Sławomir Piechota, Człowiek bez barier 2003
Na innym torze
"Tak naprawdę problemem ludzi niepełnosprawnych nie są bariery architektoniczne - bo wszystko da się przerobić. Nie tyle nawet brak pieniędzy - bo, jak się bardzo chce, są do zdobycia. Ani też głupie przepisy - te przecież można zmienić. Prawdziwe bariery tkwią w nas samych!"
Z urodzenia tomaszowianin - z tego Tomaszowa, o którym śpiewała Ewa Demarczyk. Ale to o Wrocławiu mówi jak o miejscu ukochanym, jak o rodzinnym mieście. Tu przyjechał, by zdać maturę, studiował i założył rodzinę. Wygrał w wyborach do Rady Miejskiej. A wreszcie został posłem z Wrocławia. - Wrocław to dla mnie niezwykłe, najbardziej magiczne miejsce na Ziemi. Jestem dumny z bycia wrocławianinem. Cieszę się, że tu jest mój dom, że tu żyje moja rodzina - wyznaje poseł.
Wyprawa na Mount Everest
Najpierw był wypadek, potem przyszłość jak czarna dziura. Sławomir Piechota nie lubi tego wspominać. Był rok 1972. Miał 12 lat. Pędził na starym, przedwojennym rowerze babci. Wpadł na przydrożny słup. Zderzenie. Od tamtej pory nie chodzi.
- Po tym pojawiły się typowe i nietypowe perturbacje, przede wszystkim problem, gdzie kontynuować naukę i jak znaleźć miejsce, w którym mógłbym wrócić do minimum samodzielności i aktywności.
Trafił do ośrodka rehabilitacyjnego w Konstancinie pod Warszawą.
- Miałem wielkie szczęście. Dostałem się w dobre ręce, pod dobrą opiekę. "Podniesiono mnie z ruin". Skończyłem podstawówkę i zacząłem zawodówkę. A dobrzy ludzie, zwłaszcza bibliotekarka i polonistka, pani Maria Sajdak, "dociskali", bym podjął naukę w liceum - wspomina.
Więc zaczął - korespondencyjnie, równolegle z zawodówką, choć w tamtych czasach "wózkowicz" porywający się na maturę wyglądał trochę na dziwaka. "Bo i po co takiemu matura?" - nieraz słyszał zza pleców.
Na zdjęciu: Sławomir Piechota. Fot.: Adam Hawałej
W 1977 roku skończył zawodówkę. Aby dotrzeć do matury - trzeba było przejść przez kolejne dwie klasy. W Polsce działały wtedy tylko trzy licea, które przyjmowały uczniów na wózkach - w Poznaniu, Zakopanem i we Wrocławiu. I tak - trochę przez przypadek, a raczej dobrych ludzi, którzy pomogli, trafił do Wrocławia.
- I znowu miałem szczęście do ludzi. Miałem trzy wspaniałe nauczycielki: polonistkę - panią Plantos, historyczkę - panią Malczewską i chemiczkę - panią Fijałkowską. To one mówiły, że muszę iść na studia, otworzyły drogę do świata poza horyzontem marzeń.
Zdobycie indeksu wyższej uczelni wydawało się Sławomirowi równie nieosiągalne jak wejście na Mount Everest. Ale spróbował. I tak przytrafił mu się kolejny - jak mówi - w życiu cud: jesienią 1979 roku został studentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Taki sam
- To były wspaniałe czasy! Po raz pierwszy czułem się taki sam jak inni - opowiada. - Mieszkałem w akademiku, miałem fantastycznych kumpli. Myślę, że kontakt z tymi ludźmi i miejscem spowodował przełom emocjonalny i psychiczny. Przestałem odczuwać, że jestem niepełnosprawny. Mój wózek traktowano jak kolejne z wielu dziwactw, jakie są na uczelniach i nikogo nie szokują. Jeden z nich chodził z rudymi włosami, drugi w podartych spodniach i powyciąganym swetrze, a trzeci jeździł na wózku. To wszystko wyglądało jak różne odcienie jednej barwy, ale z tego samego obrazka. Wśród studenckiej braci bariery znikały. Po raz pierwszy w życiu wylądowałem nad morzem. Poczułem, że naprawdę jestem studentem!
Sławomir zaczął działać w Międzyuczelnianym Klubie Rewalidacyjnym "Remedium". Tam szybko zauważono jego pomysłowość i umiejętność pociągania za sobą innych. Kiedy odchodził prezes, powiedział: "Teraz twoja kolej, teraz ty pociągnij klub dalej!". Był początek lat 80 XX w., gorączka czasów "Solidarności", a potem chłód i paraliż stanu wojennego - szczególnie dotkliwego we wrocławskim środowisku akademickim. Ale to wtedy klubowicze z "Remedium" ruszyli na wycieczki krajowe i zagraniczne (Drezno, Budapeszt, Praga). Na tych wyjazdach zrodził się kolejny pomysł: obozów żeglarskich na Mazurach. Przez sześć lat z bazy w studenckim ośrodku w Giżycku nad Kisajnem ruszali na szlak jezior. To tam Sławomir zdobył szlify samodzielności i uczył się odpowiedzialności.
Profesjonalista
A potem przyszła pierwsza praca dla młodego, świeżo upieczonego prawnika - w Komitecie Ochrony Praw Dziecka.
- Prawdziwa szkoła życia - stwierdza. - Stałe dyżury w ciasnym i zimnym pokoiku w starej kamieniczce na poddaszu. I coraz liczniejsze podróże. Jeździłem pociągami po całej Polsce: do Warszawy, Lublina, Gdańska, czasem zimą, gdy na dworze było więcej niż minus 20 st. C. W ogóle to była praca, która najkrócej mówiąc, wymagała wielu niekonwencjonalnych metod postępowania i działania.
Któregoś dnia usłyszał, że wojewoda ogłosił konkurs na stanowisko pełnomocnika ds. osób niepełnosprawnych.
- Stanąłem do tego konkursu, bo uważałem, że wiele spraw trzeba przyspieszyć i wiele zmienić.
Pracował jako pełnomocnik do końca 1993 roku, a potem zrezygnował.
- Uznałem, że w administracji państwowej nie ma dla mnie miejsca. Filozofia upaństwowienia i ubezwłasnowolnienia osób niepełnosprawnych przez zasiłki i różne instytucje izolujące ich od świata była mi zupełnie obca. Na to się nie zgadzałem.
Sławomir ostro krytykuje system pomocy osobom niepełnosprawnym funkcjonujący w kraju.
- Przed kilkunastu laty mój znajomy zakładał firmę - wspomina. - Niedużą, ale nowoczesną, więc namówiłem go, by zatrudnił niepełnosprawnych. Mówiłem, że takie osoby są "głodne" pracy. A jeszcze można dostać dofinansowanie z budżetu państwa, więc tym bardziej "się opłaci".
Znajomy skorzystał z rady. Po kilku latach zrezygnował z prowadzenia tzw. zakładu pracy chronionej.
- Wyjaśnił mi, z nieukrywanym wyrzutem, że nie sposób prowadzić firmy w takich warunkach. Co kilka miesięcy zmieniały się przepisy, ustawa o rehabilitacji i zatrudnianiu osób niepełnosprawnych nowelizowana była pięć, sześć razy w roku.
Polityk i społecznik
Sławomir Piechota, rezygnując ze stanowiska Pełnomocnika ds. Osób Niepełnosprawnych, był już we Wrocławiu znany, jego odejście odbiło się głośnym echem, nic więc dziwnego, że w 1994 roku zaproponowano mu start w wyborach do Rady Miejskiej. Zdobył mandat radnego i został wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej. Po czterech latach i ponownych wyborach w 1998 roku prezydent Zdrojewski zaproponował mu stanowisko wiceprezydenta odpowiedzialnego za politykę społeczną. Ten urząd Sławomir Piechota sprawował do 2002 roku.
- Cała moja aktywność zawodowa i społeczna związana jest z tworzeniem skutecznych sposobów pomagania potrzebującym, zapewnienia wsparcia rodzinom, zwłaszcza poprzez sieć placówek dla dzieci i młodzieży, kluby seniora, partnerstwo z organizacjami pozarządowymi.
Aby opisać jego działalność społeczną, trzeba by osobnego opracowania. Jest m.in.: Prezesem Ośrodka Inicjatyw Obywatelskich i Przewodniczącym Rady Programowej Wrocławskiego Sejmiku Osób Niepełnosprawnych. W dużej mierze dzięki niemu zmieniła się sytuacja wychowanków wrocławskich domów dziecka, dla których stworzono placówki rodzinne, powstało kilkadziesiąt świetlic osiedlowych i zlikwidowano wiele barier architektonicznych w mieście.
- Z wykształcenia i zawodu jestem radcą prawnym, ale z zamiłowania samorządowcem. Lubię pracować z ludźmi, nie boję się też sytuacji trudnych. Uważam, że jeśli w kryzysie potrafimy się zorganizować, to będziemy skuteczni. Mam szczęście przebywać wśród ludzi, którzy robią rzeczy niezwykłe.
Jesienią 2002 roku Sławomir został dyrektorem departamentu prawnego w firmie "Impel", zatrudniającej wówczas ok. 30 tys. pracowników, wśród których prawie 10 tys. stanowiły osoby niepełnosprawne. "Impel" wchodził wtedy na giełdę. Był to więc bardzo gorący czas - zwłaszcza dla prawników firmy mającej wykazać giełdowym inwestorom, że w Polsce warto zatrudniać osoby niepełnosprawne.
Jesienią 2005 roku zdobył mandat posła - jak dotychczas największe osiągnięcie w karierze.
- To był kolejny cud - jak krok poza horyzont marzeń, tak jak wcześniej dostanie się na studia, a potem wybór do Rady Miejskiej.
Problem jest w nas
Z perspektywy czasu Sławomir Piechota na swe życie patrzy pogodnie i filozoficznie.
- Czasem Pan Bóg przestawia nam zwrotnice i wpuszcza na inne tory, tak jak mnie wtedy, gdy walnąłem w słup i wylądowałem na wózku. Spotykam nierzadko ludzi, którzy mają zdrowe nogi, zdrowe ręce i nie bardzo wiedzą, czego od życia chcą. Kto wie, czy gdyby nie tamten wypadek, nie byłbym jeszcze jednym takim człowiekiem. Gdy widzę po latach dawnych kolegów, gdy tak słucham ich narzekania - myślę, a czasami mówię: "być może dlatego masz kłopot, że nie złamałeś kręgosłupa i dlatego nie wiesz, co zrobić ze swoim życiem".
To, że nie jest w pełni sprawny, dziś już, jak twierdzi, nie stanowi żadnego problemu.
- Tak naprawdę problemem ludzi niepełnosprawnych nie są bariery architektoniczne - bo wszystko da się przerobić. Nie tyle nawet brak pieniędzy - bo, jak się bardzo chce, są do zdobycia. Ani też głupie przepisy - te przecież można zmienić. Prawdziwe bariery tkwią w nas samych!
Dodaje też, że niepełnosprawność nadal bywa usprawiedliwieniem bierności i oczekiwań w rodzaju: "powinienem coś dostać, bo jestem niepełnosprawny". Zdaniem Sławomira Piechoty, to piętno dźwiga w Polsce zbyt wielu ludzi niepełnosprawnych.
- Niestety, są takie momenty, gdy trzeba powiedzieć temu, komu udzielana jest pomoc, że w jakimś stopniu sam jest winny swojej biedy, a chcąc wydobyć się z kłopotów, musi przede wszystkim zmienić swoje życie.
Co należy zmienić?
Sławomir Piechota w Sejmie V kadencji w rankingach przygotowanych przez ogólnopolskie media plasował się w grupie parlamentarzystów najlepiej wypełniających swoje obowiązki. Podkreślano głównie jego zaangażowanie i merytoryczną wiedzę dotyczącą polityki społecznej. Co więc trzeba zmienić, co robić, by była ona skuteczniejsza wobec osób niepełnosprawnych?
- Należy wykorzystać dobre doświadczenia krajów wysoko rozwiniętych: stabilne i jasne prawo, atrakcyjne zachęty do aktywności (zwłaszcza nauki i pracy!) i samodzielności dla osób niepełnosprawnych, społeczny szacunek dla firm zatrudniających osoby niepełnosprawne, a wreszcie dobry przykład pracodawców publicznych. I wcale nie musi to oznaczać większych wydatków dla budżetu państwa. Bo przecież im więcej niepełnosprawnych pracuje, tym mniej trzeba wydać na renty czy zasiłki z pomocy społecznej. Najlepsze nawet przepisy nie zastąpią najważniejszego, czyli podejścia samych ludzi.
Według posła nasze społeczeństwo wciąż boi się osób niepełnosprawnych i nie do końca je akceptuje.
- Tak zwani pełnosprawni mają z niepełnosprawnymi zbyt mało kontaktu, a stąd rodzą się lęki i stereotypy. I tak zamyka się błędne koło izolacji, czyli też dyskryminacji osób niepełnosprawnych. Żeby to zmienić, trzeba nie tyle specjalnych przywilejów dla osób niepełnosprawnych, lecz przełamania bariery w społecznej świadomości. Trzeba upowszechnienia przekonania, że niepełnosprawność nie musi i nie powinna oznaczać bezczynności, rezygnacji z marzeń i zepchnięcia na życiowy margines. Wręcz przeciwnie: im ciało słabsze - tym duch musi być mocniejszy i odporniejszy.
Najważniejsze są cele
Sławomir Piechota potwierdza własnym życiem, że to prawda - ma studia prawnicze, niezależność radcy prawnego, rodzinę (w tym dwójkę nastoletnich dzieci), podróżuje (nierzadko do bardzo dalekich krajów) oraz cieszy się zawodową satysfakcją i społecznym szacunkiem (potwierdzanym w kolejnych wyborach). Robi liczne plany na przyszłość - jako polityk i jako społecznik.
- Coraz jaskrawiej widać pewne uzależnienie, czy nawet ubezwłasnowolnienie - zwłaszcza, ale nie tylko osób niepełnosprawnych - od pomocy społecznej. Tym bardziej doskwiera brak skutecznej ochrony praw obywatelskich. Bariery architektoniczne są jedynie zewnętrznym objawem i skutkiem nieszanowania osób niepełnosprawnych. Każdy człowiek powinien mieć prawo decydowania, jak każdy inny, o swoim życiu - od wyboru szkoły, przez miejsce pracy, sposób odpoczynku, sposób podróżowania. Prawa tego nie można uzależniać od schodów, zbyt wąskich drzwi czy braku odpowiedniego przygotowania personelu (np. lęku nauczycieli przed niepełnosprawnym dzieckiem). A choć wiele się w Polsce w ostatnich kilkunastu latach zmieniło, to jednak wiele jeszcze pozostaje do zrobienia. Te zmiany nie dokonają się same. Trzeba wspólnej, wytrwałej, cierpliwej pracy!
Tekst pochodzi z książki pt. "Człowiek bez barier. Sylwetki laureatów Konkursu z lat 2003-2007", wydanej w 2007 r.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz