Życie listami usłane
Drodzy Czytelnicy, mam okazję porozmawiać o listach, które przez 15 lat pisujecie do "Integracji". Stworzenie tego magazynu było aktem osobistej odwagi redaktora naczelnego, ale jego istnienie zależało od aktywności Czytelników. Bez Was nie byłoby pisma. Jest ono wspólnym dobrem.
Świat ma co najmniej tysiąc wiosek i miast
List w życiu człowiek pisze co najmniej raz (...)
Ludzie listy piszą, zwykłe, polecone
Piszą, że kochają, nie śpią, klną, całują cię
Ludzie listy piszą nawet w małej wiosce
Listy szare, białe, kolorowe...
"Medytacje wiejskiego listonosza", sł. Leszek A. Moczulski, muz.
Andrzej Zieliński, wyk. Skaldowie 1968 r.
Moje życie potoczyłoby się inaczej, gdybym kiedyś nie napisała: "Droga Redakcjo, pragnę odpowiadać na listy czytelników nowo powstałego pisma, ponieważ to potrafię robić najlepiej, a jako niemowa mogę mieć żywy kontakt z rzeczywistością. Nade wszystko zaś będę czuła się potrzebna...".
Kiedy zobaczyłam u koleżanki pierwszy szarobury numer "Integracji", nie miałam wątpliwości, że zaczyna się ważna sprawa. Że czytelnicy takiego pisma, bardziej niż innych tytułów, potrzebują stałego, szczerego i wiarygodnego kontaktu. Mam nadzieję, że przez lata tak się stało...
Pierwsze listy
Jak wiele osób z niepełnosprawnością mego pokolenia (rocznik 1955)
pracowałam fizycznie w spółdzielni inwalidzkiej i uczyłam się. Rok
po studiach napisałam list do dwumiesięcznika "Twórczość
Robotników" i zostałam zaproszona na rozmowę z redaktorem
naczelnym, już śp., Michałem Krajewskim, człowiekiem wielkiego
formatu. Nie dzielił ludzi na sprawnych i niesprawnych. Miałam
zaszczyt pod jego kierownictwem zacząć przygodę mojego życia.
Pismo, niestety, upadło, a ja przeszłam na rentę. Bywa jednak, że
ktoś z tamtych lat odnajduje mnie tutaj i tylko chce
podziękować...
"Pewnie mnie Pani nie pamięta – napisał Kazimierz W. – Traktowaliśmy Panią jak powiernika. Waliło mi się małżeństwo, bo żona urodziła chore dziecko i pogubiliśmy się w rodzinie. Napisałem w końcu do Pani i... dostałem taki list, że z żoną zaczęliśmy go czytać i płakać, i... rozmawiać. Nie gadaliśmy już pół roku, myślałem, że wszystko skończone. Ten list już pożółkł, ale trzymamy go w albumie jak relikwię. Na pamiątkę wielkiej odnowy w naszym życiu, jaka się dokonała dzięki poświęconej nam uwadze".
Takie wyznania ciągle mnie zadziwiają. Skąd się biorą słowa, które sprawiają, że ludzie znajdują otuchę i wracają do życia?
Jednoosobowe centrum
Pamiętam dobrze pierwsze spotkanie w redakcji "Integracji", która
mieściła się w domu redaktora naczelnego Piotra Pawłowskiego.
Odbyliśmy długą rozmowę na temat działu listów. Wiedzieliśmy, że
każdy list musi otrzymać odpowiedź. Na tyle pełną i kompetentną, na
ile możemy. Nikt nie może zostać sam. Ruszyłam jak burza. Nie
miałam wtedy komputera. Listy pisałam na małej maszynie, która mi
została z poprzedniej redakcji, ale kupiona była za własne
pieniądze. Godzinami siedziałam przy niej w domu. Wiedziałam, że
każdy wysłany przeze mnie list to jak spotkanie na bezludnej
wyspie.
Bodaj do 2003 roku byłam jednoosobowym centrum. Pomagało mi wiele osób, np. Ewa Marciniak, dziś Pawłowska, żona szefa, która prowadziła biuro redakcji w pierwszej siedzibie "Integracji" przy ul. Bohaterów Getta w Warszawie. Czytelnicy obdarzali nas od początku wielkim zaufaniem, powierzali najbardziej osobiste problemy. Do dzisiaj tak się dzieje, kiedy proszą o poradę lub interwencję. Wierzą nieustająco w naszą moc sprawczą. Przez lata cierpliwie wyprowadzam ich z błędu...
"To już tyle lat – napisała niedawno pani Teresa. – Pamiętam kiedyś wpadło mi w ręce nieznane pisemko. Skromnie wydawane, mało przejrzyste, papier niskiego gatunku. Ale moja radość była nie z tej ziemi, ponieważ Integracja była o niepełnosprawnych, czyli o mnie. Choruję na SM. Znajduję ciągle informacje, jak radzą sobie inni, co robią i jak można pomóc potrzebującym. Przyznaję, że od lat czytam to pismo od dechy do dechy"...
Wraz z powiększaniem objętości magazynu wzrastała liczba listów do redakcji. Byłam jak psycholog, pracownik socjalny, doradca życiowy i opiekun duchowy w jednym. Nie na wszystkie pytania umiałam odpowiedzieć, zwłaszcza gdy dotyczyły spraw socjalnych lub prawnych. Dzisiaj mam do pomocy pięć Centrów Integracja: w Gdyni, Krakowie, Warszawie, Zielonej Górze i Katowicach. Bywa jednak i tak, że Centrum, po wykorzystaniu wszystkich możliwości, zwraca list do mnie.
Załamanie
Łatwiej mi było, kiedy pojawiła się na parę lat Kasia Cichosz.
Dzięki niej zaczęły być publikowane w magazynie tzw. żółte strony
Centrum Informacyjnego (dziś Centrum Integracja). Tak naprawdę nasz
sukces wydawniczy wyrósł z listów do redakcji, ze zgłaszanych przez
Czytelników problemów i ich głodu wiedzy. Do dziś "żółte strony" są
w magazynie najpopularniejsze. Każda ankieta redakcyjna potwierdza,
że na pierwszych miejscach czytelniczych oczekiwań są: informacje,
poradnictwo i szeroko rozumiana edukacja.
W 2000 roku, kiedy redakcja przeprowadziła się na ul. Dzielną 1, przeżyłam... załamanie. Obok redakcji zaczęło działalność pierwsze profesjonalne Centrum Informacyjne. Nie byłam na to przygotowana. Nagle zostałam bez listów. W znaczącej części zaczęły trafiać tam, gdzie powinny. Do specjalistów. Zamiast mnie to ucieszyć, zrazu zmartwiło. Poczułam się niepotrzebna. Nawet fizycznie czułam ból, kiedy wchodząc do redakcji, widziałam stos listów, niestety, już nie dla mnie... Trwało to krótko, ale przekonałam się, jak mocno jestem związana z Czytelnikami "Integracji".
Cyberprzestrzeń
Dynamicznie rozwijający się portal Integracji jest kanałem
komunikacji nie tylko dla nowej generacji Czytelników.
Od lat poruszam się po internecie. I to coraz sprawniej. Widzę, jak kolejni operatorzy uruchamiają na czatach pokoje dla osób z niepełnosprawnością. Młode pokolenie bardzo chętnie korzysta z internetu. Ale nie jest to do końca mój świat. Nie mam dobrego zdania o wielu zjawiskach, np. o forach, gdzie anonimowość odbiera ludziom godność i klasę. Internet też bardzo upraszcza język. Bardziej nastawia się na szybką komunikację niż refleksję. Jak z obcego języka brzmią dla mnie zwroty w stylu: "cze", "nara", "pozdro", "spoko"... Oczywiście, młodsze koleżanki w redakcji chętnie mi tłumaczą "z polskiego na nasze", ale...
Mile zaskoczyła mnie wypowiedź na naszym forum: "Kochani, zawrzyjmy pakt o nieagresji, bo nam się forum rozleci. Przecież tak naprawdę to się lubimy. Mam propozycję: we wszystkich wątkach mówmy ściśle na temat, a w tym poście wypowiadajmy swoje pretensje i różnego rodzaju docinki, które tu mogą być nawet złośliwe. Może to stałoby się nawet zabawne. Proszę o opinię"... (nick: lidian).
Podzielam zdanie, że internet jest wielką szansą na wzmocnienie i rozbudowę społeczeństwa obywatelskiego. Jak każda przemiana – niesie ze sobą negatywne zjawiska: chamstwo, wulgaryzmy, agresję. Rozumiem i to.
Prawda jest też taka, że gdybym nie trafiła do "Integracji", to poznanie internetowych możliwości byłoby pewnie długo poza moim zasięgiem. "Załapałam się" – można powiedzieć.
Sposób na życie
Mam duży biurowy regał papierowych listów. Sumienie nie
pozwala mi ich spalić. Listy e-mailowe są nie do policzenia, i jest
ich coraz więcej. Komunikujemy się także przez forum portalu www.niepelnosprawni.pl.
Mam za sobą jakby dwie epoki korespondencyjne.
Przeczytałam ogromną liczbę listów. Tyle też napisałam. Odpowiadanie na listy stało się moim sposobem na życie. W dużej mierze je wypełnia. Nauczyłam się dzięki Czytelnikom rozmawiania z ludźmi w różnym wieku, z różnymi doświadczeniami życiowymi, zawodami, statusem społecznym i z różnymi pasjami. Poznałam wielu ludzi z całej Polski, których w większości nie spotkałam osobiście, a mimo to mam poczucie, że stanowimy liczną integracyjną rodzinę.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz