Whistler przez tydzień żyło paraolimpizmem
Igrzyska olimpijskie to była jedna wielka feta; prawie w
ogóle nie spaliśmy – powiedział jeden z wolontariuszy pracujących w
czasie poprzednich igrzysk. – Te następne igrzyska nie mają takiego
rozmachu, ale to zupełnie innego rodzaju doświadczenie. Na
igrzyskach paraolimpijskich czujemy się jak rodzina. To absolutnie
coś wyjątkowego.
Wyjątkowe jest także to, jak Kanadyjczycy zmierzyli się z
takim wyzwaniem - igrzyskami paraolimpijskimi. W Whistler od
pierwszego dnia da się poczuć szczególną atmosferę - tworzą ją nie
tylko sportowcy startujący w narciarstwie biegowym, zjazdowym i
biatlonie, ale również miejscowe władze, właściciele restauracji,
mieszkańcy, turyści i przyjaciele, którzy przyjechali do Kanady
dopingować swoich zawodników.
Nie inaczej jest w Vancouver, choć wspaniała atmosfera panuje
przede wszystkim na obiektach sportowych, tam gdzie trwają
rozgrywki w hokeju na sledżach i curlingu na wózkach. „For the boys
make some noise” - krzyczy napis na tablicy pod kopułą hali, a do
wydawania okrzyków, tupania, trąbienia, walenia w bęben i
krzyczenia zachęcają kibiców specjalni „zagrzewacze”. Każdy sektor
ma swojego własnego „zagrzewacza”. Na ulicach Vancouver już takiej
atmosfery nie ma, dlatego szybko wracamy do tętniącego
paraolimpijskim życiem Whistler.
Pierwszy spacer i od razu dziesiątki niespodzianek. Na każdym rogu
ulicy, wystawach sklepowych, witrynach ogłoszeniowych, a nawet
bezpośrednio na szybach knajpek - hasła witające sportowców oraz
informujące o możliwości oglądania igrzysk na żywo.
„Wpadnij do nas i oglądaj igrzyska na naszych ekranach” – czytamy
przed wejściem do jednej z restauracji. Naprzeciwko kuszą napisy na
oknach: u nas obejrzysz hokej na sledżach, curling na wózkach,
biatlon, narciarstwo biegowe i alpejskie – czyli „full opcja”.
Jednak im bliżej Medal Plaza, tym więcej paraolimpijskich symboli.
Po drodze napotykamy scenę, na której niemal nieustannie trwają
koncerty, następnie mijamy tajemniczy biały namiot z napisem
„Spirit in motion”. Tuż obok napis zapraszający do środka,
przekonujący, że warto zobaczyć, co potrafią osiągnąć sportowcy z
niepełnosprawnością. Podczas gdy dorośli oglądają wystawę
zdjęć największych gwiazd paraolimpizmu, dzieci mogą usiąść na
sledżu i sprawdzić, jak to jest grać w hokeja na siedząco. Zresztą
podobny plac „doświadczalny”, tyle, że o wiele większy i z dwoma
bramkami, został przygotowany w Thunderbird Arena, gdzie na co
dzień mają miejsca rozgrywki hokejowe.
Podziw budzą również sami Kanadyjczycy, którzy wielkimi grupami
przybywają na zawody i ceremonie medalowe, a że, jak na razie,
zajmują czwarte miejsce w tabeli medalowej, często mają powody do
radości. Wzruszający jest widok setek powiewających chorągiewek z
kanadyjskim listkiem, uniesionych w górę słynnych już czerwonych
rękawic, których nota bene nigdzie już nie można dostać, oraz
kanadyjskich dzieci, które śpiewają hymn narodowy.
Zawsze to ludzie tworzą atmosferę każdego widowiska. Młodziutka
Aikki, która pracuje w centrum medialnym Whistler, twierdzi, że
nigdy wcześniej nie doświadczyła tylu wrażeń, co w czasie igrzysk
paraolimpijskich. - Zapominamy o tym, co nas różni i świętujemy.
To, co sportowcy tutaj prezentują, naprawdę jest godne podziwu –
mówi Aikki.
Podobnego zdania jest również mieszkanka Whistler - Jan Simson: -
Byłam bardzo dumna, kiedy dowiedziałam się, że igrzyska
paraolimpijskie odbędą się w Whistler. Wszyscy byliśmy
podekscytowani. Paraolimpiada nie jest tak dużym wydarzeniem jak
igrzyska olimpijskie i właściwie jeśli jest jakaś różnica pomiędzy
tymi dwiema imprezami, to właśnie ich rozmiar. Jeden z moich
przyjaciół Phil Chew jest byłym paraolimpijczykiem, trenerem
reprezentantów Kanady w narciarstwie alpejskim. Zawsze był bardzo
zaangażowany w ruch paraolimpijski i „sprzedawał” nam wszystkie
nowinki. Patrząc na sportowców, którzy przybyli do Whistler, mogę
powiedzieć, że to jest ich czas. Podziwiam ich za odwagę,
determinację i niezwykłą walkę o dobry czas, wynik, a przede
wszystkim o medale. Te igrzyska to świetna, sportowa impreza.
Na szczególną uwagę zasługują również wolontariusze, których
niebieskie kurtki wszędzie migają przed oczami. Nie zawsze potrafią
odpowiedzieć na pytanie, ale zawsze są uprzejmi i pomocni. W czasie
otwarcia igrzysk paraolimpijskich było ich tutaj blisko 4 tys. Nie
można też nie wspomnieć o „wolontariuszach-ślizgaczach”, którzy w
Whistler Creekside, jak żaby gromadnie wskakujące do jeziora,
całymi grupkami wyruszają na trasę po przejeździe każdego
zawodnika. Ich zadaniem jest wypełnianie śniegiem powstałych dziur,
zlodowaceń i szybkie przygotowanie trasy do kolejnego
przejazdu.
Prawdziwą furorę robi również maskotka igrzysk - Sumi „stróżujący
duch”. Sumi stróżuje we wszystkich sklepach, barach, placach i
obiektach sportowych. Chodzi po uliczkach Whistler, posyła
pozdrowienia i rozdaje dzieciom buziaki. Uwielbia też pozować do
zdjęć. Posunął się nawet do brawurowej jazdy po stokach Whistler
Creekside. Tylko nieco się smuci, bo igrzyska powoli dobiegają
końca.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz