Barbara Łukasik
Patrzeć na świat inaczej
"Jestem kochaną babcią i dobrą szefową, która potrafi ludzi słuchać, zrozumieć, po prostu z nimi żyć. Najbardziej przeszkadzają mi głupie przepisy i nieprzemyślane ustawy. Niestety, zdarzają się regularnie, przez co ciężko jest prowadzić naszą działalność."
Najpierw choroba, złe leczenie, potem utrata wzroku. Barbara Łukasik nie chce do tego wracać, bo przecież trzeba żyć. I co najważniejsze - działać dla innych. Trzeba sprawić, by mimo utraty wzroku ich świat nabrał kolorów. Na temat choroby Barbara Łukasik mówi tylko tyle, że pojawiła się, gdy chodziła do VII klasy szkoły podstawowej. Wcześniej widziała normalnie. Niestety, wzrok zanikał.
Skończyła liceum w Myszkowie, ale studia pedagogiczne w Katowicach zaczęła zaocznie, gdyż lekarz stwierdził, że na dzienne nie ma szans. Zdobyła wykształcenie wyższe pedagogiczne. Do tamtych dzieci już nie wróciła. Pracę zawodową Barbara Łukasik zaczęła w szkole podstawowej, najpierw w Myszkowie, potem w Żarkach Letnisku, wsi pod Częstochową, gdzie jej rodzice wybudowali dom. Zamieszkała w nim wraz z mężem i dwoma synami. Gdy urodziła drugie dziecko, jej wzrok zaczął się gwałtownie pogarszać. - Z dnia na dzień traciłam wzrok - wspomina. - Buzie dzieci zaczęły się rozmazywać, lekarz nie widział możliwości pracy w szkole. Jeździłam po szpitalach, rozpaczliwie szukałam ratunku. Nadaremnie. Komisja lekarska orzekła o przyznaniu Barbarze pierwszej grupy inwalidzkiej. Długo nie chciała się z tym pogodzić. -Dzieciom w szkole powiedziałam, że odchodzę na trochę, że do nich wrócę.
Gdy uświadomiła sobie, że jednak nie wróci, przeszła załamanie. Zamknęła się w domu, nie chciała kontaktów ze światem. Mąż powiedział jej o związku niewidomych, ale zareagowała oburzeniem. Ówczesny prezes okręgowego Polskiego Związku Niewidomych (PZN) mieszkał w tej samej wsi. Przyszedł i zaczął namawiać Barbarę "do życia". W końcu namówił. W 1982 roku zaczęła działać w PZN. Najpierw w Poraju, swej gminnej miejscowości, gdzie szybko została przewodniczącą koła, potem w okręgu PZN w Częstochowie. W 1987 roku zaczęła tam pracę na etacie. Musiała przekonać rodziców. - Najbardziej interesowała mnie praca z dziećmi - wspomina. - W tamtym ustroju nie było to możliwe, więc pierwszym zadaniem, jakie sobie postawiłam, była zmiana tej sytuacji.
Powołała Klub Rodziców Dzieci Niewidomych i Słabowidzących. Zaczęła się z nimi spotykać, zrobiła rozpoznanie sytuacji, szukała dzieci w Częstochowie i okolicy. Organizowała dla nich zabawy i wycieczki. W 1994 roku dzięki Barbarze Łukasik powstała Specjalistyczna Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczno-Terapeutyczna dla Dzieci i Młodzieży Słabowidzącej. - Wywalczyłam pieniądze na etat, podzieliłam go na pół, dla pedagoga i psychologa, i tak się zaczęło - wspomina. Po czterech latach poradnię przekształcono w Ośrodek Wychowawczo-Rewalidacyjny. Najważniejszym celem, jaki się w nim realizuje, jest praca indywidualna z dzieckiem, ewentualnie jeden opiekun i dwoje dzieci. - Na początku trzeba było do takich zajęć zachęcić rodziców - mówi. - Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, w wielu wypadkach nie okazało się to ani oczywiste, ani proste.
Napisała pierwszy wniosek o grant - do Fundacji Batorego w Warszawie. Dostała pieniądze, za które wraz z pracownikami wyjeżdżała do okolicznych wsi i miasteczek, do rodzin, w których były dzieci słabowidzące lub niewidome. Barbara przekonywała rodziców i dziadków, jak bardzo potrzebne dla prawidłowego rozwoju ich dzieci są zajęcia w jej placówce, uczyła też, jak bliscy mogą i powinni pomagać im we własnych domach.
Tu się leczy za darmo
Ośrodek działa jako placówka publiczna, krótko mówiąc, rodzice nie płacą za zajęcia dzieci. Zresztą "dzieci" to nie do końca najlepsze okreś-lenie, gdyż rehabilitowane są tam osoby do 24. roku życia. Jest ich około 130, z terenu byłego województwa częstochowskiego. - Człowiek niepełnosprawny nie powinien być traktowany na specjalnych zasadach - mówi pani Barbara. - Jednak państwo musi dać mu szansę normalnie funkcjonować. Takie szanse daje podopiecznym działalność Barbary Łukasik. Kiedy zaczynała pracę w Ośrodku, zastała zapuszczone pomieszczenia ze skrzypiącą podłogą. Jak mówi, cały czas coś remontuje. Stworzyła estetyczne, schludne, nowocześnie wyposażone miejsce. Co prawda nie da się Ośrodka rozbudować, bo mieści się w kamienicy w centrum miasta, lecz Barbara znalazła miejsce na gabinety rehabilitacyjne i oczywiście środki na kilka etatów dla specjalistów. Dla dzieci prowadzone są tu m.in. zajęcia usprawniania widzenia, języka angielskiego, muzyki, rytmiki, terapii, kursy tańca, czytania brajlem. Oczywiście czytać w brajlu powinien także rodzic dziecka, bo przecież to on jest pierwszym nauczycielem. - Najbardziej przeszkadzają mi głupie przepisy i nieprzemyślane ustawy - mówi. - Niestety, zdarzają się regularnie, przez co ciężko jest prowadzić naszą działalność.
Nic nie jest w stanie zatrzymać Barbary. Wystarczy wymienić zabawy i imprezy dla dzieci, które organizuje. W styczniu jest bal przebierańców. W Wielkanoc czeka na nich wspólne jajeczko, później nadchodzą Dzień Matki, Dzień Dziecka, na koniec roku szkolnego spotkanie z podopiecznymi, którzy mają w szkole średnią powyżej 4,8. W wakacje organizuje turnusy rehabilitacyjne (w tym roku będą dwa w Darłówku), następnie przypada Dzień Białej Laski, a na koniec roku oczywiście przybywa św. Mikołaj. Podobnych inicjatyw jest więcej. Można jeszcze wymienić zawody wędkarskie dla dzieci, konkursy czytania i recytatorskie.
Mimo że najwięcej robi dla dzieci, nie zapomina też o dorosłych. Doprowadziła do powstania w Częstochowie poradni dla chorych na cukrzycę. Od 2003 roku jest przewodniczącą Społecznej Powiatowej Rady ds. Osób Niepełnosprawnych. To duże wyróżnienie, gdyż ze wszystkich ludzi działających na rzecz osób niepełnosprawnych, w sporym przecież mieście, wybrano właśnie ją. Co więcej, w skład Rady wchodzi też w Myszkowie, to siedziba powiatu, w którym znajdują się Żarki Letnisko.
W zapachu kwiatów
Mąż pani Barbary prowadzi firmę zajmującą się projektowaniem terenów zielonych. Przy domu ma punkt sprzedaży roślin. To ulubione miejsce pani Barbary. Lubi spędzać czas z rodziną wśród zapachu kwiatów i krzewów. Jej zdaniem, nie ma większego nieszczęścia dla człowieka niż samotność. Barbarze Łukasik to na pewno nie grozi. - Nigdy nie jestem sama, ciągle otaczają mnie ludzie - podkreśla. Ci najbliżsi - to dwaj żonaci synowie, obaj prawnicy. Barbara ma też sporo zajęć przy trojgu wnucząt. - Kocham się nimi opiekować, a synowie chętnie mi je podrzucają - mówi. - To też moja mocna strona. Jestem kochaną babcią i dobrą szefową, która potrafi ludzi słuchać, zrozumieć, po prostu z nimi żyć.
Barbara na jedno oko nie widzi wcale. Drugim jedynie kątem dostrzega plamy, ale nie ma ostrości i nie odróżnia kolorów. - Patrzę na świat inaczej niż ludzie widzący - stwierdza.
Czuje się człowiekiem bez barier, bo niepełnosprawność nie przeszkadza jej normalnie funkcjonować. Codziennie rano wsiada do pociągu i jedzie do Częstochowy, potem tą samą drogą wraca do domu. A co tak aktywna osoba jak ona chciałaby jeszcze osiągnąć? - Nie są to jakieś wielkie, superambitne plany - zaczyna skromnie. - Po prostu chciałabym dalej pracować, kontynuować to, co teraz robię. Byleby zdrowie dopisywało, wtedy uda mi się na pewno, i to wystarczy.
Tekst pochodzi z książki pt. "Człowiek bez barier. Sylwetki laureatów Konkursu z lat 2003-2007", wydanej w 2007 r.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz