Igor Sikorski: trochę czuję presję
„Kilka razy myślałem już, że skręciłem kark, tak mocno przekoziołkowałem. Ostatnio we wrześniu, gdy mieliśmy treningi na stoku w hali na Litwie. Jak to w hali, są słupy i ściana, to nie jest otwarta przestrzeń. Wypadłem tam ze slalomu i uderzyłem głową w ścianę. Dość solidnie. Coś mi wtedy chrupnęło w szyi i myślałem, że skręciłem sobie kark. Pomyślałem, że nie chciałbym zostać tetraplegikiem...” – mówi nam w wywiadzie Igor Sikorski, na co dzień poruszający się na wózku zawodnik, który wystartuje na Igrzyskach Paraolimpijskich w Pjongczangu w konkurencjach alpejskich.
Tomasz Przybyszewski: Jak szybko jedzie Pan po stoku?
Igor Sikorski: W konkurencjach szybkościowych jeździ się ponad 100 km/h. Kilka razy w życiu jechałem nawet 120 km/h. Rzadko jednak startuję w tych najszybszych konkurencjach, a bardziej komfortowo czuję się bliżej 60 km/h, w slalomie gigancie osiągamy mniej więcej takie prędkości. W tych szybszych konkurencjach też czuję się dobrze, w supergigancie jeszcze całkiem całkiem, ale downhill, czyli zjazd, to już jest bardzo szybko, więc tam bywa ciężko. Troszkę się człowiek może wystraszyć, gdy zjeżdża z taką prędkością i leci nagle 15-20 metrów w powietrzu.
Trzeba być przygotowanym na takie momenty?
Trzeba, bo nie można się bać. Chwila zawahania i można źle skończyć, więc trzeba być pewnym siebie, po prostu trzymać się trasy.
Zdarzały się Panu mrożące krew w żyłach zdarzenia?
Jasne! Kilka razy myślałem już, że skręciłem kark, tak mocno przekoziołkowałem. Ostatnio we wrześniu, gdy mieliśmy treningi na stoku w hali na Litwie. Jak to w hali, są słupy i ściana, to nie jest otwarta przestrzeń. Wypadłem tam ze slalomu i uderzyłem głową w ścianę. Dość solidnie. Coś mi wtedy chrupnęło w szyi i myślałem, że skręciłem sobie kark. Pomyślałem, że nie chciałbym zostać tetraplegikiem...
Czy były takie momenty w karierze, kiedy pomyślał Pan, że najchętniej by Pan to cisnął w diabły, dał sobie spokój i zajął się w życiu czym innym?
Zdarzają się takie chwile raz na jakiś czas. Czasem przychodzi zwątpienie, kiedy zdarza się porażka za porażką albo jakaś kontuzja. Wtedy się człowiek zastanawia, czy jest sens dalej to robić. Ale gdybym wtedy zwątpił, to nie doszedłbym do tego miejsca, w którym teraz jestem. Porażki są wpisane w drogę do sukcesu.
W tej chwili jest Pan w światowej czołówce alpejczyków i otwarcie Pan deklaruje, że na Igrzyska Paraolimpijskie do Pjongczangu jedzie walczyć o medal. Co musi się stać, by ten medal zawisł na szyi?
Wiele czynników składa się na zwycięstwo czy w ogóle zdobycie medalu. To jest choćby tzw. dyspozycja dnia, trzeba też mieć trochę szczęścia. Przede wszystkim jednak trzeba powtórzyć dwa dobre przejazdy. Na treningu czasem się ryzykuje, czasem wypada z trasy, a na zawodach też trzeba zaryzykować, ale z trasy lepiej nie wypaść. Trzeba znaleźć złoty środek, wyważyć to wszystko. Wiem, że potrafię, więc na pewno będę walczyć.
Czy chodzi trochę o to, żeby nie mieć sobie nic do zarzucenia?
Nie będę sobie miał nic do zarzucenia, bo tak naprawdę my przygotowujemy się dużo mniej profesjonalnie niż nasza konkurencja. Dokładam ze swoich pieniędzy do przygotowań, całe lato właściwie sam się przygotowywałem. To nie jest więc idealny sezon i nie będę miał sobie nic do zarzucenia, jeśli nie zdobędę tego medalu.
Wyniki stoją jednak za Panem. Ubiegłoroczne wicemistrzostwo świata w slalomie, wielokrotne podium zawodów Pucharu Świata w tym sezonie.
Trzeba przyznać, że w slalomie dobrze idzie i jak dojadę do mety, to często jestem na podium.
Czyli to na slalom Pan stawia w Pjongczangu?
Nie jest tak, że stawiam na jedną konkurencję, we wszystkich będę walczyć, natomiast większe szanse mam w slalomie i w gigancie, bo to trenujemy w Polsce. Szybkościowych konkurencji nie trenujemy właściwie w ogóle, tylko czasem przed zawodami lub przy jakiejś okazji, gdy trenuje jakiś inny team. Ale w tych konkurencjach raczej nie nastawiam się na sukces.
Igor Sikorski to aktualny wicemistrz świata w slalomie, fot. Maciej Wolański/PZSN Start
Rywale są mocni?
Tak, czołówka jest coraz mocniejsza, trwa „wyścig zbrojeń”, są coraz nowsze technologie, coraz lepsze formy treningu. Jest co najmniej 15 zawodników, z których każdy, jeśli dobrze pojedzie, może być na podium. Konkurencja jest więc spora, ale spotykam się z nimi na zawodach Pucharu Świata, więc ich wszystkich znam.
Czy odczuwa Pan presję? Bo jeśli się mówi o naszej kadrze paraolimpijskiej, to Pan jest zawsze wymieniany jako faworyt do medalu.
Trochę czuję presję, bo wszyscy jednak mówią, że jestem nadzieją, że są głodni medali, ale trzeba też popatrzeć na to, ile pieniędzy idzie na przygotowania naszej reprezentacji, a ile pieniędzy idzie na przygotowania choćby kadry Słowaków, którzy są przecież tuż za granicą. Do tego im dalej na Zachód, tym większy budżet i mocniejsze przygotowania.
To się przekłada na liczbę dni na śniegu?
Liczbę dni na śniegu, liczbę przejechanych tyczek, liczbę kilometrów wyjeżdżonych „na wolno”, gdy poprawia się technikę, liczbę dni na siłowni, ciężary, jakie się podnosi. To wszystko przekłada się później na czasy w slalomach.
Czy w sprzęcie też ustępujemy najlepszym?
Akurat jeśli chodzi o sprzęt, to nie mam nic do zarzucenia, ponieważ używam sprzętu najwyższej klasy, produkcji francuskiej. To jest światowa czołówka. Mam bardzo dobry amortyzator, bardzo dobre monoski, świetne karbonowe siedzisko dopasowane do moich gabarytów.
Mógłby Pan o tym sprzęcie opowiedzieć? Wygląda niecodziennie. Co się na niego składa?
To jest monoski, czyli rama ze stopu aluminium, na amortyzatorze, który spełnia rolę kolana – wybiera nierówności, oddaje energię w skręcie. Na dole ma taką stopę z aluminium, która spełnia rolę buta, wczepia się w nią wiązanie narty. Jest to zwykłe wiązanie ze zwykłą nartą, tylko musi być troszkę mocniejsze, musi mieć siłę wypięcia ustawioną pod co najmniej 200 kg. Ja siedzę w takim karbonowym fotelu, dopasowanym do moich gabarytów. W zasadzie to jest robione pod wymiar, jest kilka rozmiarów, można je sobie dopasowywać w środku odpowiednimi piankami. Na nogach jest jeszcze taka specjalna karbonowa pokrywa o aerodynamicznym kształcie, która chroni nogi przed uderzeniami tyczek podczas slalomu.
W rękach trzyma Pan kulonarty.
Tak, kulonarty, czyli krótkie kule zakończone płozami. Służą do utrzymania równowagi oraz inicjowania skrętu.
Czy szybko opanowuje się technikę zjazdową?
Nie, to jest strasznie trudne, to są lata treningów. Wydaje mi się, że jest to być może najtrudniejsza dyscyplina, jaką można uprawiać będąc na wózku. Nie jest łatwo utrzymać równowagę na jednej, wąskiej narcie przy bardzo różnych warunkach na stoku. Czasem śnieg jest twardy jak beton. W każdych warunkach nieco inaczej się jeździ. Początki były strasznie ciężkie, nie sądziłem, że w ogóle uda mi się opanować jazdę na monoski.
To czemu Pan się za to zabrał?
Bo z powrotem mogłem być na stoku, na śniegu. Przed wypadkiem trenowałem snowboard, więc to uczucie, że z powrotem mogę być w górach, było dla mnie czymś niesamowitym. Ciągnęło mnie tam i skoro wróciłem, to pragnąłem wracać tam jak najczęściej. Ale też spodobało mi się, gdy już opanowałem takie delikatne skręcanie. Zauważyłem, że monoski zaczyna mnie powoli słuchać. Spodobało mi się i zapragnąłem więcej.
Od razu Pan myślał o monoski jako swojej przyszłości sportowej czy to była po prostu zabawa?
To była zabawa. I wciąż jest, tylko już trochę szybciej jeżdżę (śmiech).
Nie miał Pan jeszcze 18 lat, gdy po upadku z drzewa stracił władzę w nogach. Czy powrót do sportu był formą rehabilitacji?
Tak. Na początku była to świetna forma rehabilitacji. Dzięki temu znów zacząłem aktywnie żyć, a potem przerodziło się to w pasję. Zacząłem się do tego bardzo mocno przykładać i przyszły wyniki, dostałem się do kadry i dalej już poszło. To są setki godzin treningów. Ja trenuję cały rok, bo sport paraolimpijski jest na tak wysokim poziomie, że trzeba się przygotowywać właściwie cały czas. Mam wakacje dwa tygodnie w kwietniu, a potem już zaczynam z powrotem cykl treningowy.
Wciąż wiele osób wyobraża sobie, że to są jedynie starty na zawodach, czasem treningi, czyli niewielkie obciążenie.
Ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, jak to wygląda, ile trzeba włożyć wysiłku, determinacji i poświęcenia. O medalach też więc mówią czasem tak, jakby to było coś prostego do zrobienia.
Mówią tak, jakby Pan już jechał do Korei z medalem na szyi.
Dokładnie takie mam wrażenie.
Igor Sikorski (na dole z prawej) ma wśród naszych reprezentantów na igrzyska w Pjongczangu największe szanse na medal, fot. Bartłomiej Zborowski/PKPar
Jest Pan aktywny w mediach społecznościowych, głównie na Facebooku. Czy to jest rozrywka, czy trochę też misja, przekazywanie przy okazji czegoś więcej, zachęcanie do uprawiania sportu?
Sportowcy prowadzą swoje profile po to, żeby kibice, rodzina, znajomi, przyjaciele mieli cały czas informacje. Ci, którzy się interesują, wiedzą na bieżąco, co się u mnie dzieje. Oczywiście fajnie, jeśli uda mi się kogoś zachęcić do sportu czy zmotywować do podjęcia jakiegoś działania, nie tylko sportowego. Myślę też, że jestem dobrym przykładem, żeby pokazywać, że można, mimo wielu przeciwności losu, robić fajne rzeczy, że nie należy się poddawać.
Czy zwracają się do Pana osoby po wypadkach, które chciałyby spróbować jazdy na nartach?
Czasem zgłaszają się takie osoby. Pytają, gdzie mogą spróbować, więc podsyłam linki i kontakty do organizacji czy klubów, które prowadzą szkolenia.
Doradźmy więc tutaj: jak osoba z niepełnosprawnością może zacząć przygodę z narciarstwem zjazdowym?
Żeby zacząć, warto przede wszystkim nabrać trochę siły, bo na początku człowiek się często przewraca, a każde podniesienie się jest męczące. Generalnie natomiast trzeba się zgłosić na jakiś obóz do Fundacji Aktywni bez Barier albo do START-u Bielsko. Te dwie organizacje prężnie działają, mają wieloletnie doświadczenie i odpowiedni sprzęt. Ja sam zaczynałem właśnie w klubie START Bielsko.
Czego Panu życzyć w Pjongczangu?
Zdrowia i „gazu pod nartą”.
Tego więc życzymy!
Nie jestem zabobonny, więc dziękuję.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz