Zbigniew Puchalski, Człowiek bez barier 2004
Człowiek wyzwań
"Dobre otoczenie to 70 procent sukcesu. Kreuje i popycha do przodu. Trzeba wyjść krok przed szereg i pewne rzeczy zaczynają się dziać."
Przez całe życie stawiał sobie cele do zdobycia. Gdy już coś osiągnął, natychmiast szukał nowego wyzwania. Najpierw to były studia prawnicze w Gdańsku, potem praca w prokuraturze w Gdańsku i Elblągu. Zbigniew Puchalski zajmował się raczej trudnymi sprawami: kradzieżami, zabójstwami, gwałtami. Jako niespokojny duch ciągle chciał zmieniać rzeczywistość.
Przełom
Przełomowy moment nastąpił, gdy zaczął tracić wzrok.
- Kto przewidział, że można stracić wzrok w wieku 35 lat? I co dalej, sadzić kwiatki w ogródku? Ja byłem na to zbyt aktywny! Wtedy nastąpiło klasyczne tąpnięcie - spadek pozycji zawodowej, finansowej, osobistej, bo w rodzinie też czułem, że jestem na końcu kolejki. Wydawało mi się, że wypadłem z obiegu. Nie trwało to długo, bo nikt z mojego otoczenia mnie nie rozczarował i nie zawiódł.
Gdy dalsza praca w prokuraturze stała się niemożliwa, Zbigniew postanowił zdobyć nowy zawód. Pomysł nauki w Studium Medycznym Masażu Leczniczego początkowo wypływał z wrodzonej przekory. Jednak do zadania podszedł jak zawsze z pełnym zaangażowaniem. Zajęcia w Centrum Kształcenia Niewidomych w Bydgoszczy dawały możliwość zdobycia dyplomu technika masażu leczniczego.
- Jeździłem tam i z uporem maniaka poznawałem anatomię, choroby wewnętrzne, teorię masażu. Mieliśmy ponad 600 godzin ćwiczeń. Powiedziałem sobie, że koniec z zawodem prawnika, bo pracując w nim, trzeba czytać, bywać w sądzie. To już nie dla mnie.
Jako zawodowy masażysta podjął pracę w Wojewódzkiej Przychodni Rehabilitacyjnej. Dziś wspomina ten okres z dużą ironią:
- Kupa śmiechu! Pracownicy nie wiedzieli, jak się ze mną obchodzić. Prokurator-masażysta! To jak fanaberia.
Trzeba coś zrobić
Jeszcze przed podjęciem nauki w Bydgoszczy Zbigniew zaczął działać społecznie w Polskim Związku Niewidomych. Szybko został wybrany na prezesa okręgu. Poznawał ludzi i współorganizował środowisko osób chcących coś robić dla niepełnosprawnych w Elblągu.
- Na początku było osiem osób, które spotykały się na kanapie w prywatnym mieszkaniu. Mieliśmy potrzebę i chęć działania. Samo życie wymusiło dalszą aktywność.
Powstała Elbląska Rada Konsultacyjna Osób Niepełnosprawnych. Pierwsze jej działania skierowane były do ludzi najuboższych i bezrobotnych. Powstał Bank Żywności. Przez kolejne trzy lata pojawiły się dalsze inicjatywy. Powstało doradztwo zawodowe dla osób niepełnosprawnych, biuro pośrednictwa pracy, stworzono dwumiesięcznik integracyjny "Razem z Tobą".
- Dzisiaj jest około 600 osób niepełnosprawnych zarejestrowanych jako bezrobotne, pracą zajmują się poszczególne działy, ale dla mnie nie ma już tego klimatu, jaki był na początku, takiego osobowego pomagania ludziom, bo Józio nie ma butów, a Kazio okularów - wyjaśnia Zbigniew i zaraz dodaje: - Ale wszyscy mówią, że nadszedł taki czas, a ja się trochę z tym nie zgadzam. To jest według mnie konflikt między misyjnością i empatią do ludzi nie- pełnosprawnych a maszynerią wymuszoną programami i grantami.
Jak podkreśla Zbigniew Puchalski, bardzo ważni w tym momencie życia byli ludzie, z którymi przyszło mu działać:
- Dobre otoczenie to 70 procent sukcesu. Kreuje i popycha do przodu. Można się uczyć od kogoś lepszego od siebie.
W pewnym momencie w ich środowisku dostrzeżono potrzebę stworzenia czegoś dla ludzi starszych. Zwrócono się o pomoc do Elbląskiej Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej i dzięki wspólnym działaniom w 1999 roku powstał w Elblągu Uniwersytet Trzeciego Wieku.
- Wynajęliśmy salę, zorganizowaliśmy wykładowców i zajęcia na dobrym poziomie. Zaczęło się od tego, że przychodziło 20-30 osób. Teraz przychodzi około 200. Rozwinęło się to w takim stopniu, że podjęliśmy decyzję o założeniu Stowarzyszenia Uniwersytet Trzeciego Wieku i Osób Niepełnosprawnych.
Doradca prawny
Półtora roku po podjęciu pracy jako masażysta w Wojewódzkiej Przychodni Rehabilitacyjnej Zbigniew dostał propozycję etatu radcy prawnego w Wojewódzkim Ośrodku Kultury - jedno ze stanowisk refundowanych przez PFRON.
- Wtedy zupełnie odszedłem od masażu i zacząłem robić swoje. Znowu poczułem się potrzebny, ważny, doceniany. Gdy w 1997 roku weszła nowa ustawa o prokuraturze, dostałem status prokuratora w stanie spoczynku. Od tego czasu przestałem być rencistą ZUS-owskim, a zacząłem otrzymywać świadczenie z Ministerstwa Sprawiedliwości. Nie mogłem jednak dalej prowadzić działalności radcowskiej, pozostawało poradnictwo społeczne.
Okazja pojawiła się szybko. Ponieważ przez cały czas społecznie prowadził poradnictwo prawne przy Elbląskiej Radzie Konsultacyjnej Osób Niepełnosprawnych, zaproponowano mu stworzenie w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej stanowiska porad prawnych. Z MOPS Zbigniew Puchalski związany jest do dziś.
- Poradnictwo jest fascynujące, bo to mój zawód, a poza tym efekty pracy bywają tak przyjemne, że sprawiają olbrzymią satysfakcję. To jest motor moich działań.
Po bezpłatną poradę prawną zgłasza się do niego blisko tysiąc osób rocznie.
- Służę tu nie tylko jako prawnik, ale również psycholog lub ksiądz... Tu jest taka ściana płaczu. W większości odbywają się rozmowy jak w rodzinie. I o rozwodach, i o znęcaniu.
Zbigniew Puchalski stara się podchodzić do swojego życia i pracy z dystansem. Podkreśla wagę cierpliwości. Nie zawsze tak było.
Nie dam się!
Gdy okazało się, że traci wzrok, był wściekły.
- Kiedy pierwszy raz wziąłem białą laskę, to przeżyłem horror. Pierwsza laska została roztrzaskana o ścianę. Ludzie wokół mnie biegali, sprawdzając, czy sobie krzywdy nie zrobiłem. Z czasem się uspokoiłem. Teraz bez tej "blondyny" nie wychodzę, bo daje mi poczucie bezpieczeństwa. Ale gdy przypomnę sobie pierwsze kroki z nią... Chodziłem i przepraszałem, że żyję, myślałem, że wszyscy na mnie patrzą. Potem była faza buntu, na d'Artagnana. Szedłem i wymachiwałem laską na wszystkie strony. To jest trochę śmieszna postawa. Im ktoś mądrzejszy, tym krócej u niego trwa. Zresztą parę guzów od zderzenia ze słupami czy innymi rzeczami po drodze powoduje, że człowiek przestaje szaleć. Ostatnią fazę nazywam "na Łazukę", jak w filmie Nie lubię poniedziałku, w którym bohater niczym się nie przejmując, szedł sobie z korbą wzdłuż szyn tramwajowych.
Dopiero wtedy Zbigniew Puchalski zaczął poznawać świat z innej strony. Zaczęła się jego walka o normalność. Dziś mówi, że nieporozumienia w kontaktach osób sprawnych z niepełnosprawnymi wynikają przede wszystkim z nieznajomości siebie nawzajem. Mieszkał w kilku miejscach w Elblągu i zdarzało się, że był pierwszym niewidomym w okolicy. Zauważył, że ludzie nie wiedzą, jak się zachować. Czasami boją się pomóc, a czasami są nadopiekuńczy.
- Takie sytuacje bywały irytujące, ale starałem się nie reagować emocjonalnie, bo myślałem, że ktoś następny będzie potrzebował pomocy i nikt mu jej nie udzieli, tylko dlatego że ja źle zareagowałem. Wielu moich znajomych, dopiero gdy zacząłem chodzić z białą laską, nauczyło się dostrzegać ludzi niewidomych na ulicach, liczyć schody. Boimy się tego, czego nie znamy.
Działania Zbigniewa z jednej strony wynikały z wrodzonej aktywności, z drugiej z chęci pokazania sobie, że się nie podda.
Wolny elektron
- Kiedyś pomyślałem, że to moje niewidzenie mogłoby być doskonałym alibi na życie. W ten sposób mógłbym wytłumaczyć wszystkie swoje niepowodzenia. Zatem czy powinienem skończyć pod mostem z alpagą w dłoni? Dlatego, że nie widzę? Angażowałem się w wiele działań. Nie leciała krew, pot i łzy, żeby coś zbudować. Uważam, że trzeba wyjść krok do przodu i pewne rzeczy zaczynają się dziać. Dotyczy to zarówno zdrowych, jak i niezdrowych.
Dzisiaj Zbigniew Puchalski marzy, żeby trzej synowie skończyli studia i poukładali sobie życie. Nie wyznacza kolejnego zadania. Nie zapisał się do żadnej partii. Żyje codziennymi poradami prawnymi i zadaniami, jakie pojawiają się w Radzie Programowej Organizacji Pozarządowych przy Urzędzie Miasta. Często widuje się z przyjaciółmi, ale lubi również od wszystkiego uciec i posiedzieć, słuchając książki. W pewnym momencie uznał, że jeśli choroba go lekceważy, to on też postara się ją zlekceważyć. Przyznaje jednak, że nie do końca pozbył się wewnętrznego buntu.
- Z jednej strony akceptuję siebie, bo taki jestem, ale z drugiej - nie do końca - bo dlaczego mam się z tym godzić? Otoczenie mnie akceptuje, okazuje mi, że jestem lubiany, ale większy problem mam z samoakceptacją i samooceną.
Stara się też jak najlepiej poznać siebie.
- Jestem jak wolny elektron, chodzę własnymi ścieżkami. Moją mocną stroną jest psychika. Mimo dołów, zakrętów w lewo, w prawo, zwrotów w tył, mam cały czas nos nad wodą.
Za normalność uważa sytuację, w której nikt się nie dziwi, widząc osobę niepełnosprawną czytającą w bibliotece, a pomaga jej, gdy ta trafia na jakąś barierę.
Najważniejsze w życiu
Zbigniew Puchalski nie uważa choroby za nieszczęście.
- Nie wyobrażam sobie jakiegoś 100-procentowego nieszczęścia, no chyba że ktoś ewidentnie cierpi fizycznie i o niczym innym nie umie myśleć, tylko o bólu i cierpieniu... Jeśli tylko człowiek chce, to zawsze znajdzie wyjście z trudnej sytuacji, bo przecież jest wielu ludzi na wózkach, o kulach, niewidomych czy niesłyszących. Dla mnie nie jest to definicja nieszczęścia. Natomiast szczęście oznacza raczej ściganie króliczka, a nie złapanie go. Jest to jakaś wypadkowa różnych sukcesów.
Problemem jest według Zbigniewa bezradność i samotność ludzka. To może sprawić, że człowiek poczuje się nieszczęśliwy. Według niego najważniejszą rzeczą i największym dobrem, jakie można ofiarować drugiemu człowiekowi, jest miłość.
- Dajesz - bierzesz. Zawsze to dodaje skrzydeł. Wszystko jest prostsze. Rzeczy, które wydawały się nie do zrobienia, nagle można zrobić.
W młodości walczył z autorytetami. Dziś jako wzór stawia rodziców:
- Cenię moich rodziców jako towarzyszy życia, ponieważ miałem z nimi kumpelskie relacje. Mimo różnicy pokoleń czułem zrozumienie, wzajemną akceptację. Ja nie miałem w domu problemu konfliktu pokoleń. Tak samo staram się żyć ze swoimi synami. Słuchamy mniej więcej tego samego... No, nie wytrzymuję czasami, ale to jest inna bajka...
Najbardziej ceni u osób, które spotyka, inteligencję i empatię.
- Uwielbiam też, gdy ktoś umie się śmiać z samego siebie. Bardzo ważna jest postawa życiowa, jaką człowiek przyjmuje. Cenię to "coś" u ludzi. Dotyczy to przede wszystkim sposobu myślenia. Na przykład prof. Władysława Bartoszewskiego podziwiam jako człowieka, jego postawę, wierność zasadom, ideałom. Pomijam tu jego wiedzę historyczną.
Do siebie Zbigniew podchodzi z dystansem:
- Każdy chciałby być taki, jak go mamusia wychowała, to znaczy być dobrym człowiekiem... Nie zawsze się da. Ale generalna zasada to lubić ludzi, niezależnie od tego, skąd się wywodzą, skąd przychodzą. Przede wszystkim empatia i sympatia do ludzi. Najbardziej przeszkadza mu w życiu głupota - wypadkowa nietolerancji, niewiedzy, arogancji, niezrozumienia.
Na co dzień bardzo ważny jest dla niego jako prawnika profesjonalizm. Tajemnica sukcesu tkwi jednak nie w tym, co się robi, lecz w uporządkowanych emocjach:
- To wszystko można osiągnąć - od rodziny po sukces zawodowy, jeśli jest się spełnionym emocjonalnie. Trzeba sobie zadawać pytanie, po co żyję, dla kogo, dlaczego i za co? Kim jestem?
Człowiek bez barier według Zbigniewa Puchalskiego nie buduje barier ani nie przyjmuje do wiadomości barier, które budują inni. Do integracji podchodzi często w sposób ironiczny:
- Kim ja w życiu byłem? Najpierw kaleką, potem inwalidą, teraz jestem niepełnosprawny, a ja siebie nazywam człowiekiem z dysfunkcją wzroku. Jestem chory na oczy, a nie na głowę. Nie chcę, by ktoś mnie traktował protekcjonalnie. Kto z kim ma się integrować? Z wrodzonej przekory pytam. Jeżeli my jesteśmy elementem tego społeczeństwa, tak jak osoby bezrobotne, matki z dziećmi, to z kim ja albo kto ze mną ma się integrować? Mało tego, jestem na tyle przekorny, że powiem, iż ja chcę, żeby to ze mną ktoś się integrował. Nikt nie robi łaski, że przychodzi do mnie towarzysko albo że idziemy na jakąś imprezę kulturalną.
Zbigniew Puchalski zdaje sobie sprawę, że jest ekstrawertyczny.
- Z natury jestem człowiekiem pogodnym, choć widać, czy jestem smutny czy wesoły. Dążę jednak do tego, żeby nie żyć w braku zaufania do siebie.
Tekst pochodzi z książki pt. "Człowiek bez barier. Sylwetki laureatów Konkursu z lat 2003-2007", wydanej w 2007 r.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz