Jane Cordell – wyróżnienie specjalne 2007
Mała rewolucja
"Trzeba żyć chwilą i cieszyć się nią, zamiast marnować energię na rzeczy, których i tak nie można zmienić."
Otwarty, sympatyczny, rozmowny - oto niektóre z cech, jakimi powinien charakteryzować się dobry dyplomata. Jane Cordell, Pierwsza Sekretarz Ambasady Wielkiej Brytanii w Warszawie, z nawiązką spełnia powyższe wymagania. - Jeżeli się chce, to zawsze można się porozumieć - twierdzi Jane, która swobodnie rozmawia po polsku. W zrozumieniu ludzi pomagają jej anglojęzyczni lipspeakerzy ("mówiący ustami"). Jest ich sześcioro. Przyjechali za Jane z Wielkiej Brytanii, mają podpisany kontrakt z ambasadą. Pracują na zmianę. Lipspeaker siedzi naprzeciwko Jane i w ciszy bardzo wyraźnie otwiera usta, szybko i dokładnie przekazując czyjeś słowa. Gdy trzeba zaakcentować podniesienie głosu czy przeliterować trudne słowo, wspomaga swą wypowiedź ruchami rąk. Jane ma do swoich lipspeakerów stuprocentowe zaufanie.
Na początku była muzyka
Pierwszy raz Jane była w Polsce w 1986 roku z międzynarodową orkiestrą. Grała na altówce. Ponownie przyjechała do nas w 1990 roku, by przez następne cztery lata uczyć języka angielskiego. Pracowała w Gliwicach i Elblągu. To wtedy zaczęła uczyć się polskiego. - W Gliwicach mało ludzi mówiło po angielsku - wspomina. - Trzeba było znać polski. Miałam nauczycielkę, która z kolei nie mówiła po angielsku. Było mi niezwykle trudno, ale w tym czasie jeszcze słyszałam. To było 9-12 miesięcy przed tym, kiedy zaczęłam tracić słuch. Przez trzy lata słuch Jane pogarszał się. Piętnaście lat temu przestała słyszeć. Pierwszy rok był dramatyczny. Brytyjscy lekarze rozkładali ręce. Nie mieli pojęcia, co było przyczyną utraty słuchu. Dla Jane to był straszny cios. Była przecież muzykiem. Przez rok grała nawet na najwyższym, profesjonalnym poziomie.
Dziś Jane mówi, że sama nie wie dlaczego, ale przestała się tym martwić. Mimo że trudno jej było zaakceptować nową sytuację, potrafiła wyjść na prostą. Przez sito akceptacji przesiali się też przyjaciele. Świat z szarego stał się czarno-biały. Jane dalej starała się uczyć cudzoziemców języka angielskiego. - To było oczywiście trudne - wspomina. - Nie mieliśmy jeszcze wtedy w Anglii prawa gwarantującego równość osobom niepełnosprawnym. Musiałam być elastyczna, zaadaptować się. To bardzo ważne. Przecież wciąż jeszcze żyję i mam trochę do zaoferowania. Jane zmieniła zawód. Została wydawcą materiałów do nauki języka angielskiego dla cudzoziemców w firmie Cambridge. Jak mówi, było to zajęcie przyjazne dla osób niesłyszących. Tak samo jak korespondencyjne nauczanie angielskiego, do czego zabrała się później. Do dziś za jedno z największych swych osiągnięć uważa napisanie wówczas książki do nauki języka angielskiego - Cambridge Business English Activities.
Do służby dyplomatycznej trafiła przez ogłoszenie prasowe. To było w 2001 roku. Najważniejsze dla niej okazało się to, że z założenia pracowali tam ludzie pozytywnie nastawieni do osób niepełnosprawnych. I była możliwość wyjazdów zagranicznych.
Dźwięki w gardle
Jane w 2006 roku ponownie wylądowała w Polsce. Tym razem otrzymała czteroletni kontrakt w ambasadzie w Warszawie. - To był mój wybór - mówi. - Bardzo chciałam pracować w Polsce jeszcze raz. Byłam ciekawa, jak tu się teraz żyje. Poza tym Polska jest największym nowym członkiem Unii Europejskiej i polityka nie jest u was nudna, a ja pracuję właśnie w zespole politycznym. Jane jest odpowiedzialna za polską politykę zagraniczną, sprawy bezpieczeństwa, kwestie wojskowe, wymiar sprawiedliwości i sprawy wewnętrzne naszego kraju, a także kwestie praw człowieka, w tym mniejszości. Można ją było spotkać m.in. na konferencji dotyczącej elektronicznego monitorowania więźniów, dyskusji panelowej w Szkole Głównej Handlowej, poświęconej zagadnieniom handlu z Afryką czy w gimnazjum w Siedlcach na konferencji dla uczniów i nauczycieli na temat kształcenia niepełnosprawnych dzieci.
Przed objęciem tych zadań Jane przez ponad cztery miesiące intensywnie szlifowała na kursach w Londynie język polski. Choć świetnie nim włada, uważa, że wcale nie jest taka zdolna. Twierdzi, że ma tylko niezłą pamięć, a reszta to po prostu ciężka praca. - Będąc niepełnosprawną, trzeba być, niestety, przygotowaną do dłuższej i cięższej pracy niż osoba pełnosprawna - podkreśla. Jak ciężko potrafi pracować, to widać w czasie spotkań z Polakami. Słyszą, że nie mówi do nich rodaczka, ale nie mają problemu z jej zrozumieniem. Wielkie natomiast jest ich zdumienie, gdy dowiadują się, że mówi do nich niesłysząca Brytyjka. Jeszcze większe - że może ich zrozumieć. Jane czyta trochę z ruchu ust także po polsku. Twierdzi nawet, że nasz język jest łatwiej odczytać niż angielski. - W języku angielskim dużo dźwięków jest w gardle - mówi. - Muszę cały czas zgadywać. Polski jest bardziej "na ustach". Jane w naszym kraju podoba się nie tylko język. Uważa, że przez ostatnie kilkanaście lat Polska bardzo się zmieniła. Sytuacja w kraju wygląda o wiele korzystniej. Konieczne są jednak dalsze zmiany, szczególnie jeśli chodzi o osoby niepełnosprawne. Wciąż borykają się z wieloma nierozwiązanymi kwestiami, na czele z prawem, które niewiele im daje w praktyce. Jane wierzy jednak, że to się zmieni. Zależy jej na tym, bo Polska dla niej to nie tylko miejsce pracy. Ma wrażenie, że "czuje ten kraj, a nie tylko w nim jest". Polubiła Polskę tak bardzo, że w czerwcu 2007 roku wzięła tu ślub, choć mąż nie jest Polakiem.
Czas na zmiany
W dyplomacji, także krajów wysoko rozwiniętych takich jak Wielka Brytania, niewiele jest osób niepełnosprawnych. Mimo to Jane nie uważa, że łamie bariery. - Dyplomaci bardzo rzadko są rewolucjonistami, więc chyba nim nie jestem, ale myślę, że mała rewolucja przydałaby się wszystkim - uważa. - Jestem przekonana, że dobrze by się stało dla całego społeczeństwa, gdyby osoby niepełnosprawne miały do takiej pracy łatwiejszy dostęp. Trudno zmienić mentalność ludzi. Można jednak udoskonalić prawo. Wpłynie to na wychowanie, a wtedy przyjdzie czas na zmiany mentalne. W małej rewolucji przyda się wszystkim poczucie humoru. - Kiedyś na spotkaniu wewnętrznym mój szef mówił o budżecie ambasady - śmieje się Jane. - Myślałam, że mówi o artykułach sanitarnych (po ang. sanitary products). Powiedział, że za dużo na nie wydaliśmy. Byłam zaskoczona. Zapytałam dlaczego, skoro tyle wydaliśmy, brakuje czasem papieru toaletowego. Popatrzył zdziwiony. Okazało się, że chodziło mu o stationery products - artykuły biurowe. Nieporozumienia się zdarzają, ale Jane się nie obraża.
- To po prostu dobra okazja do śmiechu - twierdzi. - Jeśli my się uśmiechniemy, to ludziom łatwiej jest się zrelaksować. Trzeba wybaczać sobie i innym.
- Czasami to, że Jane nie słyszy, troszkę spowalnia sprawy - przyznaje Ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce Charles Crawford, szef Jane. - To trochę tak jak praca przez tłumacza. Nie czyni to jednak życia specjalnie trudnym: z większością z nas czasem łatwiej, czasem trudniej się współpracuje. Pozytywna postawa Jane jest ogromnym atutem ambasady. Jest pewną siebie, skupioną i dającą z siebie wszystko współpracowniczką. Znakomicie sobie radzi, jest też dobra w pracy zespołowej, ma pozytywny wpływ i siłę w budowaniu grupy. Ma może tylko jedną wadę. Czasem nie śmieje się z moich dowcipów. Ale może po prostu nie są śmieszne? Dzięki lipspeakerom Jane funkcjonuje normalnie. Nie uważa jednak ich usług za przywilej. - To raczej konieczna adaptacja, aby wykonywać pracę na odpowiednim poziomie - wyjaśnia. Często i bez nich potrafi prowadzić rozmowę. Jeśli nawet czegoś nie zrozumie, może w ogóle nie odpowiadać. Podobno sam Winston Churchill twierdził, że "dyplomata to człowiek, który dwukrotnie się zastanowi, zanim nic nie powie".
Tekst pochodzi z książki pt. "Człowiek bez barier. Sylwetki laureatów Konkursu z lat 2003-2007", wydanej w 2007 r.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz