Roman Roczeń
Zobaczyć morze
"Wszyscy się boją słowa "zobaczyć" używanego w kontekście niewidomych. Ja postanowiłem ten strach przełamywać. Taki jest mój sposób na zobaczenie morza."
Przygoda z morzem w życiu Romana Roczenia zaczęła się od muzyki. Długo przed tym, jak wyruszył w pierwszy rejs, kolega, który znał jego zamiłowanie do śpiewu i gitary, zaproponował, by zagrał w pubie przed publicznością. Miał kogoś zastąpić. Nie bez obaw postanowił spróbować. - Szybko z jednego pubu zrobiły się dwa, a wkrótce trzy i cztery - wspomina. Po kilku latach odbierał telefony i odpowiadał: "Nie mogę u was zagrać. Nie mam czasu".
Poważne zajęcie
Wymyślił, że grywanie w pubach będzie patentem na życie. Jednocześnie był to prawdziwy test odbioru jego muzyki, bo jak mówi: - Jeśli siedzę z gitarą i gram, to brak wzroku nie ma żadnego znaczenia. Romanowi zależało, by być traktowanym jak muzyk, a nie przez pryzmat niepełnosprawności. Nie chciał taryfy ulgowej. Wiedział, że po jego stronie leży rozwiązywanie problemów wynikających z braku wzroku.- Nie oczekiwałem od pracodawcy, że będzie jakiś człowiek do obsługi mnie, że przyniesie coś do picia czy zaprowadzi do toalety.
Od dziecka uczył się radzić sobie bez wzroku, więc na co dzień łatwo pokonuje bariery. Grywał w różnych miejscach, w niewielkich pubach, jak warszawski bar U Pana Michała, ale i w Sali Kongresowej w Pałacu Kultury. Z innymi - jak tawerna Gniazdo Piratów, związany jest od ich powstania. Zawsze wybierał miejsca, w których muzyka była nie tylko tłem do obiadu, lecz w których miał kontakt z publicznością. Grał szanty, ballady i poezję śpiewaną. - Jestem odtwórcą - wyznaje. - Nie umiem komponować muzyki ani pisać dobrych tekstów, ale nie potrafię też bezkrytycznie kopiować. Piosenka musi pasować do niego i jego życia, inaczej jej nie śpiewa. Tak jest na przykład z „Listem do M.” Ryszarda Riedla. Chociaż uwielbia ten utwór, wie, że nie jest dla niego. Wykonując go, czułby się złodziejem.
W 2003 roku z muzycznej pasji Romana zrodziła się pierwsza profesjonalnie zaaranżowana płyta. Zatytułował ją „Chłodnia”. - Najbardziej interesowała mnie grafika okładki. Przegadaliśmy godziny o zamyśle autora projektu. Bardzo chciałem go zrozumieć. Ech, stare czasy.
Lekcja pokory
Roman spadł ze schodów tak niefortunnie, że uszkodził kręgosłup.- Był to klasyczny nieszczęśliwy wypadek - opowiada. - Rokowania były fatalne. Straszono, że będę jeździł na wózku. Dziś, chociaż może chodzić, pewnych czynności wciąż nie wykonuje. - Niedawno nauczyłem się wiązać sznurówki. To był naprawdę wielki sukces. Ciągle nie może grać, nie może czytać brajlem, ma także zaburzoną umiejętność odczuwania temperatury. Wypadek nauczył go pokory. Przekonał się, jak łatwo można stracić zdrowie i pieniądze. Wie, że nie można się do nich przywiązywać. - Mogę dbać o te wartości, nie chcę ich ignorować, ale nie mogę ich przeceniać.
Napęd do powrotu do zdrowia daje Romanowi rodzina - żona i dwaj synowie. - Oni są taką moją rehabilitacją - mówi. Ten okres to dla niego także szkoła radzenia sobie z umiejętnością poproszenia o pomoc. - To dla mnie trudna rzecz. Jeśli dochodzę do ściany i wiem, że już nie dam rady, muszę poprosić. Roman nie znosi być zależny od innych.
Odbiór rzeczywistości
Kiedyś na poczcie poprosił, by odczytano mu, jaki jest jego numer w kolejce. Zapadła cisza. - To taka "odpowiedzialność zbiorowa" - komentuje. - Ludziom uruchamia się proces: "może zareaguje ktoś inny" albo po prostu boją się, czym zaryzykują, gdy się odezwą. Roman uważa, że ludziom sprawnym brakuje wiedzy o tym, jak żyje osoba niepełnosprawna. Trudno im przyjąć jej perspektywę, i to poniekąd jest zrozumiałe.
Zrobił też eksperyment, w którym osoby widzące miały wykonać pewne czynności z zawiązanymi oczami. Były zaskoczone odbiorem rzeczywistości. Takie działania, zdaniem Romana, mają sens. Znacznie większy niż stworzenie sieci osób i instytucji wiecznie pomagających. - Filantropia mnie nie bawi - wyznaje Roman. Bardziej wartościowe, w jego przekonaniu, byłoby zainwestowanie pieniędzy w stworzenie infrastruktury, dzięki której niepełnosprawni mogliby swobodnie, a przede wszystkim samo- dzielnie funkcjonować.
Sam do tego cały czas dąży. Stworzył firmę zajmującą się przystosowaniem otaczającej przestrzeni do potrzeb osób niepełnosprawnych, głównie niewidomych. Przede wszystkim jednak chce prowadzić działania, które zmienią wizerunek niewidomych w oczach widzących. - Niepełnosprawność nie może być powodem do tracenia lub zdobywania punktów - przekonuje. - Zapytajcie najpierw, co ja umiem.
Wymarzony rejs
- Rejs zrodził się z własnej potrzeby, jak wszystko, co robię. Kiedy zacząłem śpiewać szanty, zapragnąłem zasmakować tego, o czym śpiewam. Kilka razy, gdy koledzy opowiadali o rejsach, pytał, czy mógłby z nimi popłynąć. Ale chyba żaden nie brał tego poważnie. Aż znalazł się Marek Szurawski, który zgodził się zabrać go na pokład. Roman wspomina, jak bardzo cieszył się na ten rejs i jak długo odkładał pieniądze. - Pokochałem morze i muzykę morza - opowiada - ale nie mogłem doświadczyć wszystkiego, co dzieje się na statku. Próba przebicia się do reszty załogi, by zaangażowali mnie w to, co działo się na pokładzie, kończyła się fiaskiem. Nie dlatego, że byli niechętni. Bardzo chcieli, ale tak na niby. Pod pełną kontrolą - wspomina. Przestał prosić, bo żałosne wydawało mu się ciągnięcie liny na żarty. Chciał poznać prawdziwe żeglarstwo. Intensywnie myślał, co zrobić, by pomoc zmienić we współpracę i stworzyć prawdziwy zespół. Rozwiązanie okazało się banalnie proste: należało zaprosić na pokład więcej osób niewidomych.
Kilka lat zajęło Romanowi zorganizowanie wymarzonego rejsu. Do tego czasu jeszcze kilkakrotnie był na morzu. Dwa razy z rodziną. - Na "Zawiszy" był mój syn Marcin, gdy miał pół roku, i później, jako dwulatek, a Romek siedział jeszcze w brzuszku mamy. - Wszyscy się dziwili, że zabiera takie małe dziecko na pokład. - Zrozumiałem wtedy, że ograniczenia, o których mówią rodzice, to ograniczenia ich, a nie dzieci.
Społeczeństwo otwarte
Pierwsza edycja rejsu "Zobaczyć morze" odbyła się na przełomie maja i czerwca 2006 roku. 32-osobowa załoga (nie licząc tzw. załogi stałej), w połowie złożona z osób niewidomych, popłynęła "Zawiszą Czarnym" z Gdyni do Oslo. Rejs był wielkim sukcesem. Widzący żeglarze nauczyli się traktować niewidomych jak partnerów. Niewidomi - pierwszy raz znaleźli się na morzu "w wersji odpowiedzialnej". - Nikt im do tej pory nie zaproponował pozycji partnera - mówi Roman Roczeń. Dostrzega jeszcze inny efekt rejsu. Oto widzący niosą w świat wieść, że osoby niepełnosprawne można traktować normalnie. - Po rejsie jeden z widzących kolegów zabrał dwóch niewidomych do kina i nie było w tym dla niego nic niezwykłego - opowiada. - To jest właśnie budowanie społeczeństwa otwartego.
Rok 2007 mija pod znakiem przygotowań do drugiego rejsu. Tym razem planują wyprawę do Amsterdamu. Na pokład zaprosili radiową Trójkę. Stacja ma nadawać relacje z wyprawy. Roman chciałby, by w tym czasie były na antenie audycje o osobach niewidomych. Uświadamiałyby, jak żyje się bez wzroku. Zależy mu też, aby ludzie niepełnosprawni zrozumieli: - Pierwszą barierą jesteś ty sam. Jeżeli mówisz, że nie dasz rady, to masz rację. Jeżeli mówisz, że dasz radę, to też masz rację.
On żyje według tej zasady.
Droga do celu
Wiara we własne możliwości to sposób Romana Roczenia na osiąganie celów. - Jeśli ktoś mi mówi, że się nie da, to albo szukam innej osoby, albo tak drążę temat, aż coś wykombinuję - wyznaje. - To właśnie jest mój sukces, że dotąd nikomu nie udało się wepchnąć mnie w ramki "nie wystawaj". Jak sam mówi, w jego życiu działa przede wszystkim spokój. Przyznaje też, że do wypadku miał z górki. Teraz nadeszło coś, co jest trudne, z czym musi się zmierzyć. To czas walki ze sobą, jak śpiewa w ulubionej Balladzie o wilku. - Nie można zapominać, że przegrana bitwa to nie jest przegrana wojna - podsumowuje.
Tekst pochodzi z książki pt. "Człowiek bez barier. Sylwetki laureatów Konkursu z lat 2003-2007", wydanej w 2007 r.
Komentarze
-
BigDick_Mbou5idiox
19.10.2023, 11:21
Dodaj komentarz