Diagnoza: SM. Co na to pracodawca?
Czy jak powiem o chorobie lub niepełnosprawności, to wyrzucą mnie z pracy? Takie pytania są dość częste. Jak się okazuje, szczerość wobec pracodawcy może być bardziej opłacalna od ukrywania swojego stanu. Tak było u Małgorzaty Gabryś z Łodzi.
- Do momentu zdiagnozowania stwardnienia rozsianego byłam brygadzistką i zarządzałam zespołem liczącym 20 osób – wspomina Małgorzata Gabryś, zatrudniona w firmie produkującej poszycia na samochody włoskich marek. – Pracowaliśmy w systemie taśmowym. Moim obowiązkiem było przekazanie pracownikom materiałów i skontrolowanie jakości wytworzonych przez nich produktów. Moim zadaniem było tak zorganizować pracę, by na początku linii produkcyjnej i na jej końcu trwała nieustanna praca. Musiała być też określona liczba poszyć, które trzeba było przygotować i ja z moimi podwładnymi byłam z tego rozliczana.
Na SM... mocniejsze okulary
Pani Małgorzata przyznaje, że bardzo lubiła swoją pracę i obowiązki. Zajmowane przez nią stanowisko było zgodne z jej wykształceniem – ukończyła szkołę zawodową ze specjalnością operator maszyn szwalniczych, a w tym samym zakładzie pracowały jej córka i siostra.
Wszystko do góry nogami postawiła diagnoza stwardnienia rozsianego, którą postawiono jej w 2014 roku.
- W moim odczuciu, objawy miałam już wcześniej – przyznaje pani Małgorzata. – Zdarzyło się, że kiedy miałam problemy z nogą, to pomimo braku złamania i bez prześwietlenia włożono mi ją w gips. Innym razem miałam brak czucia w prawej stronie ust. Często zdarzało mi się też wywracać na nierównej powierzchni.
W pewnym momencie lekarka, zamiast skierowania do neurologa zapisała jej... mocniejsze okulary. Jednak nowe szkła nie okazały się skutecznym remedium na jej dolegliwości. Stan pani Małgorzaty pogorszył się na tyle, że musiała pójść na trwające kilka miesięcy zwolnienie lekarskie. Wtedy właśnie doszło do sytuacji, która – choć dramatyczna – pozwoliła na postawienie prawidłowej diagnozy.
- W pewnym momencie po prostu przewróciłam się na ulicy i doznałam paraliżu całego ciała – wspomina pani Małgorzata. – Przyjechało po mnie pogotowie i trafiłam do szpitala z podejrzeniem udaru lub wylewu. Przeprowadzono na mnie szereg zabiegów, po których ostatecznie zdiagnozowano stwardnienie rozsiane.
Powrót do pracy
Przez cały ten czas córka i siostra Małgorzaty Gabryś informowały jej przełożonych o sytuacji i stanie zdrowia. Także dzięki temu, po powrocie ze szpitala pani Małgorzata wróciła do swoich obowiązków brygadzistki. Wypełniała je jeszcze przez kilkanaście miesięcy, aż do powrotu do szpitala i skierowania na pięciotygodniową rehabilitację.
- Poinformowałam o skierowaniu kierownictwo zakładu, któremu przedstawiłam też swoje obawy o to, czy po powrocie będzie czekać na mnie moje miejsce pracy. Od razu jednak zapewniono mnie, że nie muszę bać się zwolnienia – wspomina pani Małgorzata.
Jednak coraz bardziej jasne stawało się dla niej to, że jej choroba może być nie do pogodzenia z obowiązkami brygadzistki.
- Któregoś dnia, gdy byłam na rehabilitacji, odwiedziła mnie moja córka – wspomina. – Dowiedziałam się od niej, że w naszym zakładzie jest potrzebna osoba do pomocy w szwalni. Poprosiłam ją o to, by w moim imieniu zapytała naszą kierowniczkę, czy byłaby możliwość przeniesienia mnie na to stanowisko.
Szczerość popłaca
Jak się okazało, władze firmy przystały na jej prośbę i po powrocie z rehabilitacji pani Małgorzata otrzymała lżejszą pracę pomocy w szwalni.
- Od roku znaczę elementy do produkcji, rysuję na tkaninie tak zwane uśmiechy, żeby można było właściwie wykonać poszycie – opowiada pani Małgorzata. – Moje stanowisko jest siedzące, co mi ułatwia życie. Nie męczy mnie to tak, jak praca na poprzednim stanowisku.
Na pytanie, co powinni robić pracownicy, którzy znaleźli się w takiej sytuacji jak ona, Małgorzata Gabryś ma jedną odpowiedź.
- Od samego początku starałam się być maksymalnie uczciwa w moich relacjach z pracodawcą – tłumaczy. – Nie ukrywałam mojej choroby ani jej przebiegu. Pracodawca zaś zachowywał się w stosunku do mnie tak samo uczciwie.
Czy taka sytuacja, jak opisana w artykule, jest powszechna, czy może uważasz, że pani Małgorzata miała szczęście i trafiła w swoim miejscu pracy na porządnych ludzi? Jakie są Twoje doświadczenia? Czy reakcja Twojego pracodawcy była tak samo pozytywna? Napisz nam o tym w komentarzu pod artykułem.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz