Siła Waszych listów. Drogim Czytelnikom
Pierwszy numer „Integracji” ukazał się w październiku 1994 r. w nakładzie 10 tys. egzemplarzy, jako bezpłatny 8-stronicowy czarno-biały biuletyn, wydrukowany w drukarni ZUS i kolportowany na początku przez powstałą rok wcześniej Fundację TUS, która wtedy zajmowała się transportem osób z niepełnosprawnością i miała codzienny z nimi kontakt. Pisemko rozdawali także znajomi i przyjaciele twórców i współtwórców nowego tytułu prasowego.
Janka Graban, koordynatorka działu Listy do redakcji: Już po miesiącu przyszły do redakcji pierwsze listy. Od razu 10. Dwaj założyciele pisma – i jednocześnie jego dziennikarze, redaktorzy i korektorzy – poradzili sobie z tą korespondencją bez problemu. Natomiast po ukazaniu się 3. numeru potrzebowali już kogoś do pomocy – do odpisywania na listy i ich analizowania jako źródła inspiracji, oczekiwań czytelniczych i potrzeb. I tak zaczęła się moja integracyjna przygoda z ludzkimi losami w tle. I trwa... 24 lata.
Być przyjacielem
Kiedy zobaczyłam w domu koleżanki jeżdżącej z TUS-em dwa razy w tygodniu na warsztaty organizowane przez fundację zajmującą się osobami z SM... numer wydał mi się bardzo szarobury, wyblakły, mizerny, jak marnie zrobiona ulotka, lecz po lekturze już nie miałam wątpliwości, że zaczyna się coś ważnego w naszym kraju, a Czytelnicy takiego pisma, bardziej niż innych tytułów, potrzebują stałego, szczerego i wiarygodnego kontaktu.
Moje życie potoczyłoby się inaczej, gdybym pod wpływem tego impulsu nie usiadła przy maszynie i napisała: „Droga Redakcjo, pragnę odpowiadać na listy Czytelników nowo powstałego pisma, ponieważ to potrafię robić najlepiej, a jako niemowa mogę mieć żywy kontakt z ludźmi. Nade wszystko zaś będę czuła się użyteczna...”. Dzisiaj mam za sobą lekturę paru tysięcy listów i liścików napisanych na kartkach wyszarpanych ze starych szkolnych zeszytów, ale i na ozdobnych papierach z papeterii, na kartkach pocztowych i widokówkach... I oczywiście parę tysięcy już chyba mejli, które każdego dnia docierają pod adres redakcji lub mój adres imienny.
Najbardziej oryginalny list do redakcji został napisany brajlem od czytelnika z Wodzisławia, któremu mama lub wolontariusz czytali „Integrację” od końca 1996 r. Wyobrażacie to sobie? A jak ja go odczytałam? – mam sposoby. W każdym razie dotyczył podziękowania za strony w „Integracji” przygotowywane przez doradców naszego Centrum. Chodziło o prawa dla osoby niewidomej. Szukał tej wiedzy w wielu miejscach, a dopiero u nas ją znalazł.
Bardzo ubolewam też – napisał w końcówce listu Pan Jerzy – że nie ukazujecie się w alfabecie brajla, ale mam nadzieję, że tak będzie w przyszłości. Bardzo bym chciał usiąść przy butelce dobrego, chłodnego piwa i bez obecności osób trzecich delektować się lekturą Waszego pisma, które jest dla mnie czasami światełkiem w tunelu, kiedy już zdaje się nie mieć sensu, a jakiś tekst, list czy czyjaś historia stawia mnie na nogi... Jesteście moim Przyjacielem przez duże P.
Listoterapia
Ludzie pisali, piszą i wszystko wskazuje na to, że pisać będą. I chwała im za to. Dzięki temu łatwiej jest im żyć – bez względu na sprawę, o której piszą, i na moją odpowiedź. A zawsze ją otrzymują, choć nierzadko bywa, że w odpowiedź włącza się prawnik, psycholog, doradca zawodowy lub socjalny z Centrum Integracji w Warszawie, Gdyni lub Zielonej Górze.
Listy to też nieustające źródło inspiracji dla dziennikarzy magazynu „Integracja” i portalu Niepelnosprawni.pl.
To już tyle lat... – napisała niedawno Pani Teresa z okolic Koszalina. – Pamiętam, jak kiedyś wpadło mi w ręce nieznane pisemko. Skromnie wydawane, mało przejrzyste, papier niskiego gatunku, ale moja radość była nie z tej ziemi. Ponieważ „Integracja” była o niepełnosprawnych, czyli o mnie. Choruję na zanik mięśni. Znajduję tu ciągle informacje, jak radzą sobie inni, co robią i jak można pomóc potrzebującym. Przyznaję, że od lat czytam to pismo od dechy do dechy... Głównie odpowiedzi pisane przez Panią Anitę Siemaszko. Ciekawią mnie sprawy prawnicze, bo podpowiadam innym, jak mogą rozwiązać swoje problemy.
Wielokrotnie byłam zaskakiwana szczerością i odwagą Czytelników oraz ogromną, płynącą z każdego napisanego słowa potrzebą komunikacji, zamanifestowania swojego istnienia. Jak w liście Pani Jadwigi z woj. małopolskiego:
Nie mam komu się wygadać, więc postanawiam napisać do Was. Wiem, że mnie ktoś przeczyta i może odpisze, porozmawia ze mną. Nic więcej nie chce, tylko nie chcę być inna.
Mam 46 lat i mieszkam na wsi. Odkąd pamiętam, cały mój świat to siedzenie przed telewizorem albo spacer krzywym chodnikiem, gdzie każdy niewłaściwy krok może się skończyć upadkiem. Mieszkam ze starszymi rodzicami, którzy zawsze utrudniali mi kontakty z otoczeniem.
Urodziłam się z porażeniem dziecięcym, poruszam się o kulach. Wiele lat żyłam w izolacji. Jestem jedyną osobą niepełnosprawną w mojej wsi. Zawsze byłam „inna”. Przełom nastąpił w 2001 r. Dzięki swoim staraniom i pomocy życzliwych osób udało mi się wyjechać na pierwszy turnus rehabilitacyjny. W 2005 r. otwarto w mojej wsi czytelnię komputerową. Na to czekałam od lat. Wreszcie wiedziałam, gdzie mogę się zwrócić o pomoc, nawiązać kontakty, przejrzeć strony internetowe poświęcone osobom niepełnosprawnym. Tu też czynny jest punkt biblioteczny. Zobaczyłam, że życie nie składa się z samych niepowodzeń, a prenumerując „Integrację”, otrzymuję z każdym numerem motywację do działania i dbania o siebie...
Pierwszy numer magazynu Integracja, 1994 rok
Pytania egzystencjalne
Pytanie, jak żyć? wraca jak bumerang od początku istnienia pisma, w różny sposób, mniej lub bardziej wprost. Zawsze jest bolesne dla naszych dziennikarzy i redaktorów, bo serce się kraje, gdyż nie mamy pod ręką odpowiedzi na najważniejsze ludzkie pytania ani mocy sprawczej, by wszystkim potrzebującym pomóc. Możemy – i to oczywiście robimy – pisać artykuły do naszych mediów i oficjalne pisma do premiera, ministrów, prezesów, dyrektorów…, ale wokół nas nadal jest za dużo zaniechań, zaniedbań, w wielu przypadkach wciąż trzeba czekać na zmiany... Smutną prawdą jest niestety i to, że wielu Czytelników oczekiwanej zmiany nie doczeka – z racji wieku, choroby, warunków życia czy po prostu braku woli pomocy w miejscu zamieszkania.
Do dziś pamiętam list z drugiego roku istnienia magazynu „Integracja”, gdy korespondowałam z jego autorem, Panem Adamem Z. Kiedy zapytałam o cele życiowe – ponieważ napisał do nas bardzo smutny list o swoim życiu na wsi – odpisał:
Pyta mnie Pani o cele? Jakie można mieć cele, kiedy siedzi się od 10 lat na wózku, nie opuszcza swojego podwórka... samemu nie można sobie z niczym poradzić... a pomóc nie ma mi kto, bo w gospodarstwie pełne ręce roboty, której wystarczyłoby na dwa razy liczniejszą rodzinę niż nasza. Aż nie mam siły pisać o tym, że nie chce mi się żyć, bo nie wiem jak!
Wtórowała mu po paru latach matka dziecka z niepełnosprawnością, Pani Anna W. z woj. warmińsko-mazurskiego:
Osoby niepełnosprawne mieszkające na wsi są stracone. Mam dziecko niepełnosprawne (MPD), ma niedowład kończyn górnych i dolnych. Potrzebuje opieki specjalistów (neurologa, logopedy, okulisty, psychologa i oczywiście rehabilitacji) oraz dostępu do normalnego życia. Na wsi nie mogę mu tego zapewnić. Dlatego starałam się o mieszkanie komunalne w najbliższym mieście. Mieszkamy u mojego taty. Nie jest ono przystosowane do potrzeb osoby niepełnosprawnej, znajduje się na II piętrze, bez windy i podjazdu. Warunki są straszne. Byłam osobiście u pana prezydenta z dokumentacją, ale moje podanie zostało odrzucone..., bo nie jestem zameldowana w tym mieście. Jestem oburzona takim prawem, które nie pomaga mi stworzyć mojemu dziecku normalnego godnego życia. Jak żyć w takim kraju?
Na szczęście to się zmienia, nie stoimy w miejscu, a dzięki Waszym listom wiemy, na co czekacie, czego potrzebujecie i co jest dla Was najważniejsze. Dojrzewamy razem z Wami, a Wy wzrastacie dzięki naszym tekstom:
Bardzo dziękuję za Wasze budujące artykuły – napisała Pani Agnieszka z woj zachodniopomorskiego. – Jest w nas tyle narzekactwa i kompleksów, że nie dostrzegamy swoich osiągnięć i trudnej drogi, jaką przebyliśmy. Jestem osobą z niewidoczną niepełnosprawnością, więc o tyle mi łatwiej, ale pamiętam, jak w podstawówce traktowana była dziewczynka z widoczną niepełnosprawnością – na przerwach zawsze sama, a ja wstydziłam się, że mieszkamy w tym samym bloku. Ech, nie ma się czym chwalić. Teraz w szkole córki uczą się dzieciaki na wózkach, ona przyjaźni się z dziewczynką niepełnosprawną, nauczyciele o tym rozmawiają, uczą akceptacji. Jest zupełnie inaczej. Na co dzień zajmuję się zawodowo sprawami osób niepełnosprawnych i spotykam z niezadowoleniem, roszczeniami, poczuciem krzywdy. Rzadko pojawia się ktoś, kto widzi „szklankę do połowy pełną”, dlatego jeszcze raz dziękuję i życzę „Integracji” samych sukcesów.
Wraz ze zwiększaniem objętości magazynu wzrastała liczba listów do redakcji.
Centrum Integracja
Nie na wszystkie pytania mogłam odpowiedzieć, zwłaszcza kiedy dotyczyły spraw socjalnych czy prawnych. Wtedy pojawiła idea Centrum Informacyjnego dla Osób Niepełnosprawnych. I dzięki niej zagościły w magazynie „żółte strony” ze sprawami z Centrum, a pismo znów zwiększyło objętość.
Na wiele pytań pracownicy Centrum mają konkretne odpowiedzi – także poprzez Infolinię: 801 801 015. Najczęściej potrzebujecie wsparcia pracownika socjalnego i prawnika, ale ostatnio coraz częściej jesteście zainteresowani też doradztwem zawodowym (jak Pan Karol z Błonia k. Warszawy), co nas bardzo cieszy.
– Bardzo proszę o możliwość konsultacji zawodowej i pomoc prawną. Jestem po komisji lekarskiej, czekam na decyzję odnośnie do renty. Mam niepełnosprawność w stopniu lekkim i masę problemów, których sam nie potrafię rozwiązać. Chciałbym pracować, ale nie wiem, jak się do tego zabrać. Poza tym nie mam też pojęcia, jak zastrzec swoje konto bankowe, z którego moja rodzina korzysta, jak chce, choć ja tego nie chcę. Proszę o dowolny termin spotkania w Centrum, bardzo proszę...
Do 2003 r. – Europejskiego Roku Osób Niepełnosprawnych – byłam takim jednoosobowym centrum. Pomagano mi w tym z każdej strony. Do każdego listu, gdy była potrzeba, dostawałam wyszukane kontakty. Czytelnicy obdarzali nas od początku wielkim zaufaniem, powierzając swoje najbardziej osobiste problemy. Do dzisiaj tak się dzieje, kiedy proszą o poradę lub interwencję. Nieustająco wierzą w naszą moc sprawczą, choć oczywiście nie wszystko możemy...
Piszę w sprawie ulg i przywilejów osób ze znacznym stopniem niepełnosprawności, gdyż bardzo trudno uzyskać mi takie informacje w miejscu zamieszkania. Byłam nawet w naszym OPS, ale tam rozkładają ręce, dlatego piszę do Was... – tak zaczęła list Pani Kasia z woj. podlaskiego.
Otwarcie Centrum Integracja w Warszawie przez Lecha Kaczyńskiego w 2003 roku
Dzisiaj Integracja prowadzi trzy Centra Integracji (w Warszawie, Gdyni i Zielonej Górze), w których kompetentnych porad udzielają: doradcy zawodowi, doradcy socjalni, prawnicy, psychologowie. Jest to ogromne wsparcie nie tylko dla Czytelników „Integracji” i portalu Niepelnosprawni.pl – zatem tam zgłaszajcie się po wiedzę, zaangażowanie i pomoc w planowaniu swojego rozwoju osobistego i zawodowego.
„Integracja” w Internecie
Postęp cyfrowy – w moim odczuciu – dokonał się dość nagle. Sprawił, że zaczęło przychodzić coraz mniej listów tradycyjnych – w kopercie i ze znaczkiem, napisanych długopisem czy ołówkiem, a zaczęły napływać drogą internetową. Dobrze pamiętam ten skok i swój szok, bo „jestem z czasów”, kiedy na listy czekało się tygodniami... A potem kontakt z Czytelnikami poszerzył się poprzez komentarze na portalu Niepelnosprawni.pl – który od 15 lat jest największym w Polsce medium dotyczącym niepełnosprawności, odwiedzanym miesięcznie przez blisko 300 tys. internautów, a co tydzień ponad 16 tys. osób otrzymuje newsletter. Na Forum portalu toczą się gorące dyskusje (nierzadko tak kontrowersyjne i brutalne, że wymagają interwencji moderatora!). Kiedyś mile zaskoczyła mnie wypowiedź na naszym Forum:
Kochani, zawrzyjmy pakt o nieagresji, bo nam się Forum rozleci. Przecież tak naprawdę to się lubimy. Mam propozycję: we wszystkich wątkach mówmy ściśle na temat, a w tym poście wypowiadajmy swoje pretensje i różnego rodzaju docinki, które tu mogą być nawet złośliwe. Może to stałoby się nawet zabawne. Proszę o opinię... (nick: lidian).
Dużo spokojniej jest na Facebooku Integracji, gdzie polubienia i komentarze zostawiło już blisko 17 tys. sympatyków. Stronę Integracji regularnie odwiedza ponad 1 tys. osób miesięcznie. Na Twitterze mamy ponad 1 tys. obserwujących, a na Instagramie blisko 200. Odbiorców treści „Integracji” na wszystkich kanałach traktujemy jako Czytelników magazynu – bo to z niego wszyscy wyrośli. Ciągle jest czytany i poszukiwany. Od niedawna dostępny też na Niepelnosprawni.pl (w zakładce: Integracja/poprzednie numery) i na www.integracja.org (w zakładce: informujemy/magazyn-integracja) – w formacie pdf dla wszystkich użytkowników internetu, zgodnie ze światowymi standardami WCAG 2.0. Zatem, kto nie zamówi bezpłtnej prenumeraty „Integracji” albo nie dołączy do Paczki Integracji (czyli grupy dystrybuującej większe ilości pisma) – może przeczytać cały magazyn w internecie.
Bardzo żywo na portalu komentujecie publikowane teksty. Internetowe medium ma inną dynamikę, szybko zmienia się tam uwaga odbiorców, krótko trwa ich zainteresowanie. Każdego dnia pojawiają się newsy. Ale są zdarzenia zatrzymujące Was na dłużej. Tak było np. przez tygodnie protestu rodziców i opiekunów osób z niepełnosprawnością.
Pamiętam reakcje na słowa szefa Integracji, Piotra Pawłowskiego, w felietonie Leżące weekendy (publikacja z 15 maja 2017 r. na Niepelnosprawni.pl). Napisał m.in., że „w podobnej sytuacji jest kilkoro moich przyjaciół. Słyszymy od lekarzy, że pan czy pani jesteście pierwszym pokoleniem osób z taką niepełnosprawnością, które żyją tak długo. Dlatego medycynie trudno znaleźć dobre rozwiązania, pomocne przy obecnych problemach zdrowotnych... Gdy słyszę takie słowa od lekarzy, zastanawiam się, jak dalej żyć, aby ciało nie było więzieniem?”.
Szybko głos zabrała Czytelniczka o nicku Danka:
Sama odczuwam skutki długiego okresu od wypadku. Przeraża mnie to, że już prawie nie mogę wyjść z domu, bo ,,skostnienie bioder” uniemożliwia mi siedzenie. Marzę o przyjęciu normalnej pozycji siedzącej. O dłuższym spacerze, częściej, niż mi na to pozwala ograniczenie ze strony bioder. Chociaż szukam i pytam już kilka lat, jak temu zaradzić, jeszcze nie udało mi się znaleźć sposobu ani miejsca leczenia.
Internet jest wielką i wykorzystywaną szansą do prawdziwej integracji społecznej. Jest dla naszego środowiska okazją do wzmocnienia i rozbudowy społeczeństwa obywatelskiego. Jak każda przemiana niesie jednak ze sobą też negatywne zjawiska. Mówiąc wprost: chamstwo, wulgaryzmy, agresję, ale taka jest cena wolności. A sprzyja jej pozorna anonimowość w sieci.
Łącznik z ludźmi i ze światem
Cieszymy się, że cenne inicjatywy, które promujemy w „Integracji”, mają zasłużone zainteresowanie:
Urodziłem się z karłowatością – wyznaje pan Łukasz z woj. śląskiego. – Mam znaczny stopień niepełnosprawności, co powoduje u mnie trudności w znalezieniu pracy. Razem z orzeczeniem straciłem pracę, a raczej rozwiązano ze mną współpracę. W tym samym miesiącu odeszła była żona z naszym synkiem. Staram się, walczę, ale przepisy utrudniają mi godne życie. Przedsiębiorcy patrzą tylko na orzeczenie i jak najwięcej korzyści, lecz kiedy widzą wymagania w przepisach, temat się ucina. Nie widzą mojego potencjału i możliwości (jestem dobrym informatykiem). Aż przeczytałem w „Integracji”, że zaistniał portal rekrutacyjny sprawniwpracy.com. To był przełom w moim życiu! Po 3 miesiącach składania CV i odpowiadania na ogłoszenia zamieszczone z mojego regionu mam pracę w swoim zawodzie i na tyle dobre perspektywy finansowe, że planuję wystąpić do sądu o prawo widywania się z moim dzieckiem. Taki portal zatrudnieniowy to był strzał w dziesiątkę!
Poprzez publikowane artykuły, ogłoszenia na portalu, ale także bardzo popularną i chętnie czytaną moją rubrykę – „Listy Czytelników” stajemy się łącznikiem między Wami, Moi Drodzy a resztą świata:
Każdy numer Waszego pisma zaczynam czytać od „Odwagi życia”. Podziwiam ludzi, którzy mimo trudności nie załamali się, znaleźli siłę do walki o godne życie. Z takich artykułów czerpię energię do pokonywania trudów, jakie wynikają z mojej niepełnosprawności. Uczą mnie cieszyć się z osiągnięć, których pewnie nie zauważałabym, będąc osobą pełnosprawną. Dzięki informacjom zawartym w piśmie, dowiedziałam się bardzo wielu konkretnych rzeczy, potrzebnych w moim życiu osoby niepełnosprawnej... Jesteście moim „słoneczkiem po burzy”, bo dzięki Wam znajduję energię do życia i motywację – napisała Pani Jola z Nowego Miasta.
A poniżej dowód bardzo konkretnego działania i oddziaływania naszej gazety:
Moja jedyna córka Klaudia cierpi na zespół McCune’a-Albrighta. Mieszkamy w Katowicach, córka jest pod opieką specjalistów z GCZD oraz Szpitala przy ul. Ceglanej. Ponieważ nasza sytuacja rodzinna i materialna jest zła (wychowuję córkę sama, nie pracuję), pragnę skontaktować się z rodzinami, które zmagają się z ww. chorobą. Czy możecie nam pomóc? Proszę opublikować mój list i podać dane kontaktowe.
Podziwiałam tę panią za odwagę i zaufanie, więc poparłam jej prośbę, dając ludziom szansę poczuć się lepiej... Opublikowaliśmy list w stałej rubryce „Listy Czytelników,” a blisko rok później otrzymaliśmy bardzo radosną wiadomość od nadawczyni:
Ogromnie dziękuję za pomoc. Napisała do mnie przemiła mama chłopca z podejrzeniem zespołu McCune’a-Albrighta. Nawiązałyśmy serdeczny kontakt. Już nie jestem sama. To było możliwe dzięki „Integracji”.
Pamiętam też list Pana Piotra z woj. świętokrzyskiego w sprawie pracy. Bardzo chciał pracować, ale przez parę lat nie był w stanie jej znaleźć, ponieważ mieszkał w małej miejscowości. Wyobraźcie sobie, że na opublikowany list otrzymaliśmy odzew. Zareagował lokalny przedsiębiorca, który zaoferował naszemu Czytelnikowi pracę w swoim niedużym zakładzie.
Pani jedynej to powiem…
To list o wyjątkowej, absolutnej szczerości. Ogromnie mnie poruszył i pokazał inne oblicze rodziców, którzy muszą zmierzyć się z nieoczekiwaną niepełnosprawnością swojego dziecka. Dzięki temu listowi... przebaczyłam swoim Rodzicom, dając im prawo do porażki. Otrzymany parę lat temu list wyjawiał tajemnicę rodzinną i osobistą. Zacytuję go obszernie. Oczywiście jak zawsze zapytałam autora, czy mogę opublikować treść. Prosił tylko o usunięcie informacji mogących go zidentyfikować:
Pewnie mi Pani nie uwierzy, ale tego, o czym napiszę w tym liście, nie powiedziałem nikomu. Ani żonie, ani przyjacielowi, ani nawet księdzu na spowiedzi, do której chodzę dwa razy do roku, jak przystało w polskiej tradycji. Pani jedynej to powiem. Nie byłem w stanie długo przed sobą samym przyznać się do tego wszystkiego... Marzyłem mieć syna, jak wielu facetów. Staraliśmy się o niego bardzo długo. Przeżyliśmy dwa poronienia – dwie żałoby, ale nie traciliśmy nadziei... I stało się. Ciąża, wszystko w porządku, żadnych sensacji, 9 miesięcy, porodówka... Wypadłem z pracy (nie było jeszcze komórek), szukałem budki telefonicznej... zadzwoniłem z pytaniem, czy żona urodziła. Po drugiej stronie pielęgniarka mówi: ma pan syna. O rany, czuję, jak zalewa mnie radość... Pytam jeszcze, czy żona czuje się dobrze i kiedy mogę ją odwiedzić. Z żoną jest w porządku, ale... Co ale? „Przykro mi, pana syn urodził się z Downem...”. Czuję tylko, jak tracę władzę w nogach i osuwam się po ścianie budki... ciemno w oczach, żołądek podchodzi mi do gardła – jak to? Mój, nasz Olek, kaleką i to na całe życie?
Kur... a mać!!! – krzyczę w siebie... Nie wiem, co było potem, zwyczajnie nie pamiętam. Byłem w szoku... Gdy odzyskałem świadomość, była noc, a ja łaziłem po mieście pustym i smutnym... usiadłem na ławce i zacząłem płakać. Wyłem. Mówiłem do siebie, że nie chcę takiego dziecka! Boję się, że nie poradzę sobie z jego wychowaniem. Oddam go do domu opieki. Postaramy się o zdrowe dziecko...
Takie i podobne miałem myśli, i płakałem na sobą, nad tym dzieckiem, nad żoną i całym światem. Musiałem w tym płaczu przysnąć, bo obudziłem się nad ranem. Była jesień, zimno... wstałem, pojechałem do domu pierwszym autobusem, wziąłem prysznic, ogoliłem się, ubrałem elegancko... kupiłem wielki bukiet kwiatów i pojechałem do szpitala, do żony...
Nie mam pojęcia, jak mnie wpuszczono z tym naręczem kwiatów, ale wszedłem do sali... Żona blada jak ściana. Zrozumiałem, że już wie, że ja wiem... Wziąłem głęboki wdech i powiedziałem w duchu: „Boże pomóż...”. „Grażynko, mamy syna, tak się cieszę…”. Przez łzy zaczęła mówić, że... „To nic, kochana, dostaliśmy wymarzonego syna!”. Przytuliła się i czułem, jak opuszcza ją lęk, a oczy zaczynają się uśmiechać do mnie jak za młodych lat... W tym szpitalu zakochaliśmy się w sobie po raz drugi...
Dziś Olek ma 20 lat, doskonale sobie radzi w życiu... a my zastanawiamy się, jak zabezpieczyć go na czas, kiedy odejdziemy... Więcej dzieci nie mamy, ale wielu ludzi może nam pozazdrościć, jaką wspaniałą zbudowaliśmy rodzinę. A było tak blisko, żebym z niej uciekł...
Na szczęście skazani na siebie
Wasza radość i wdzięczność jest dla nas największą zapłatą. Z wieloma Czytelnikami mamy stałe relacje. Piszecie do nas nie tylko o tym, co Wam nie wyszło, ale też, co dostajecie dzięki temu, że jest takie pismo jak „Integracja” i że nie macie wątpliwości, iż jesteśmy po Waszej stronie. Nawet jeśli się z nami chwilowo nie zgadzacie, to wracacie – jak do przystani zaufania i nadziei. I tak już 24 lata, przez 150 numerów.
Z okazji 10-lecia magazynu napisałam, że u podstaw „Integracji” był indywidualny dramat, poczucie słabości, bezradności, cierpienia oraz pokory, z czego zrodziła się nowa koncepcja na życie Piotra Pawłowskiego, redaktora naczelnego. Podstawą tego życia jest współodczuwanie, pomoc w powrocie do społecznego funkcjonowania, wsparcie oraz pokonywanie stereotypów i barier (więcej w rozmowie z redaktorem naczelnym „Integracji”).
Po kolejnych 14 latach można zobaczyć w całej pełni, że bez pozytywnych reakcji Czytelników, potrzeb rozmów o własnym losie, często bardzo trudnym, nie potrafię sobie wyobrazić naszej gazety. Ona jest inspirowana tym, czym dzielicie się z nami: troskami, smutkami, rozpaczą i sukcesami, radościami, dumą z pokonanych trudności. To wszystko bardzo silnie wpłynęło na kształt pisma, podejmowane treści, wybierane do opracowania i analizowania tematy. Bez Was, Kochani Czytelnicy, nie mielibyśmy do tego legitymacji, żadnej racji istnienia.
A dowodem niech będzie jeden z ostatnich listów (ale napisany na maszynie (!) co jest już ewenementem… albo modą na vintage), nadesłany przez Krzysztofa Kowalskiego z woj. mazowieckiego – tuż przed oddaniem tego mojego tekstu:
Dosyć długo zbierałem się, zanim postanowiłem napisać do Was kilka słów. Zmotywował mnie w końcu ostatni numer 3/2018. Może też okładka? Jestem po skoku do wody... i każdego lata obchodzę swoje urodziny. Skoczyłem w 1995 r., kiedy „Integracja” nie miała jeszcze roku – ale znam was od numeru pierwszego, ponieważ mój kolega z klatki dostawał ją w TUS-ie (jeździł do szkoły)... Zacząłem prenumeratę trzy lata po wypadku, kiedy się pozbierałem nieco i zobaczyłem, że nie jestem sam. Jesteście dla mnie do dziś skarbnicą wiedzy, informacji, ciekawych inspiracji, dzięki Wam zacząłem studiować, pracować i założyłem rodzinę. Dziękuję, że jesteście!
To my dziękujemy
W imieniu swoim i Zespołu „Integracji” przesyłam podziękowanie za to, że jesteście naszymi Czytelnikami. Nasze uznanie i wdzięczność okazujemy słowami poety, prozaika i pieśniarza, który doskonale rozumiał istotę pisania listów:
„Niekoniecznie pisać teksty zwane wierszami lub też szumnie, o wiele zbyt szumnie zwane poezją, ale koniecznie pisać teksty zwane listami. Dlatego pisz listy, Przyjacielu, pisz listy, Przyjaciółko. W ten sposób Twoje istnienie, Twoja obecność nabiera dla mnie cech wieczystych, odwrotnie; moje istnienie, moja obecność nabiera dla Ciebie cech wieczystych, wtedy, kiedy ja piszę dla Ciebie list…”.
Edward Stachura, Wszystko jest poezją
Weź udział w konkursie!
Z okazji 150. numeru magazynu „Integracja” organizujemy konkurs! Sfotografuj się z dowolną okładką „Integracji”, prześlij zdjęcie i walcz o atrakcyjne nagrody!
Zapraszamy do nadsyłania zdjęć z dowolną okładką/okładkami magazynu (im ciekawszy pomysł – tym lepiej!). Pod adresem: redakcja@integracja.org czekamy na zgłoszenia (do 15 października). Najlepsze zdjęcia nagrodzimy.
Nagrodą główną w konkursie jest smartwatch Samsung Gear S3 Classic o wartości rynkowej 1099 zł.
Partnerem konkursu jest firma Samsung.
Więcej szczegółów w regulaminie konkursu.
Artykuł pochodzi z nr 4/2018 magazynu Integracja.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach (w dostępnych PDF-ach).
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz