Żeglarstwo sport dla każdego
Vade Mecum, więc płyń za mną!
Sterowanie jachtem to nie lada gratka. Przy sprzyjających warunkach zdarza się, że doskonale radzi sobie z tym nasza 7-letnia córka, Alicja. Trzyma dźwignię steru, stojąc, i wychyla zza nadbudówki blond główkę, by dostrzec leżący w oddali przed dziobem cel podróży.
Śniardwy to wspaniały akwen - rozległy i urozmaicony. Obserwuję jachty żeglujące kontrkursem do
Mikołajek. Silny północno-zachodni wiatr sprawił, że cierpliwie "dziobią" krótkie fale.
Co chwilę silniejszy podmuch wiatru powoduje, że któryś z nich pochyla się na prawą burtę, ukazując
mokre dno. Spod dziobów strzelają białe smugi. Jest pięknie! Nasza łódź nie musi
"walczyć". Płynąc z wiatrem i falą, kołysze się tylko łagodnie.
Choć to ostatni dzień 2-tygodniowego rejsu, nastrój w kokpicie wspaniały. Wesoło rozmawiamy o
zamykanej właśnie trasie: Pisz - Giżycko - Sztynort - Mikołajki - Pisz.
Losowi na przekór
Oboje z żoną jesteśmy niepełnosprawni. Doznaliśmy urazów kręgosłupa. W moim przypadku szyjnego -
po skoku do wody, u Uli lędźwiowego - wskutek wypadku samochodowego. Oboje musieliśmy nauczyć się z
tym żyć. Wygląda na to, że całkiem nieźle sobie radzimy. Tworzymy szczęśliwą rodzinę, podróżujemy,
jesteśmy czynni zawodowo, a nasze dzieci, Alicja i Pawełek, pewnie nie zamieniłyby nas na innych
rodziców.
Żeglarstwem zainteresowałem się już po wypadku. W połowie lat 70, moją wyobraźnię rozbudzały
artykuły czytane w świetnym (niestety, już nieistniejącym) miesięczniku "Morze".
Marynistyka stała się moim hobby. Ziarno zostało zasiane, jednak na owoce trzeba było poczekać
kilka lat.
Wraz z moim przyjacielem Krzysztofem (też na wózku) na pierwszej łódce postawiliśmy żagle w 1981
roku. Był to malutki, 4-metrowy jachcik Bez-2. Panowały w nim spartańskie warunki. Pływaliśmy (bez
silnika!) po, bez mała, wszystkich mazurskich jeziorach. Od Tyrkła na południu aż do Gołdopiwa na
północy. Cóż to były za wyprawy! Z racji dysfunkcji kończyn dolnych nie było mowy o podchodzeniu do
kei. Żaden z nas nie byłby w stanie wyskoczyć na pomost i zacumować. Wybieraliśmy więc plażę lub
dogodną bindugę, bym mógł wygramolić się z łódki i pójść o kulach po zaopatrzenie i wodę.
Satysfakcję, jakiej wówczas doznawałem ja, i zapewne mój druh, trudno porównywać z czymkolwiek, co
spotkało mnie później. Jej źródłem było poczucie wolności i autonomii, duma z dokonań żeglarskich,
a także ogromne bogactwo przeżyć. Mazury jawiły nam się wówczas jako terra incognita.
Odkrywaliśmy po kolei każde jezioro, kanał, przesmyk. Cierpliwie znosiliśmy upały i słynne "trzydniówki" - kiedy to po przejściu chłodnego frontu deszcz pada bezustannie przez wiele godzin. Po takiej włóczędze nie chciało się wracać do cywilizacji!
Wpływamy...
Minęliśmy "bramkę" i wchodzimy na Seksty. Przejmuję ster od Alicji i skręcam na wiatr - trzeba się przygotować do wejścia do kanału Jeglińskiego i śluzy Karwik. Zdejmuję czapkę i wrzucam do kabiny, to tak na wszelki wypadek - wiatr mógłby spłatać brzydkiego figla. Kanał blisko. Wchodzimy do niego z postawionym masztem, położymy go dopiero przed samymi wrotami śluzy. Zdezorientowane fale wchodzące z jeziora kotłują się pomiędzy betonowymi ostrogami. Po chwili wpływamy za osłonę wyniosłych jesionów i lip rosnących na brzegu. Wiatr cichnie, falowanie się uspokaja. Na małym gazie podchodzimy do brzegu przed śluzą. Odbijacze na burcie, silnik stop. Justyna, nasza załogantka, wyskakuje na brzeg i sprawnie cumuje łódź. Tak stoimy! Dzieci nie mogą się już doczekać obiecanych lodów ze sklepiku na brzegu.
Wspólna pasja
Miałem trwający 3 lata epizod z żeglarstwem regatowym. Jako jeden z niewielu niepełnosprawnych
żeglarzy w Polsce, zakwalifikowałem się na obóz przygotowujący naszą reprezentację do startu w
międzynarodowych regatach organizowanych przez organizację IFDS (International Foundation for
Disabled Sailing - Międzynarodową Organizację Żeglarzy Niepełnosprawnych). Tam właśnie poznałem
Ulę. Okazało się, że łączą nas nie tylko zainteresowania, ale również sympatia, a potem uczucie.
Trafiliśmy do jednej załogi i odtąd jesteśmy nierozłączni.
Regaty wyzwalają zupełnie inne emocje niż żeglarstwo turystyczne. To kontrolowana agresja, chęć
zwycięstwa, rozczarowanie porażką, stres. Liczą się koncentracja i współpraca 3-osobowej załogi,
zmysł taktyczny i znajomość przepisów regatowych. Nie bez kozery mówi się, że można wygrać regaty
przy zielonym stoliku - wygrywając postępowanie protestacyjne przed komisją sędziowską. Jednak
osiągaliśmy pewne sukcesy. Bo za takie można chyba uważać 9, miejsce w zawodach rangi mistrzostw
świata (Nyon, Szwajcaria 1991, Marblehead, USA 1993) czy 5, miejsce w zawodach rangi mistrzostw
Europy (Patersvolde, Holandia 1992).
Gdy urodziły się nasze dzieci, o regatach nie było już mowy. Rezygnujemy ze ścigania, ale z
żeglowania w ogóle? Jeśli żeglować, to tylko z dziećmi! Tak narodził się pomysł na Vade Mecum.
Nasza nowa łódź to Sasanka 620. Liczba oznacza długość kadłuba w centymetrach. Mamy na niej pięć
miejsc do spania, kambuz z kuchenką gazową i zlewozmywakiem, toaletą chemiczną i oświetlenie
elektryczne. Nie ma tam żadnych specjalnych przystosowań dla osób niepełnosprawnych. Z naszego
punktu widzenia jacht ten ma same zalety i... jedną wadę - z racji rozmiaru nie jesteśmy z Ulą w
stanie wykonywać samodzielnie wszystkich manewrów (cumowanie!). W każdym rejsie towarzyszy nam więc
załogant. W tym roku była to Justyna. To był nasz trzeci sezon na tej łodzi.
Nazwa łodzi: Vade Mecum, to po łacinie "pójdź za mną". Czyli żegluj tak jak my!
Doświadczysz niepowtarzalnych przeżyć, osiągniesz pewność siebie i niezachwiane poczucie własnej
wartości, uodpornisz się na trudy i przeciwności. Płyń za mną, czyli spróbuj mnie dogonić, bo Vade
Mecumto bardzo szybka łódź.
...wypływamy
Teraz, gdy poziom wody w śluzie zrównał się z poziomem jeziora Roś, otwierają się wrota dolne. Możemy wypływać. Jeszcze tylko trzeba uiścić opłatę do siatki na długim kiju, którą pan śluzowy podsuwa do każdego z wychodzących jachtów. To zadanie Alicji, dzieci uwielbiają wydawać pieniądze. Dodajemy gazu, łódź przyspiesza.
Szansa na żagle
Żeglarstwo jest sportem dostępnym dla każdego. Jednak, aby zupełnie samodzielnie sobie radzić trzeba być dość sprawnym. Znam w Polsce żeglarzy po amputacji kończyny dolnej lub górnej, żeglujących samotnie. To absolutne minimum sprawności, dającej pełną autonomię. Jednak tam, gdzie zawodzi własne ciało, w sukurs przyjść mogą inni ludzie i technika. Najprostsze rozwiązanie to dołączyć do sprawnej załogi jako załogant. Można też dostosować łódź do własnej dysfunkcji. Tu jednak przypadek należałoby rozpatrywać osobno. Międzynarodowa Organizacja Żeglarzy Niepełnosprawnych, International Foundation for Disabled Sailing, publikuje na stronach www.infds.org - Sailing Manual - podręcznik, dający odpowiedź na liczne pytania. Przykłady aktywności żeglarzy niepełnosprawnych można też znaleźć na stronach amerykańskiej organizacji "Shake-a-leg" - skupiającej ludzi z dysfunkcją narządu ruchu: www.shakealeg.org/sailing i www.shakealegmiami.org. Z pomocą wolontariuszy, a także dzięki adaptacji nabrzeży i specjalnemu wyposażeniu jachtów, żeglują tam osoby ze znacznym stopniem niepełnosprawności, "na lądzie" poruszają się na wózkach elektrycznych. Wiatr i woda są takie same dla wszystkich, dlatego na wodzie szanse się wyrównują. Rozwiązania niestandardowe są, niestety, kosztowne, więc główną przeszkodą utrudniającą dostęp do tej formy sportu i rekreacji są pieniądze.
"Integracja", nr 3/2003.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz