Eros wyjeżdża z pustki
Po rodzicach prawie alkoholik, „dzięki” kolegom ćpun. Sierota bez wykształcenia i pieniędzy, przygarnięty do przytułku. Ile jestem wart? Tyle co nic – podsumowałem swoje 21 lat. A potem wstałem z gorącej od lipcowego słońca ławki, wszedłem do najbliższego domu, wspiąłem się na trzecie piętro, stanąłem we framudze okna i skoczyłem. Teraz siedzę na wózku i zastanawiam się, dlaczego byłem taki głupi i co mądrego ze sobą mam zrobić.
Witajcie w mojej bajce*
Pokój ma 12 mkw. Pod jedną ze ścian stoi łóżko. Duże, stabilne, rehabilitacyjne, ze specjalnym wyposażeniem, abym sam mógł się na nim położyć i z niego wstać. Codziennie je równo zaścielam, ale i tak przypomina mi szpital. Nad łóżkiem niemęski obrazek z trzema lalkami narysowanymi jakby ręką dziecka. W drugiej ścianie szafa wnękowa z upchniętymi kartonami, torbami i ciuchami. Głównie rozpinanymi bluzami z kapturem i dresami. Dżinsy, spodnie w kant i koszule z kołnierzykiem lubię, ale rzadko noszę. Trudniej mi je włożyć i zdjąć.
W trzeciej ścianie są drzwi. Rzadko otwierane przez rodzinę i przyjaciół. Oni mają mało czasu, a ja nie mam krzeseł czy foteli, aby mogli dłużej ze mną posiedzieć. W czwartej ścianie okno. Udekorowane zasłonami i kotarami identycznymi jak w innych pokojach. Za szybą widok na hurtownię. Na parapecie kwiatek doniczkowy. „Dbaj o niego jak o nas” – powiedziała, wręczając mi go, przyjaciółka. Kwiatek rośnie, kojąc oczy soczystą zielenią. Pod oknem, na biurku, wreszcie kawałek mojego świata. Komputer ze słuchawkami i mikrofonem. Tutaj tworzę swoje rytmiczne, z taktem w punkt, teksty rapowe.
Pokój nie jest mój. Należy do Domu Pomocy Społecznej w Żarowie k. Wrocławia. Przygarnęli mnie, zadbali. Jestem wdzięczny, ale wybaczcie – nie potrafię nazwać tego pokoju moim domem. Dom był gdzie indziej.
Ciężko wyobrazić sobie, co działo się w tym życiu. Gdzie rodzice polegali jedynie na piciu
Polkowice – środek polskiego zagłębia miedziowego. Mieszkanie na piątym piętrze wieżowca. W nim ojciec, dla którego mama jest drugą żoną, a my – starszy brat, ja i młodsza siostra – kolejnymi dziećmi. Przyrodnie rodzeństwo jest jak rodzone. Z mieszkania uciekamy wszyscy na kolorową działkę z paleniskiem grilla. Ja uciekam na podwórko. Do piaskownicy, do gier z dziecinnymi scenariuszami, w których bohaterami są te przedmioty, które akurat mamy pod ręką. Ławki służą nam za bramki, do których strzela się gole, a napełnione piaskiem butelki za piłki, które trzeba przetoczyć koniecznie po trawniku, bo jeśli wpadną na chodnik to skucha. Rowery „przerabiamy” na motory, a żołnierzyki na dzielnych spadochroniarzy.
Zmuszam się, żeby wrócić z podwórka do domu. Do zimnego obiadu, kłótni i awantur pijanych rodziców, rozbijanego szkła i tulącej się do mnie ze strachu siostry. Tata po wypadku na kopalni już nie pracuje. Mama też już nie. Utrzymujemy się z ojcowej renty. Pewnego dnia ludzie z opieki społecznej odbierają nas „niewydolnym rodzicom”. Mam 10 lat i razem z 4-letnią siostrą trafiam do domu dziecka. Ona ma szczęście. Szybko znajdują się chętni, aby „wziąć ją do siebie”. Mnie nie chcą, ale pytają o zgodę. Kiwam głową na tak. Niech przynajmniej siostra ma normalny dom.
Nie wstydzi się tego, że przeżył coś, czego ty nie doświadczyłeś, kolego
Cztery lata mieszkam w bidulu. Potem zaliczam cztery ośrodki socjoterapeutyczne. Bo kradnę, przeklinam, namawiam kolegów do złego. Nie przyjmuję tego tłumaczenia. Odpowiadam tylko za swoje grzechy. System opiekuńczy z ulgą przyjmuje moje 18. urodziny. „Jesteś dorosły. Teraz radź sobie sam”. Wracam do matki. Mieszkania na piątym piętrze już nie ma. Nie ma też brata, który poszedł na swoje, i ojca, który odszedł na zawsze. Jest matka, która zmusza się do kolejnych terapii odwykowych, aby tuż po nich wypić kolejną butelkę za zwycięstwo nad swoją słabością. I są coraz mniejsze mieszkania, do których się przeprowadzamy, aby spłacić rodzeństwu schedę po ojcu.
Po kilkumiesięcznej tułaczce mama z wyniszczoną wątrobą dołącza do taty. Zostają mi po nich liche wspomnienia, zdjęcia i renta rodzinna.
Pieniądze dają mi złudną siłę, poczucie panowania. Realizuję swój najgłupszy pomysł – rzucam szkołę, aby pracować. Mam 1000 zł renty, mieszkanie i mrzonki, że otworzę własne studio, aby nagrywać rap. Kilka lat wcześniej znajomy wciska mi w rękę mikrofon, a ja chwytam ten rytm, który zlewa się z uderzeniami mojego serca. Scena, światła, aplauz nie pociągają mnie. Piszę teksty, żeby wyskandować ludziom to, czego nie mogę im powiedzieć. Tytuł pierwszego utworu to „Pustka”. Nie moja, ale kuzyna porzuconego nagle przez dziewczynę. Ustawiam utwór na YouTube.
Upajam się pierwszym sukcesem – „Pustkę” odsłuchuje ponad 1000 osób. „Gwardia” kumpli z podwórka nadaje mi ksywę. Podpisuję się Eros. Nie wiem dlaczego? Że niby taki kochliwy jestem...? A może po prostu od mojego imienia – Eryk.
Starannie ukrywał pod maską swój strach i łzy. Starannie oszukiwał siebie i bliskich
Świat ulicy wciąga mnie. Błąkam się po nim upalony marihuaną, otumaniony coraz twardszymi narkotykami popijanymi alkoholem. Realne doznania mieszają mi się z diabelnymi wizjami. Obu się panicznie boję. Zaczynam wierzyć w rzeczy i sytuacje, które nie istnieją. Ludzie mówią, że zwariowałem. Lekarze, że to schizofrenia. A ja nazywam to wpajaniem sobie nieprawdy. Szpital psychiatryczny ma mi pomóc pozbyć się strachu.
Pieniędzy z ZUS już mi nie wystarcza. Sprzedaję mieszkanie. Nietrudno mnie oszukać, więc ludzie korzystają z okazji. Za swój ostatni dach nad głową dostaję połowę tego, co mi się należy. Zamykam się w wynajętym pokoju. Jeśli z niego wychodzę, to tylko do obcych. O rodzinie nie myślę.
Ulica, ludzie, alkohol, narkotyki kosztują coraz więcej. Właścicielka pokoju wyrzuca mnie, kiedy zaczynam zalegać z czynszem. „Przytulam się” do podobnych do mnie rozbitków w przytułku. Pewnego lipcowego dnia wychodzę, aby spróbować załatwić coś w urzędzie. W połowie drogi siadam na ławce. Nie jestem nic wart – podsumowuję swoje 21 lat. A potem wchodzę do najbliższego domu, wspinam się na trzecie piętro, staję we framudze okna i skaczę.
Wyjdź z domu i zobacz więcej, niż dotychczas. Każdemu z nas w życiu przydarzyła się krzywda
Mdleję w locie. Uderzenia o bruk i przelotu helikopterem ratowniczym nie pamiętam. Budzę się w szpitalu we Wrocławiu. Pierwsza myśl: cholera, jednak przeżyłem... Nie mówię o swoim locie – samobójstwo. Nazywam go wypadkiem. Czymś, co dopada nas nagle, nie jest świadome, przemyślane i wykalkulowane. Ludzie twierdzą, że gdybym chciał umrzeć, tobym skoczył z dziesiątego piętra, a nie trzeciego. Dla nich to był akt rozpaczy, domaganie się pomocy. Dla mnie – sposób na to, aby się ukarać za wszystko złe, co zrobiłem.
Lekarze nie muszą mnie uświadamiać. Nie czuję nóg i rąk. Po prostu wiem, że nie będę chodził. Takie fachowe terminy jak: przerwanie rdzenia kręgowego i porażenie czterokończynowe poznaję później. Po dwóch miesiącach leżenia plackiem siadam na wózku. Z Wrocławia przewożą mnie do Wołowa. Żebym się do tego wózka przyzwyczaił. Odwiedzają mnie bracia i siostry. Także wychowawczyni z domu dziecka. Przywożą ratunek – informację o Akademii Życia Fundacji im. Doktora Piotra Janaszka PODAJ DALEJ w Koninie.
Jestem tu dziś, Brat, byś mógł zrozumieć, że naprawdę jesteś w stanie to unieść
W Akademii Życia nie mają ze mną łatwo. Docieram do Konina w fazie buntu przeciwko rzeczywistości. Zasady mnie krępują, łamię je na każdym kroku. Uciekam od decyzji i odpowiedzialności za siebie. Mówią: taki zdolny, szkoda, że taki krnąbrny. Podziwiam cierpliwość ludzi z Akademii – opiekunów, asystentów, specjalistów od każdej dziedziny życia. To, że mnie ustawiają psychicznie i usadzają mocno na wózku. Uczą wchodzić na niego, siedzieć stabilnie, nie spaść, gdy spastyczne mięśnie zaczynają gwałtownie drżeć, pokonywać na nim płaskie powierzchnie i niespodziewane progi, a także zejść z niego na odpoczynek. Uczą mnie, jak ubrać się i rozebrać, jak myć się i jeść. Uczą mnie samodzielności.
Zaliczam jedną edycję Akademii. Proszę o pozostanie na drugą, ale jej nie kończę. Budzi się we mnie leń, który zawsze we mnie siedział. Ludzie z Akademii załatwiają mi rentę socjalną i pokój w domu pomocy społecznej (DPS). Mówią: to jest na start, gdzie dalej pojedziesz na swoim wózku, zależy od ciebie.
Zaczynam więc od naprawienia największego błędu – od nowego roku szkolnego wracam do szkoły. Jeszcze nie wiem, w którym mieście. Pewnie zostanę koczownikiem. Spróbuję grafiki komputerowej. Zawsze ładnie rysowałem, ale teraz sparaliżowanymi dłońmi nie chwycę ani kredki, ani pędzla. Odszukam młodszą siostrę, której nie widziałem już osiem lat. Zmuszę swoje płuca do regularnego oddechu i nagram kolejną płytę ze swoimi tekstami. Potem dołączę do niej tę pierwszą, którą stworzyłem przed „wypadkiem” i dam posłuchać fachowcom.
Bałem się tego DPS-u. Dekorowałem sobie wizje mieszkania w nim. Ale choć nie czuję, że jest moim domem, to właśnie w nim okrzepłem i nabrałem chęci, aby się ogarnąć i wyjechać z pustki.
Eryk „Eros” Szerszeń, fot. Natalija Wawrzyniak
Sprawdź kanał „Erosa” na YouTube!
Artykuł pochodzi z nr 1/2018 magazynu Integracja.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach (w dostępnych PDF-ach)!
Znasz magazyn „Integracja”? Wypełnij ankietę on line i pomóż nam się rozwijać!
Komentarze
-
Eros
23.06.2018, 09:04Tak wiele przeszedl, zeby usiasc na wozku. Mysle, iz roapoczal swoja wlasciwa droge zyciowa, zucze Tobie z czlego serca tej prostej drogi, tworz i spiewaj to jest dla Ciebie. Utwory bardzo prawdziwe. Tak dalej. Pozdrawiam.odpowiedz na komentarz -
komentarz
03.05.2018, 09:54Niesamowita historia i świetny tekst.odpowiedz na komentarz
Dodaj komentarz