Więcej wolności, więcej szczęścia
Pablo Pineda to odtwórca głównej roli w filmie "Ja,
też!". Ma 34 lata, mieszka w Hiszpanii, jest pierwszym
Europejczykiem z zespołem Downa, który zdobył wyższe
wykształcenie.
Tomasz Przybyszewski: Pański życiorys robi wrażenie. Czy
łatwo było to wszystko osiągnąć?
Pablo Pineda: Ważne było to, że moja rodzina, moi
profesorowie, nauczyciele od samego początku wierzyli w moje
możliwości. Wierzyli, że jestem w stanie się czegoś nauczyć i coś
osiągnąć. Nie ograniczali mnie, nie rozpatrywali w kategorii osoby
z zespołem Downa. Moi rodzice widzieli we mnie syna, którego muszą
wykształcić, wychować, a moi nauczyciele - ucznia, który, podobnie
jak inni, chodzi do szkoły, żeby zdobyć wykształcenie. Ta ich wiara
i moja pewność siebie, poczucie, że mogę wiele zrobić, przełożyły
się na studia, karierę i ten film.
Grany przez pana bohater, podobnie jak pan, studiował
psychopedagogikę. Czy w tym filmie jest więc trochę prawdy?
Tak, ten motyw wykształcenia, psychopedagogiki, był
zaczerpnięty z prawdziwego życia. Podobnie jak praca bohatera. To
są elementy świata rzeczywistego, na których autorzy oparli tę
fikcyjną historię.
Na zdjęciu: Pablo Pineda
Czyli w prawdziwym życiu pracował pan w instytucji
zajmującej się osobami z niepełnosprawnością?
Tak, jest to bardzo bliskie rzeczywistości, ponieważ
pracowałem w biurze dla osób niepełnosprawnych, z tą tylko różnicą,
że w ratuszu w moim mieście Maladze, a film przenosi to do regionu
Sewilli. W regionie praca ta wygląda nieco inaczej niż w mieście.
Musiałem więc poznać reguły funkcjonowania takiego urzędu, żeby
zagrać realistycznie.
Czy przedstawiona w filmie sfera uczuciowa też jest
przeniesiona z pańskiego życia?
Przedstawione w filmie wydarzenia związane z uczuciami i
emocjami były fikcyjne. Ale wszystkie te uczucia, pragnienia były
we mnie, tylko w moim życiu realnym nie byłem w stanie ich wyrazić.
Pozwolił mi na to film. To jest bardzo istotne, że za pomocą tego
alter ego, skonstruowania fikcyjnej postaci Daniela Sanza, byłem w
stanie wypowiedzieć, uzewnętrznić to, co od dawna w sobie nosiłem,
ale czego dotychczas nie byłem w stanie wyrazić.
Czyli nawet część ukazanego w filmie życia uczuciowego
nie wydarzyła się naprawdę?
Nigdy nie miałem dziewczyny, narzeczonej. Oczywiście nieraz byłem
zakochany i w ogóle jestem osobą emocjonalną, także takie relacje,
stosunek emocjonalny, miłosny do kobiet są jak najbardziej
częścią mojego życia. W prawdziwym życiu istnieje jednak granica,
która jest zresztą ukazana w filmie - jest jego tematem. Rzecz w
tym, że oczywiście obcuję z kobietami, mam uczucia z nimi związane,
natomiast one gdzieś tę granicę zawsze stawiają. To rozgraniczenie
pomiędzy byciem narzeczonym a przyjacielem zawsze jednak w pewnym
momencie wchodziło w grę, bardzo restrykcyjnie i konkretnie. W
końcu słyszałem, że jednak możemy się przyjaźnić, ale nic
dalej.
Grał pan osobę, która jest do pana zbliżona, ale nie
jest dokładnie panem. Czy samo granie, rozumiane jako bycie kimś
innym, było trudne?
Najważniejszym progiem do pokonania był lęk przed, mówiąc
metaforycznie, obnażeniem się z tymi swoimi emocjami, uczuciami i
lękami wobec świata, które nosiłem w sobie i nigdy ich nie
wyrażałem, a już na pewno nie na forum publicznym, nigdy w takiej
otwartej formie. To było głównym doświadczeniem wyniesionym z
filmu, z tym musiałem się na początku pogodzić, odnaleźć się. To
wyciągnięcie na zewnątrz najgłębszych swoich uczuć było bardzo
trudnym procesem. Obawy przed takim emocjonalnym obnażeniem się
towarzyszyły też mojej rodzinie. Ona też była bardzo niepewna, czy
takie pokazanie swoich emocji mi nie zaszkodzi, czy nie spowoduje w
przyszłości trudności, czy nie pociągnie mnie w dół. Moi bliscy
zadawali sobie pytanie, czy to nie będzie otwarcie puszki Pandory,
czy w życiu późniejszym nie będzie to problemem.
Czy rodzina miała rację?
Wręcz przeciwnie. Jeżeli chodzi o te obawy, okazało się,
że efekt był zupełnie odwrotny, to znaczy ta umiejętność wyrażania
uczuć i mówienia o swoich obawach spowodowała, że poczułem się
wolny, radośniejszy, otworzyłem się.
Co w praktyce oznacza to otwarcie?
Wpływ tego doświadczenia jest olbrzymi; można go porównać
do nowego rozdziału w życiu. To nowe cele, nowe tematy, których
wcześniej w moim życiu nie było. Jest to w dużym stopniu związane z
niezależnością, emocjonalnym uniezależnieniem się od rodziny,
najbliższego środowiska, co powoduje, że mogę myśleć o zupełnie
innych możliwościach w życiu codziennym. Dzięki temu filmowi bardzo
dojrzałem, stałem się bardziej samodzielną osobą, co pozwala mi
rozpocząć inny etap w życiu.
Film dość odważnie narusza pewne tabu. Jak był odebrany
w Hiszpanii?
W Hiszpanii film był dużym wydarzeniem. Trzeba podkreślić,
że na przestrzeni ostatnich 30 lat społeczeństwo hiszpańskie
zmieniało się w zawrotnym tempie. To jest dziś zupełnie inny kraj,
są tam zupełnie inne prawa, zwyczaje. Inaczej postrzega się
niepełnosprawność intelektualną. Ten film wpisał się w pewien
proces, bardzo już w Hiszpanii zaawansowany, ale mimo to był w tym
procesie wydarzeniem - o tyle, że poszerzył grono zainteresowanych.
Ten film był pokazywany w wielu kinach, obejrzały go osoby, które
na co dzień nie stykają się z tą tematyką. Na pewno film padł już
na podatny grunt.
Na zdjęciu: Pablo Pineda i Lola Dueñas
Czy poruszona w filmie kwestia życia intymnego osób z
zespołem Downa jest już w Hiszpanii "przerobiona"?
Jeżeli chodzi o kwestie prawne, sytuacja w Hiszpanii
zmieniła się, jest bardzo zaawansowana, ale na poziomie społecznym
- akceptacji, przyzwolenia - zmiany zachodzą dużo wolniej. Film
porusza dwa problemy. Z jednej strony to, jak trudne jest
nawiązanie relacji pomiędzy kimś z zespołem Downa i osobą
pełnosprawną, jest to głównym wątkiem filmu. Tutaj jest ta
racjonalna decyzja, w tym wypadku kobiety, kogoś, kto jest dorosły
i może decydować o swoim życiu. Choć oczywiście taka relacja
pomiędzy kimś z zespołem Downa a kimś pełnosprawnym jest bardzo
trudna do osiągnięcia. Jednak z drugiej strony bardzo silna jest
też ingerencja rodziny, społeczeństwa w relację dwóch osób z
zespołem Downa. Nawet w takiej sytuacji bliscy nie pozwalają,
zakazują, odbierają też tę intymność wewnątrz własnego
mikrokosmosu. To także jest pokazane w filmie. Zwykle są to obawy
rodziny, matek dziewczyn z zespołem Downa, ze względu na to, że są
niepełnosprawne intelektualnie. Są dziewczynami i są chronione
podwójnie. To jest chyba największa przeszkoda w tym, żeby osoby z
zespołem Downa też miały jakieś bliskie relacje ze sobą.
Potrzebna jest zmiana postrzegania związków osób z
zespołem Downa?
Z jednej strony uważam, że społeczeństwo, ludzie, powinni
zaakceptować, pozwolić, żeby ktoś, chociażby chłopak z zespołem
Downa, wyrażał swoje uczucia. Żeby fakt, że się zakochał, był
uważany za coś zupełnie normalnego. Ma takie uczucia i należy
pozwolić tej drugiej stronie reagować. Chodzi o to, żeby była
wolność przynajmniej na tym pierwszym etapie wyrażania emocji.
Druga rzecz to też kwestia akceptacji - żeby nie tworzyć getta, nie
myśleć, że wszystko powinno się rozgrywać i być regulowane wewnątrz
społeczności, czyli że chłopak z zespołem Downa może się zakochać
tylko w dziewczynie z zespołem Downa. Dlaczego nie pozwala się,
żeby czuli się wolni? Żeby też marzyli, próbowali, myśleli o innych
osobach jako obiektach swoich emocji? Z kolei jeśli chcą się ze
sobą związać dwie osoby z zespołem Downa, to po co mieszać się w
ich wzajemne relacje? Dlaczego nie pozwolić, żeby oni mogli
zakochiwać się, dlaczego negować ich bliskość, ciepło, te potrzeby
emocjonalne, które ma każdy człowiek? Nie można budować ściany,
lecz warto pozostawić choćby to minimum wolności.
Prawo do szczęścia
Rozmowa z Alvaro Pastorem, współreżyserem i współscenarzystą filmu "Ja, też!"
Tomasz Przybyszewski: Czy odtwórca głównej roli, Pablo
Pineda, gdy grał, zmienił się w kogoś innego? Czy był po prostu
sobą?
Alvaro Pastor: Pablo zdecydowanie jest aktorem. Zresztą w
Hiszpanii pojawiły się dyskusje na ten temat, szczególnie gdy Pablo
dostał nagrodę za swoje aktorstwo na festiwalu w San Sebastian.
Pojawiły się głosy, że w zasadzie ta nagroda mu się nie należy, bo
przecież nie jest aktorem, tylko sobą samym. Nie jest to prawda.
Gdyby Pablo nie był aktorem, byłby to film dokumentalny, a tak nie
jest. Oczywiście gra aktorska Pabla jest na pewno dość specyficzna,
bo on gra postać bardzo zbliżoną charakterologicznie do siebie
samego, w związku z tym na pewno trudne było zachowanie takiej
sztywnej granicy. Celem było natomiast stworzenie filmowej
osobowości, która byłaby jakimś rodzajem alter ego dla postaci
Pabla, aby mógł on się wcielić w pewne role i być może przekroczyć
w życiu pewne granice. Będzie mu już łatwiej to zrobić, jeżeli już
raz je przekroczy w filmie.
Czy to przekraczanie granicy swego prawdziwego życia nie
było dla Pabla problemem?
Pewnie ma pan na myśli sceny, które by w jakiś sposób
mogły wpłynąć na Pabla negatywnie, w przypadku których
przekraczanie granic wpłynęłoby na jego osobowość, jego życie? My
także się nad tym zastanawialiśmy, dlatego na początku zrobiliśmy
bardzo dużo prób, które utwierdziły nas w przekonaniu, że Pablo
jest w stanie to robić i dla niego ma to tylko pozytywny wydźwięk.
Dlatego potrafił tak wcielić się w tę rolę, przeżyć coś, czasami
płacząc, bo nie ma dziewczyny, płacząc naprawdę, bo naprawdę jej
nie ma. Później jednak wracał do rzeczywistości, był świadomy
swoich problemów, w związku z czym potrafił zachować dystans i
powrócić bez szkód dla swej osobowości.
A nie było problemem to, że Pablo po raz pierwszy grał
tak dużą rolę filmową?
Zastanawialiśmy się, czy podoła temu wyzwaniu, ale nie
dlatego, że ma akurat zespół Downa, tylko dlatego, że po prostu nie
jest aktorem. Zawsze to należy sprawdzić, bo nigdy nie wiadomo, jak
osoba sobie poradzi z takim wyzwaniem. Zwracaliśmy uwagę na to,
żeby Pablowi nic się przez to nie stało.
Na zdjęciu: Antonio Naharro i Alvaro Pastor
Scenariusz tylko częściowo bazuje na prawdziwym życiu
Pabla, natomiast sfera uczuciowa jest fikcją wymyśloną na potrzeby
filmu. Czy jednak jest zupełną fikcją, czy ma jakieś oparcie w
prawdziwym życiu, może nie Pabla, ale też kogoś z zespołem
Downa?
Tworząc film, zawsze wykorzystuje się znane nam historie.
To prawda, że w jakiś sposób inspirowaliśmy się życiem innych, to
jest naturalne. Znamy bardzo dużo osób, które są dotknięte zespołem
Downa. Współreżyser, Antonio Naharro, ma siostrę z zespołem Downa.
Robiliśmy już wcześniej film i bardzo dobrze znamy te problemy. Ale
nie były to historie konkretnych osób.
Dla partnerującej Pablowi w filmie Loli Duenas była to
pewnie dość nietypowa rola?
Lola jest osobą, która bardzo lubi wyzwania, to jest taka
aktorka, która podejmuje wyzwania z dużą ochotą. I to było
wyzwanie, nawet nie dlatego, że Pablo ma zespół Downa, tylko
dlatego, że nie jest aktorem. Strasznie jej się jednak spodobał
scenariusz i zdecydowała się zagrać w tym filmie. Czy miała problem
z tym, że Pablo ma zespół Downa? Ponoć nie miała, choć jest scena
pocałunku, która była trudna, ale zupełnie przestała być problemem
w momencie, w którym stworzyliśmy pewnego rodzaju intymność
pomiędzy aktorami, że zostali oni tylko we dwoje, już nie było
nikogo, kto by patrzył na nich i się dziwił.
Jak film był odebrany w Hiszpanii?
Odbiór był świetny. Trochę może Hiszpanów kosztowało, żeby
pójść do kina, bo nie jest to jednak temat na piątkowy wieczór z
dziewczyną. Ale jak już poszli do tego kina, to byli bardzo
zadowoleni, że widzieli ten film i polecali go. Zarobiliśmy na nim.
Pieniądze z niego były całkiem niezłe.
Czy były kontrowersje natury obyczajowej?
Hiszpania na szczęście jest krajem, w którym świetnie
funkcjonuje integracja osób niepełnosprawnych ze sprawnymi. Nie
mieliśmy więc potrzeby, żeby robić film o tego rodzaju problemie,
natomiast seks, tak w przypadku ludzi dotkniętych zespołem Downa,
jak i całej reszty, jest po prostu tematem tabu. Chcieliśmy więc
zrobić film o tej sprawie, bo ona jest zazwyczaj na marginesie. W
krajach katolickich, takich jak Polska czy Hiszpania, oczywiście
seks jest problematycznym tematem zawsze, ale chcieliśmy poruszyć
ten temat.
Na zdjęciu: Pablo Pineda i Lola Dueñas
Czy film miał być więc prowokacją?
Nie chcieliśmy absolutnie prowokować, to nie było naszym
zamiarem, aczkolwiek mogło się tak zdarzyć, że niektórzy poczuli
się sprowokowani. Chcieliśmy opowiedzieć o tym, że każdy człowiek
ma prawo do życia intymnego, seksualnego. Dla niektórych to jest
więc szokujące. Bardzo często mówi się o prawach osób
niepełnosprawnych do pracy, nauki itd. Nikt natomiast nie mówi o
podstawowych prawach, do których każdy powinien mieć dostęp, o
prawie do funkcjonowania w społeczeństwie, tworzenia relacji, do
życia seksualnego. O prawie do szczęścia.
Rozmawiał Tomasz Przybyszewski
Dziękuję organizatorom X Tygodnia Kina Hiszpańskiego za
pomoc w realizacji wywiadu.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz