Beata Wachowiak-Zwara
Frontem do świata
"Receptą na szczęście jest życie własnymi pasjami i chęć dzielenia się z innymi. Smutek podzielony staje się mniejszy, a radość podzielona - większa."
Czas dzieli między syna Jacka a pracę w Urzędzie Miasta Gdyni. Zdaje się być w ciągłym ruchu, chociaż jak sama mówi, marzy, żeby zamieszkać w lesie i odpocząć.
Dzieciństwo
Beata Wachowiak-Zwara z wdzięcznością myśli o rodzicach, którzy umieli ją zmotywować do nauki i wychować tak, żeby mogła stać się osobą niezależną. - Czasami może wydarzyć się coś tragicznego, co na zawsze zmienia nasze życie. Gdy miałam 8 lat, wpadłam pod samochód. Trwało to ułamek sekundy, ale ta chwila zdecydowała o mojej przyszłości. Jako dziecko nie miałam pełnej świadomości, co to oznacza, że do końca życia będę poruszała się tylko na wózku inwalidzkim. Tamten czas był trudny dla rodziny. - Byłam jedynaczką. Dla rodziców to był szok. Tata powtarzał, żeby iść do przodu. Gdy się załamywałam, przejmował smutek ode mnie, a był facetem twardym, pilotem. Mama starała się mnie mobilizować. Mówiła, że muszę być lepsza od rówieśników, żeby mieć równe szanse.
Już jako dziecko była aktywna i chciała wszystko robić sama. Tata nauczył ją pływać, a w wieku 16 lat zdecydowała, że będzie prowadziła samochód, by dojeżdżać na studia. - Rodzice starali się mnie wychowywać normalnie. Musiałam ugotować obiad, posprzątać. Nie usuwali mi przeszkód spod nóg, ale czułam ich wsparcie.
Dostała się na Wydział Prawa na Uniwersytecie Gdańskim. - Wcześniej żyłam pod kloszem. Byłam przepojona idealizmem ojca, tym, że każdy człowiek jest dobry, pomaga słabszemu, że rolą mężczyzny jest opieka nad kobietą. Okazało się, że świat wcale nie jest taki i dostałam po nosie. Na wózku nie byłam do końca pewna siebie, dlatego uważam, że dzieci niepełnosprawne od początku powinny żyć razem ze sprawnymi. Jeśli tego nie ma, życie potem to boleśnie weryfikuje.
Misja i sport
Podczas studiów Beata zaangażowała się w ruch studencki "Aktywna rewalidacja". Zaczęła z AZS-em wyjeżdżać na obozy sportowe. - Każdy z nas może znaleźć dla siebie miejsce w świecie, najważniejsze, aby odważył się spróbować. Niepełnosprawność nie jest żadną przeszkodą, bo nie ma jednej recepty na szczęśliwe i udane życie. Po obronie pracy magisterskiej, gdy trudno było znaleźć pracę w zawodzie, związała się z Ruchem Aktywnej Rehabilitacji, wywodzącym się ze szwedzkiego Rekryteringsgruppen for Aktive Rehabilitering.
Pojechała do Lublina na obóz, który zmienił jej spojrzenie na siebie. - Przyjechali Szwedzi, którzy pokazali, jak być aktywnym i niezależnym, przekonali mnie, że ważny jest człowiek, a nie jego sprawność. Zobaczyłam, że bariera jest we mnie. To nie świat odwrócił się ode mnie, tylko ja muszę ustawiać się frontem. Jeśli czegoś pragnę, to wszystko jest możliwe. Gdy zobaczyłam, że można wózkiem pokonywać schody, a zależy to tylko od dobrego wózka, uwierzyłam, że wszystko można.
Potem przyszedł czas kilkuletniej współpracy z brytyjskim stowarzyszeniem Motivation. Poszukiwali w Polsce dwóch osób, dziewczyny i chłopaka, którzy by dobrze mówili po angielsku. - Chcieli Polaków, bo wydawało im się, że w biednych krajach będziemy bardziej wiarygodni niż np. Anglicy. Byłam instruktorką aktywnej rehabilitacji. Zaczęliśmy jeździć do takich krajów, gdzie osobom niepełnosprawnym powodziło się gorzej niż nam. Na obozach w Malezji, Albanii i Rumunii Beata pokazywała, jak być niezależnym na wózku i funkcjonować mimo niepełnosprawności. Tomasz Tasiemski, kolega, któremu towarzyszyła, prowadził m.in. wykłady dla personelu medycznego. - W Malezji pracowaliśmy z muzułmanami. Trudno im było przyjąć do wiadomości, że mają słuchać kobiety. To była prawdziwa przygoda, która uświadomiła mi, jak trudno jest osobom niepełnosprawnym w krajach muzułmańskich. Ludzie leżeli na matach, nikt im nie udzielał pomocy, bo taka widocznie była wola Allacha.
Tomek był także instruktorem narciarstwa na AWF. Kiedyś zaczął opowiadać o górach. - Nigdy nie jeździłam na nartach, w górach byłam tylko w lecie, ale miałam już synka i pomyślałam sobie, że byłoby świetnie razem jeździć na narty. Postanowiłam zrealizować marzenie. To było 14 lat temu. - Pierwsze cztery dni byłam jak worek kartofli. Nie przypuszczałam, że w takich miejscach można mieć siniaki. Gdyby nie to, że już kupiliśmy sprzęt, to pewnie bym zrezygnowała. Potem okazało się, że to niesamowita frajda i poczucie wolności, bo byłam w takich miejscach, do których w życiu bym nie dojechała wózkiem. Na mono-ski jestem prawie niezależna. Zima przestała mi się kojarzyć z bezsilnością i poczuciem zamknięcia.
Przyłączenie się do grupy, która promuje narciarstwo alpejskie na mono-ski, było początkiem poważnego zaangażowania się Beaty w sport. Niedługo potem dostała się do kadry Polski i rozpoczęła wyjazdy na zawody. Na Otwartych Mistrzostwach Ameryki zajęła III miejsce, a w 2000 roku na Mistrzostwach Świata w Szwajcarii II miejsce w supergigancie. Chociaż dla Beaty narciarstwo było pasją, postanowiła zrezygnować z wyczynowego sportu. - Najważniejszy jest syn, a nie zdobywanie medali. Podjęłam decyzję, że nie mogę spędzać dużo czasu poza domem, ale nadal rekreacyjnie uprawiam sport. Mój syn jeździ już lepiej ode mnie.
Praca i dziecko
Studia prawnicze doradziła Beacie psycholog. Dzisiaj dziwi się tej sugestii, bo wie, jak dużej sprawności wymagało studiowanie prawa. - To była jakaś pomyłka. Wszystkie budynki niedostosowane, nie mogłam zrobić aplikacji, bo w sądzie tylko schody, schody, schody i z tego względu prezes nie zgadzał się na aplikację osób niepełnosprawnych. Dopiero teraz jest inaczej. Gdy zaczęła szukać pracy, nie było łatwiej. - Do pracodawców chodziłam z mamą - wszędzie było bardzo dużo schodów. Gdy pokazywałam dyplom i wyniki, nikt nie patrzył na mnie, tylko odpowiadał mamie. Było nieprzyjemnie.
Rozpoczęła współpracę z Fundacją Aktywnej Rehabilitacji, ale wkrótce na świat przyszedł Jacek. Plany pracy zostały odsunięte. Okres ciąży i wczesnego macierzyństwa Beata nazywa najpiękniejszym czasem w swoim życiu. - Trochę było mi przykro, bo jak syn był malutki, to nie mogłam z nim sama chodzić na spacery, ale jak tylko zaczął siadać, to jeździł u mnie na kolanach. Przypinałam go szelkami do siebie i oboje byliśmy zachwyceni bliskością. Byliśmy znaną parą.
Taką Beatę zobaczyła Franciszka Cegielska, ówczesna prezydent Gdyni. Opowiedziała w Urzędzie Miasta, że zna kobietę na wózku, która jeździ z dzieckiem i na pewno przeszkadzają jej krawężniki. Tak narodził się pomysł zaangażowania Beaty Wachowiak-Zwary w działania mające uczynić Gdynię miastem przyjaznym dla osób niepełnosprawnych. Na dobre współpraca Beaty Wachowiak-Zwary z Urzędem Miasta zaczęła się w 1999 roku. Jako Pełnomocnik Prezydenta Gdyni ds. Osób Niepełnosprawnych, zatrudniona przez kolejnego prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka, chce spełniać marzenia ludzi i pokazać, że nie można poprzestać na postawie roszczeniowej. - Największe nieszczęście jest wtedy, gdy ktoś tylko użala się nad sobą i postrzega siebie przez pryzmat niepełnosprawności. Trzeba myśleć pozytywnie, o tym, co jeszcze można zrobić, a nie co się straciło. Praca, jaką wykonuje w urzędzie, ma na celu zlikwidowanie nie tylko barier architektonicznych w Gdyni, ale też barier w ludziach.
Najważniejsze w życiu
- Teraz w wieku 43 lat jestem w stanie rozróżniać rzeczy ważne od mniej ważnych. Już nie jestem jak ćma biegnąca do światła, nie rzucam się na wszystko z entuzjazmem, tylko staram się wybierać to, co naprawdę istotne. Trzy lata temu Beata zrobiła z synem kurs nurkowania. Mówi, że receptą na szczęście jest życie własnymi pasjami i chęć dzielenia się z innymi. Stara się żyć zasadą, że smutek, który jest podzielony, jest mniejszy, a radość podzielona - większa. - Uwielbiam spływy kajakowe, kiedy przepiękne widoki przesuwają się jak obrazy. Gdy zmagam się z przeszkodami, jestem szczęśliwa. Zapach rzeki, ten niepowtarzalny nastrój, zachowuję na długie jesienne wieczory... Mam kilka ulubionych rzek, do których wracam.
Beata Wachowiak-Zwara mówi, że najważniejsze w życiu są miłość i samo życie. Jak się coś robi naprawdę całą sobą, to się zawsze udaje. - Chcę żyć prawdziwie. Staram się, żeby niepełnosprawność nie była czymś, co przeszkadza mi być szczęśliwą i realizować swoje marzenia.
Tekst pochodzi z książki pt. "Człowiek bez barier. Sylwetki laureatów Konkursu z lat 2003-2007", wydanej w 2007 r.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz