypadku wyciągnięto do mnie dwie pomocne dłonie. Pierwszą była wizyta innego wózkowicza, Marka Wolskiego z Fundacji Aktywnej Rehabilitacji (FAR), która już w szpitalach rekrutowała beneficjentów swoich programów aktywnościowych. Obśmieliśmy z kolegą jego propozycję, gdyż byliśmy pewni, że wyjdziemy ze szpitala na własnych nogach – wspomina Krzysztof Kaperczak. – Drugą pomocną dłoń wyciągnął do mnie chirurg, który „składał” mnie po wypadku. Powiedział rodzicom, że najlepszą rehabilitacją będzie nie jeżdżenie po szpitalach czy ośrodkach rehabilitacyjnych, ale powrót do poprzednich aktywności – studiów, życia w akademiku itp. Na początku wydawało mi się, że obie te propozycje nijak się mają do mojego życia. Mijały jednak miesiące i zdałem sobie sprawę z tego, że chyba obaj moi samarytanie mają rację – opowiada Krzysztof Kaperczak.
Po wyjściu ze szpitala trafił do sanatorium. Znalazł tam przyjaciół, z którymi spotyka się do tej pory. Pojechał na obóz FAR, gdzie uczył się, jak funkcjonować na wózku. Poznał aktywnych ludzi, od lat poruszających się w taki sposób. Uznał, że musi zacząć żyć tak jak oni.
Choć nigdy nie brał udziału w turnusach rehabilitacyjnych, jest częstym gościem senatoriów i korzysta z przysługującego mu urlopu rehabilitacyjnego.
– Nigdy nie miałem problemu z uzyskaniem skierowania do wyjazdu czy dofinansowania do pobytu w sanatoriach. Wystarczy pójść do lekarza pierwszego kontaktu, który wypisze wniosek do NFZ i czekać... pół roku – wyjaśnia Krzysztof Kaperczak.
Według niego sanatoria to świetne miejsce do rehabilitacji i odpoczynku, ale też zawarcia nowych znajomości.
Studia: budownictwo
Powrót na studia w połowie lat 90. wiązał się dla studenta budownictwa z lękiem, czy da sobie radę w nieco tylko dostosowanej uczelni i akademiku.
– Pomocny w podjęciu decyzji o powrocie na studia okazał się sylwester, na który zaprosili mnie koledzy z akademika. Dobrze się bawiłem i podjąłem decyzję na tak – opowiada bohater tekstu.
Po sylwestrowej zabawie nastała sesja zimowa, w której, mimo rozbratu z uczelnią (urlop zdrowotny), spróbował sił i zdał jeden z zaległych egzaminów.
Po latach znów jest studentem – tyle że studiów doktoranckich. Finalizuje doktorat na temat: „Dostępność osób z niepełnosprawnością do kładek i tuneli”.
– Niewykluczone, że będę się ubiegał o refundację kosztów doktoratu. W PCPR powiedziano mi, że mogę złożyć wniosek. Na razie jednak zajmuję się pisaniem.
Sprzęt: wózek, samochód...
Aby działać aktywnie potrzebny jest odpowiedni sprzęt.
– Pierwszy wózek pochodził z darów i był już na tyle zużyty, że mógł być tylko tymczasowy. Drugi miałem częściowo opłacony przez Fundację Ali Rękawek, miejsce pracy ojca, siedlecki ZOZ, Politechnikę Warszawską i częściowo sponsorowany przez znajomych ze Szwecji – wspomina.
Gdy był jeszcze studentem, rodzice zainteresowali się programem samochodowym PFRON.
– Przed rozpoczęciem roku akademickiego udało mi się dzięki programowi PFRON zdobyć samochód. Mogłem odwiedzać rodziców, ale na zajęcia wolałem „chodzić piechotą” – w ramach treningu samodzielnego poruszania się. Z PFRON otrzymałem 15 z 17 tys. zł potrzebnych na pierwsze auto – Fiata Cinquecento – wspomina.
Najbardziej lubi jednak podróżować pociągami, choć samochodem jest wygodnie, zwłaszcza podczas ulubionych wycieczek pod namiot.
– Nie ma już w PFRON programu samochodowego, ale można pozyskać pieniądze na dostosowanie. Gdy zaplanuję zmianę samochodu, to się tym zainteresuję.
Do codziennego funkcjonowania Krzysztof Kaperczak potrzebuje oprócz wózka i auta środków opatrunkowych, na które wydaje ok. kilkadziesiąt złotych miesięcznie.
Praca: instytut
Podobnie jak wielu młodych ludzi karierę rozpoczynał od wolontariatu, który pomógł mu znaleźć pracę.
– Zacząłem wolontariat w Instytucie Badawczym Dróg i Mostów. Miałem zająć się sprawami osób z niepełnosprawnością w drogownictwie. W Instytucie był niedowidzący pracownik, który stopniowo tracił wzrok. Dołączyłem do stworzonej przez niego Grupy Roboczej „Widziane z chodnika”. Zajmowałem się tym kilka lat, gromadziłem wiedzę, prowadziłem wykłady, szkolenia, pisałem artykuły.
Pierwszą „prawdziwą” pracą była posada urzędnika w Urzędzie Miasta Warszawy, gdzie zajmował się drogami gminnymi – zgodnie z wykształceniem, lecz bez związku z osobami niepełnosprawnymi. Nadal współpracował też z „Widziane z chodnika”. Obecnie Krzysztof Kaperczak pracuje w Instytucie Badawczym Dróg i Mostów. Pobiera też rentę i zasiłek pielęgnacyjny.
Radzenie sobie
Jak podkreśla, osoby z niepełnosprawnością, choćby ze względu na niskie zarobki czy świadczenia, powinny uczyć się różnych technik radzenia sobie w życiu.
– Możemy się ratować tym, że wiele rzeczy mamy bezpłatnych. Na przykład komunikację miejską. Możemy korzystać ze zniżek lub darmowych wejść do kin, ZOO czy teatrów, przejazdów kolejami. Trzeba tylko chcieć i umieć szukać, ale i słuchać innych – zachęca.
Podobnie jest jego zdaniem z załatwianiem spraw urzędowych dotyczących dostosowań. Zamiast w pojedynkę toczyć kłótnie, lepiej działać spokojnie, rozsądnie i najlepiej grupowo.
– Im więcej osób występuje z daną sprawą, np. z dostosowaniem kładki, tym łatwiej urzędnikom podjąć działania. Im więcej próśb, żądań, wniosków itp., tym skuteczniej zasugerują radnym, że coś takiego jest potrzebne. A który radny wystąpi przeciwko elektoratowi, i to w takiej sprawie? – pyta retorycznie, a biurokrację zna z trzech stron: jako urzędnik, petent, ale też pracownik instytutu, który współpracuje z warszawską administracją.
Bardzo ważne są też dla niego różne sieci kontaktów.
– Przyjaciele i znajomi pomagają w wielu sprawach, np. koleguję się z pracownikiem sklepu rehabilitacyjnego, który pomaga mi załatwiać sprawy dotyczące refundacji. Mam od tego wolną głowę.
Krzysztof Kaperczak bardzo dobrze funkcjonuje w polskim systemie. Działa na rzecz środowiska – współpracuje z Integracją, FAR, PZN i Fundacją Vis Maior; jest wiceprzewodniczącym Społecznej Rady ds. Osób Niepełnosprawnych przy Prezydencie M.St. Warszawy.
W 2013 r. znalazł się w finale Konkursu „Człowiek bez barier”. Konsekwentnie je pokonuje.
Wspierać, aktywizować, integrować...
O systemowym, całościowym wsparciu osób z niepełnosprawnością mówi się od dawna. Od lat powtarzane są slogany o tym, że rehabilitacja powinna być prowadzona przez całe życie i obejmować wszystkie jego aspekty. Całe szczęście, że są tacy, którzy w tej materii przechodzą od słów do czynów – jak Milickie Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci i Osób Niepełnosprawnych.
– Na początku, w 1991 r., nie było praktycznie nic. Jako dyrektorka poradni psychologiczno-pedagogicznej zajmowałam się małymi dziećmi z zespołem Downa, które badałam i kierowałam do przedszkola specjalnego we Wrocławiu. Jedyną placówką specjalną na terenie Milicza, do której kierowaliśmy dzieci, był ośrodek szkolno-wychowawczy, w którym przebywały dzieci z lekką niepełnosprawnością intelektualną. Nie było tzw. klas życia dla osób z niepełnosprawnością umiarkowaną. Dyrektor tej placówki był bardzo życzliwy i rodzicom, i dzieciom i dobrze rozumiał nasze problemy. Na początku lat 90. pomyśleliśmy o zrobieniu czegoś, by nasze dzieci nie musiały jeździć aż do Wrocławia – wspomina Alicja Szatkowska, prezes i jedna z założycielek Stowarzyszenia, które narodziło się z inspiracji rodziców i osób zajmujących się ich dziećmi. – Założyliśmy oddział Towarzystwa Walki z Kalectwem (TWK) i zaczęliśmy się spotykać. Organizowaliśmy okolicznościowe imprezy. Pocztą pantoflową i poprzez lokalną prasę informacja o naszej działalności zataczała coraz szersze kręgi. Na mikołajki w 1991 r. zaprosiliśmy burmistrza. Gdy zobaczył dzieci, zrozumiał nas i przychylił się do pomysłu stworzenia przy przedszkolu samorządowym grupy przedszkolnej dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną.
Pionierskie czasy
Początek Stowarzyszenia zbiegł się z okresem transformacji ustrojowej w Polsce. Powstawały organizacje pozarządowe, a ludzie uczyli się działać w ramach społeczeństwa obywatelskiego. Wiele rodzin dotknęły jednak problemy ekonomiczne. Koło TWK zajmowało się także m.in. rozdawaniem darów z Caritasu. Naszym celem nadrzędnym było jednak wspieranie terapii dzieci.
– Jeden z ojców miał kontakt z dr Marią Drewniak, znaną specjalistką rehabilitacji dzieci z niepełnosprawnością, i chciał, by jego dziecko było rehabilitowane metodą Vojty, polegającą w uproszczeniu na stymulacji układu ruchowego dziecka poprzez odpowiednio dobrane ćwiczenia. Udało nam się zebrać fundusze, aby działającą w naszym kole lekarz pediatrę wysłać na szkolenie metodą Vojty. Pojechała z zapaleniem płuc, nie chciała odpuścić – opowiada Alicja Szatkowska.
Coraz prężniejsza organizacja potrzebowała coraz więcej miejsca na swoją działalność.
– Sytuacja zmieniła się pod koniec 1992 r., kiedy w Polsce zlikwidowano wiele przedszkoli. Gdy taki los spotkał przedszkole w Miliczu, uznaliśmy to za szansę na założenie placówki. Przekształciliśmy się z koła Towarzystwa Walki z Kalectwem w Stowarzyszenie. W 1993 r. wystąpiliśmy do gminy z wnioskiem. Mieliśmy zebrane pod kościołem 1000 zł, dobre chęci i wiarę, że się uda. Dostaliśmy pusty budynek, a wszyscy mówili, że jeśli przetrwamy rok, to będzie cud – przypomina początki pani prezes i podkreśla, że ich działalność spotykała się także z oporami rodziców dzieci pełnosprawnych.
– W naszym przedszkolu były grupy specjalne i przedszkole masowe, a także żłobek integracyjny. Pod koniec sierpnia mieliśmy zgłoszone tylko jedno pełnosprawne dziecko i trzy grupy specjalne. Z czasem trafiały do nas dzieciaki pełnosprawne, bo okazało się, że całkiem nieźle dajemy sobie radę – opowiada prezeska.
W przedszkolu zatrudnieni byli pedagodzy, ale rodzice, członkowie Stowarzyszenia, pracowali społecznie.
Rehabilitacja i aktywizacja
– Funkcjonowaliśmy przez pierwsze lata, nie mając dodatkowych funduszy. To były naprawdę pionierskie czasy. Maszynę do pisania pożyczaliśmy z nadleśnictwa. Kserowaliśmy tam też dokumenty. Zabiegaliśmy o papier. Nie mieliśmy właściwie nic. Znaliśmy za to przepisy oświatowe i korzystając z tej wiedzy, staraliśmy się zapewnić naukę także dzieciom z najgłębszą niepełnosprawnością – przypomina Alicja Szatkowska.
Mimo trudności Stowarzyszenie nie ograniczało się do „swoich dzieci”, ale zaangażowało się też w działania na rzecz edukacji osób z niepełnosprawnością intelektualną w całej Polsce. Alicja Szatkowska wraz z Krystyną Mrugalską, prezes i założycielką PSOUU, Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób Upośledzonych Umysłowo (obecnie PSONI), udała się w 1997 r. na posiedzenie komisji senackiej z propozycją zmian w prawie, które doprowadziły do objęcia obowiązkiem szkolnym dzieci z najwyższym stopniem niepełnosprawności. W 1997 r. Stowarzyszenie uruchomiło rehabilitację medyczną i wczesną interwencję. Powstał niepubliczny zakład opieki zdrowotnej, w którym pracował lekarz pediatra diagnozujący metodą Vojty, neurologopeda i rehabilitant również obeznany z tą metodą.
– U nas to nie rodzic biegał do specjalisty, ale specjaliści czekali na jego dziecko – podkreśla prezes Szatkowska.
Rozrastający się milicki ośrodek potrzebował jednak pieniędzy. Pomocne okazało się wsparcie PFRON, dzięki któremu go wyposażono. Jako że celem Stowarzyszenia jest usamodzielnianie podopiecznych, to z czasem coraz większą rolę odgrywała w nim aktywizacja zawodowa. Za pieniądze z jednego z projektów PFRON kupiono komputer i w księgowości stworzono stanowisko dla z niepełnosprawnością. Z czasem takich stanowisk pracy było coraz więcej, a Stowarzyszenie zaangażowało się w projekty dotyczące zatrudnienia wspomaganego.
Dać coś od siebie!
Obecnie Stowarzyszenie prowadzi przedszkole, Środowiskowy Dom Pomocy Społecznej, warsztat terapii zajęciowej, mieszkanie treningowe, dzienny ośrodek rehabilitacyjno-wychowawczy, ośrodek wczesnej interwencji, świadczy usługi trenerów pracy, prowadzi dogoterapię i hipoterapię, a także organizuje podopiecznym zajęcia sportowe i wyjazdy. Ponadto w ramach Stowarzyszenia działa Bank Żywności i wypożyczalnie sprzętu rehabilitacyjnego i pomocy dydaktycznych. Stowaszyszenie angażuje się w aż 11 projektów związanych z rehabilitacją, edukacją, a także aktywizacją zawodową, w tym finansowane ze środków PFRON programy: Aktywność Pełną Parą, Na Etacie oraz Kierunek Rozwój. Prezes Alicji Szatkowskiej przyświecają dwie zasady: pierwsza – to wsparcie od narodzin do wieku podeszłego, tak by podopieczni mogli być jak najbardziej aktywni i samodzielni. Druga – odnosi się do działania samego Stowarzyszenia.
– Zawsze trzeba dawać coś od siebie. Zanim poprosi się o wsparcie, trzeba pokazać, co zrobiło się samemu. Polecamy te zasady placówkom i instytucjom działającym na rzecz osób z niepełnosprawnością.
Z przeszłości w przyszłość
Kojarzą się z produkcją szczotek i skręcaniem długopisów. Mówiło się o nich jako o pozostałości po PRL lub wręcz gettach osób z niepełnosprawnością. Z drugiej jednak strony do Polski przyjeżdżali zachodni specjaliści zafascynowani naszym modelem aktywizacji zawodowej, a te z nich, które przetrwały całkiem dobrze radzą sobie w warunkach nowoczesnej gospodarki. Spółdzielnie inwalidów nadal funkcjonują.
Co prawda jest ich znacznie mniej niż w czasach gospodarki planowanej, ale zwłaszcza w mniejszych miejscowościach odgrywają dużą rolę w aktywizacji zawodowej osób z niepełnosprawnością.
Polska specjalność
– W czasach gospodarki planowanej, w szczytowym momencie funkcjonowało nawet 550 spółdzielni. Miały swój system wsparcia i przywilejów, adekwatny do realiów tamtej gospodarki. Dostały monopol m.in. na produkcję szczotek oraz odzieży ochronnej i roboczej. Podobne monopole funkcjonowały też poza terenem tzw. żelaznej kurtyny – np. we Włoszech praca telefonistów była zastrzeżona dla osób niewidomych – tłumaczy Jerzy Szreter, obecny prezes Krajowego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Inwalidów i Spółdzielni Niewidomych, KZRSIiSN, a w czasie transformacji ustrojowej podsekretarz stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej. – Polskie rozwiązania podobały się na świecie. W latach 80. Międzynarodowa Organizacja Pracy uznała je za rozwiązania modelowe – wspomina Jerzy Szreter i podkreśla, że w czasach PRL sektor spółdzielni, naznaczony oczywiście wszystkim wadami ówczesnej gospodarki, był na tyle rozwinięty, że dysponował własnymi sanatoriami i szkołami. Warto też podkreślić, że w PRL spółdzielnie niewidomych były matecznikami opozycji. Na przykład członkowie Lubelskiej Spółdzielni Niewidomych byli zaangażowani w strajki z lipca 1980 r., wśród spółdzielców nie brakowało członków Solidarności, a pismo „Niewidomy Spółdzielca” przyjmowało pod skrzydła dziennikarzy związanych z podziemiem antykomunistycznym.
Nowa ustawa ratunkiem
– Niestety, rozwiązania przyjęte przez sektor spółdzielczy, zwłaszcza system monopoli, były nieadekwatne do gospodarki rynkowej. U progu transformacji odwiedzałem spółdzielnie i spotykałem ludzi, którzy całe życie produkowali szczotki i nie bardzo potrafili sobie wyobrazić, co mogliby robić innego – wspomina prezes Szreter.
Problemem, z którym musiał zmierzyć się sektor spółdzielczy, była też automatyzacja przemysłu i rosnące znaczenie gospodarek azjatyckich, które produkowały na masową skalę towary zastrzeżone do tej pory dla spółdzielni. Pozbawione przywilejów i w obliczu transformacji ustrojowej zaczęły mieć poważne problemy. Dlatego dosyć szybko podjęto działania, które miały stworzyć mechanizm, adekwatny do nowych warunków.
Ratunkiem dla wielu spółdzielni okazała się Ustawa o zatrudnianiu i rehabilitacji zawodowej osób niepełnosprawnych z 1991 r. i stworzenie PFRON. System dopłat do zatrudnienia osób z niepełnosprawnością, a także różne dofinansowania, np. na dostosowanie miejsc pracy lub przywileje pracowników z niepełnosprawnością, podobnie jak utrzymanie takich mechanizmów jak Zakładowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (ZFRON) pozwoliły pewnej liczbie spółdzielni przetrwać w warunkach gospodarki opartej na konkurencji. Jednym z tych, którzy pracowali przy powstawaniu tej ustawy, jest właśnie obecny prezes KZRSIiSN.
Przetrwać, rozwinąć się i zmienić
– Jedną z intencji ustawy z 1991 r. było uratowanie spółdzielni. W dużym stopniu to się udało. Liczba spółdzielni maleje – jest ich dzisiaj poniżej 100, ale te, które przetrwały, dostosowały się do warunków gospodarki rynkowej – tłumaczy prezes Krajowego Związku, który jako dobre przykłady wskazuje m.in. łódzką spółdzielnię Orpel produkującą wysokiej jakości odzież roboczą, m.in. dla hutników i pracowników przemysłu ciężkiego.
Dowodem na to, jak może przebiegać dopasowanie się uznawanych za archaiczne form do nowych warunków, jest Spółdzielnia Przyjaźń ze Słupcy. Nie tylko tworzy obecnie drugą halę produkcyjną, ale też powołała stowarzyszenie, przy którym działa spółdzielnia socjalna – czyli forma ekonomii społecznej bardzo zbliżona do spółdzielni socjalnych.
– Nowe spółdzielnie inwalidów nie powstają, ale niejako w ich miejsce zakładane są spółdzielnie socjalne. Liczba spółdzielni maleje też dlatego, że ich część, zazwyczaj tych najlepiej funkcjonujących, zamienia się w spółki – tłumaczy prezes Jerzy Szreter. Zwraca też uwagę, że część przekształconych dawnych spółdzielni działa według niezmienionych zasad i funkcjonują jako bardzo dobrze prosperujące zakłady pracy chronionej (zpch) i dalej pełnią funkcję społeczną. Przykładem świetnie funkcjonującej firmy, która przeszła taką przemianę, jest spółka Łuksja z Łukowa, produkująca konfekcję i skutecznie konkurująca jakością z producentami z Chin. – Prosta konkurencja z Azją jest skazana na porażkę. Trzeba umieć stworzyć produkt jakościowo lepszy – zaznacza.
Duch spółdzielczy
– W zwykłym zpch, kiedy traci się klientów, szef może powiedzieć pracownikom: „Przepraszam, ale część z was muszę zwolnić”. Tymczasem w spółdzielni tego typu działanie nie przejdzie. Spółdzielczy stosunek pracy oznacza, że zatrudnienie każdego członka spółdzielni jest chronione. Ma to swoje zalety – pracownik nie jest narażony na fanaberie kadry, ale też wady, bo może się okazać, że pracodawca nikogo nie zwolnił w trudniejszych czasach i zakład upadł. Warto też podkreślić, że w spółdzielniach pracownicy więcej zarabiają, gdzieniegdzie funkcjonują przychodnie przyzakładowe, a do tego spółdzielnie mają inne cele niż firmy. Ich zadaniem jest nie tyle wypracowywanie zysku, ile zapewnianie zatrudnienia – tłumaczy prezes Krajowego Związku.
Fabryki, w których osoby niewidome ręcznie produkują szczotki, trafiły do lamusa, ale przedsiębiorstwa, które umiały się odnaleźć w nowych czasach – przetrwały. Ich podejście do zatrudniania osób z niepełnosprawnością przejmują powstające spółdzielnie socjalne.
To odnowienie wywodzącej się z czasów przedwojennych i wpisanej w historię polskiej ekonomii idei spółdzielczości może przynieść tylko profity – zwłaszcza pracownikom z niepełnosprawnością.
Spółdzelnie wczoraj i dziś
Wbrew stereotypowi spółdzielnie inwalidów są „wynalazkiem” przedwojennym, a nie komunistycznym. W czasach słusznie minionych odgrywały ogromną rolę w gospodarce, dostarczając na rynek m.in. szczotki, ubrania, zabawki, środki higieniczne i środki czystości. Na początku 1990 r. w 454 spółdzielniach inwalidów i spółdzielniach niewidomych zatrudnionych było ponad 270 tys. osób, w tym 75 proc. to osoby z niepełnosprawnością. Obecnie ich liczba znacznie spadła. W Krajowym Związku Rewizyjnym Spółdzielni Inwalidów i Spółdzielni Niewidomych jest ich 84. Ale ten sektor nadal funkcjonuje.
To wszystko są nasze sprawy
Media tworzone dla osób z niepełnosprawnością są potężnym źródłem informacji na temat prawa, świadczeń, pracy, ale też kultury i sportu. Aby mogły funkcjonować, potrzebują wsparcia instytucji i firm oraz pasji tworzących je ludzi. Nie brakuje tego redakcji miesięcznika „Nasze Sprawy”, starszego brata „Integracji”.
Wszystko zaczęło się w 1988 roku
– „Nasze Sprawy” powstały jako biuletyn informacyjny Regionalnego Związku Spółdzielni Inwalidów w Katowicach. Ta struktura była na tyle prężna, że z pomysłu mojego i prezesa Andrzeja Pałki (późniejszego wiceprezesa i prezesa PFRON) powstał miesięcznik. Warto pamiętać, że pierwsze numery podlegały jeszcze PRL-owskiej cenzurze – wspomina początki ówczesny i obecny redaktor naczelny Ryszard Rzebko.
Tworzone przez niego pismo było obok „Pochodni” i „Niewidomego Spółdzielcy” jednym z pierwszych poświęconych tematyce niepełnosprawności. W 1994 r. dołączyła do nich „Integracja” i rozrosła się do największej w Polsce platformy informacyjnej na temat niepełnosprawności. W jej skład wchodzą m.in.: program telewizyjny „Misja Integracja” (1997 r.), portal Niepelnosprawni.pl (2003 r.) i portal rekrutacyjny sprawniwpracy.pl (2013).
Zapełnić lukę
– Dostrzegliśmy ogromną lukę, jeśli chodzi o informacje. Brakowało ich i kanałów, którymi mogłyby docierać do ludzi – stwierdza redaktor naczelny „Naszych Spraw”.
Naturalnym odbiorcą pisma były spółdzielnie inwalidów, które u schyłku lat 80. zatrudniały w kraju ponad 200 tys. osób z niepełnosprawnością. Ich pracownicy i władze byli więc najważniejszymi czytelnikami. Dlatego też „Nasze Sprawy” podejmowały głównie tematy związane z pracą i rehabilitacją zawodową.
Przemiany roku 1989 i kurczenie się rynku społdzielczości inwalidów sprawiły, że pismo musiało znaleźć nowy sposób funkcjonowania. Naczelny wystąpił z propozycją kolportowania go na terenie całej Polski.
– Na początku praca przypominała wydawanie pism opozycyjnych w czasach poprzedniego systemu. „Nasze Sprawy” drukowano za pomocą powielacza na zwykłym papierze i metodą partyzancką rozsyłano w świat. Głównym odbiorcą były istniejące jeszcze spółdzielnie inwalidów. Potem dołączyły rodzące się organizacje pozarządowe i instytucje – wspomina Ryszard Rzebko.
Wraz z rozszerzeniem się grona czytelników periodyk zaczął poruszać szersze spektrum tematów związanych z niepełnosprawnością. Pisano coraz więcej o kulturze, życiu codziennym i sporcie. Stało się też aktywnym uczestnikiem przemian zachodzących w Polsce.
Zmiany, zmiany, zmiany
– Pismo użyczyło swojej nazwy Stowarzyszeniu Pomocy Osobom Niepełnosprawnym Nasze Sprawy, powołanemu przez grupę zakładów pracy chronionej, które z czasem przekształciło się w Krajową Izbę Gospodarczo-Rehabilitacyjną. Staliśmy się więc w pewnym sensie współtwórcami samorządu gospodarczego rynku pracy chronionej w Polsce – opowiada redaktor naczelny.
Magazyn funkcjonował jako prywatne przedsiębiorstwo, finansowane głównie z wpłat prenumeratorów. Nowe możliwości tworzenia mediów dla osób z niepełnosprawnością pojawiły się wraz z Ustawą o zatrudnianiu i rehabilitacji zawodowej osób niepełnosprawnych w 1991 r.
– Na początku lat 90. PFRON ogłosił swój pierwszy program skierowany do wydawców czasopism – Papirus. Skorzystały z niego m.in. „Nasze Sprawy” – wyjaśnia redaktor Rzebko i przyznaje, że do dziś pieniądze z Funduszu są głównym paliwem istnienia „Naszych Spraw”. – Kiedy zmieniły się przepisy i PFRON zlikwidował wsparcie dla prywatnych firm, przez jakiś czas „Nasze Sprawy” wychodziły jako prywatna inicjatywa, bez żadnego wsparcia ze środków publicznych, aby potem być pod egidą Krajowej Izby Gospodarczo-Rehabilitacyjnej, a po niej Krajowego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Inwalidów i Spółdzielni Niewidomych.
Ewolucja we właściwym kierunku
– „Nasze Sprawy” ewoluują niejako w sposób naturalny, przedtem zajmowaliśmy się rynkiem pracy, bo naszym głównym odbiorcą byli pracodawcy. Z czasem, co było efektem naszych kontaktów z czytelnikami, zajmowaliśmy się coraz szerzej tematyką funkcjonowania osób z niepełnosprawnością. Wychodziliśmy też z wieloma inicjatywami, które spotykały się z większym lub mniejszym odzewem. Obecnie skupiamy się raczej na informacji i nie prowadzimy szerszej działalności poza wydawaniem pisma i kontaktami z czytelnikami i środowiskiem – ocenia redaktor naczelny.
– Relacjonujemy dość obszernie wszelkiego rodzaju wydarzenia kulturalne i sportowe, którym udzielamy patronatów medialnych, jak: Puchar Świata w Szermierce na Wózkach „Szabla Kilińskiego” czy Europejski Festiwal Filmowy Integracja Ty i Ja w Koszalinie – wymienia i podkreśla, że większość osób tworzących gazetę robi to w ramach wolontariatu.
„Nasze Sprawy”, podobnie jak „Integracja” są bezpłatne, można je znaleźć m.in. w placówkach: ZUS, PFRON, Powiatowych Centrach Pomocy Rodzinie oraz Miejskich i Gminnych Ośrodkach Pomocy Społecznej. Nie byłoby to jednak możliwe bez wsparcia PFRON.
Archiwalne numery „Naszych Spraw”, dostępne pod adresem: www.naszesprawy.eu, są kopalnią wiedzy na temat działań podejmowanych w Polsce na rzecz środowiska osób z niepełnosprawnością. Wydanie internetowe nie jest jedynie elektroniczną wersją periodyku, lecz bogatym w treści portalem informacyjnym na temat wszystkich istotnych obszarów życia. We wrześniu 2016 r. ukaże się jubileuszowe wydanie „Naszych Spraw” – z numerem 300.!
Panu Redaktorowi i „Naszym Sprawom” życzymy wielu lat aktywności na rzecz środowiska!
Komentarze
-
portal informacyjny
07.10.2016, 09:41Często zaglądam na portal niepelnosprawni.pl. Można na nim znaleźć wiele ciekawych informacji. Moim zdaniem przydałby się także ogólnopolski portal z informacjami o konferencjach dotyczących niepełnosprawności, wydarzeniach kulturalnych i sportowych. Obecnie często dowiadujemy się o czymś po fakcie lub na tyle późno, że nie da się pojechać na interesujące wydarzenie.odpowiedz na komentarz -
Zmiany, zmiany, zmiany i tyle w temacie.
06.10.2016, 17:30Emerytura albo praca – takie jest zalecenie ZUS po zakończonym właśnie przeglądzie systemu emerytalnego. Co to oznacza? Że urzędnicy mogą zakazać emerytom i rencistom dorabiania!odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz