Judyta Bork, Człowiek bez barier 2017 – Nagroda Publiczności
Gdy przychodzi atak, Judyta Bork odwołuje swoje zajęcia. Lewa połowa jej ciała drętwieje. Czasem na kilka godzin, czasem kilka tygodni. Najkrótsze ataki trwają 15 minut, ale mogą się powtórzyć nawet sześć razy dziennie... To rzadko występująca, sporadyczna migrena hemiplegiczna. Zdarza się, że przez trzy miesiące trójmiejska społeczniczka jest wyłączona z życia. W przerwach między atakami Judyta Bork nadrabia zaległości. Organizuje akcje charytatywne, spędza czas z dziećmi na wózku, prowadzi znany w całym kraju Bazarek, z którego dochód przeznaczony jest na pomoc hospicjom. Dzisiaj ta pomoc jest pasją i sensem jej życia, ale droga do poczucia spełnienia była długa.
Wszystko zaczęło się, gdy jako 19-latka urodziła syna.
- Gdy Szymon się urodził, lekarze nie dawali mu szans. Miał już nigdy nie chodzić i nie mówić. Pierwsze miesiące były dramatyczne, jednak nie poddaliśmy się – mówi Judyta Bork, która nie przyjęła lekarskich ostrzeżeń do wiadomości.
Walka o dziecko...
Rozpoczęła wieloletnią walkę o sprawność syna, chociaż najpierw były szok i chwila zwątpienia.
- Poczucie bezsilności zniknęło, gdy Szymon samodzielnie przewrócił się z pleców na brzuszek. Pomyślałam wtedy, że lekarze nie mają racji. Postanowiłam, że zrobię wszystko, żeby go postawić na nogi.
Zgodnie ze swoim postanowieniem, nie pominęła żadnej dostępnej terapii, nie opuściła ani minuty rehabilitacji. Nie wahała się korzystać nawet z alternatywnych metod leczenia. Wszystkie te działania zakończyły się sukcesem.
- Dzisiaj mój syn jest w pełni samodzielny. Po konsultacjach z lekarzami i nauczycielami doszliśmy do wniosku, że przedłużanie orzeczenia o niepełnosprawności nie ma już racji bytu – wyjaśnia Judyta Bork, która musiała sobie poradzić także z własną chorobą.
... i o siebie
Częste ataki zaczęły jej przeszkadzać w życiu, ale o właściwą diagnozę nie było łatwo. Zaczęły się badania i błędne teorie. Początkowo zdiagnozowano u niej padaczkę, stosowano leki, które się nie sprawdzały. Wkrótce nawarstwiające się problemy doprowadziły ją do depresji.
- Była potężna – wspomina. – Właściwie zajmowałam się w tym czasie wyłącznie dziećmi. One zawsze były dla mnie najważniejsze i choroba nie mogła tego zmienić. Jednak oprócz dzieci, nie interesowało mnie już nic.
Przez rok nie wychodziła z domu, z nikim nie rozmawiała. Zamknięta w czterech ścianach, spędzała czas na szydełkowaniu.
- Aż w internecie obejrzałam materiał o hospicjum – wspomina. – Był sprzed kilku miesięcy. Poczułam, że muszę tam pójść i zobaczyć na własne oczy, czy coś się zmieniło, porozmawiać z personelem.
Z hospicjum wracała już jako inna osoba. Nie od razu wyszła z depresji, ale chęć pomocy hospicjom była pierwszym krokiem na tej drodze. Znalazła dla siebie nowy cel, a reszty dopełniły terapia i spotkania z psychologiem.
Na ringu z chorobą
Wsparcie dla hospicjum rozpoczęła od założenia wydarzenia w mediach społecznościowych. Nie miała żadnego doświadczenia w zorganizowanej działalności charytatywnej, chociaż aktywnie uczestniczyła w zbiórkach funduszy. Miała jednak zapał i dobre chęci. Tyle wystarczyło, by powstał Bazarek na rzecz podopiecznych Hospicjum. Sprzedaż rękodzieła i robótek ręcznych w ciągu kilku dni przyniosła 13 tys. zł.
- Wtedy mi się jeszcze wydawało, że brak funduszy to tylko regionalny problem jednego hospicjum – podkreśla. – Wkrótce odkryłam, że dofinansowanie hospicjów ze środków publicznych stanowi tylko 30 proc. ich wydatków. Reszta pochodzi z darowizn i zbiórek.
Bazarek stał się inicjatywą ogólnopolską, a pomaganie stało się jej sposobem na życie i pasją jej dzieci.
- Z depresji i z choroby jest wyjście. Nie ma się czego wstydzić. Warto szukać pomocy. Warto stanąć na ringu z chorobą. Nawet, jeśli nie jest to łatwe – przekonuje Judyta Bork.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz