Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Niedyskretny urok starości, karkołomna wyprawa w Kosmos

28.10.2004
Autor: Andrzej Suchcicki

Clint Eastwood zawsze grał twardych, odważnych facetów. Wystąpił w 54 filmach, a te najważniejsze pamięta każdy. Zawsze był przystojny i grał swoją męską urodą (Dobry, zły i brzydki, Blef Cogana), zawsze był wysportowany i grał swoją fizyczną sprawnością (Brudny Harry, Joe Kid), zawsze był charyzmatyczny i grał swoją niezwykłością (Niesamowity jeździec). W 1992 roku "odkrył" swój wiek (rocznik 1930) i zaczął grać swoją starością (Bez przebaczenia, Na linii ognia)

Kiedy byłem młody, nie wierzyłem w starość. Czasem tylko zastanawiałem się, jak to będzie, kiedy któregoś dnia spojrzę w lustro i zobaczę zmęczonego człowieka z resztkami siwych włosów, pomarszczoną twarzą, wyblakłymi oczyma i będę to ja.

Niemożliwe, mówiłem wtedy, niemożliwe. I nawet nie zauważyłem, kiedy zniknęło 200 porannych pompek, kiedy o ścianę roztrzaskała się ostatnia, ścięta kantem dłoni, szyjka od niepotrzebnej już butelki, kiedy o cztery numery za duże spodnie zaczęły pasować jak ulał, kiedy zaczęła wracać z liceum moja starsza córka i kiedy obudziłem się z narkozy po operacji kręgosłupa.

Ta nasza młodość, co z czasu drwi...

Wieczna młodość

Starość to jakby coś wstydliwego, zwłaszcza dla pań. "Dla kobiet w pewnym wieku urodziny to wątpliwe święto" - mówiła jedna z bohaterek serialu "Ptaki ciernistych krzewów".

Ostatnio odwiedziła nasz kraj wielka gwiazda lat sześćdziesiątych, naprawdę piękna niegdyś. Istna matka natura. Taka, co to "jedną piersią troje wykarmić" (niezapomniany Czesław Wołłejko w "Rodzinie Połanieckich"), no i te oczy "wielkie, łzawe, ciemne i błyszczące" (to chyba Byron), i te siedemdziesiąt lat. Ale w telewizji wyglądała jak kiedyś (prawie), litościwa kamera nie robiła zbliżeń. Ale może ja się czepiam, może tak trzeba, może walka o wieczną młodość polega na tym, że ukrywa się starość. Mężczyźni nie są tak drażliwi na tym punkcie, choć też raczej niechętnie do swych lat się przyznają. Może to czas jest dla nich mniej okrutny?

Niepełnosprawność sprawiedliwa

Czym jest starość? Niby tak znana i na co dzień doświadczana, a wzbudza tyle emocji. Wiadomo, kojarzy się z końcem życia, ale z czym jeszcze? Może starość jest tą szczególną niepełnosprawnością, która wcześniej lub później dotknie wszystkich i dlatego tak niewielu chce o niej słyszeć?

Zacznijmy od biologii. Tu oznaki starości to zaniki tkanek i narządów, zwyrodnienia lipofuscynowe i amyloidowe (nie bardzo rozumiem, co to znaczy, ale brzmi strasznie), odwodnienie całego organizmu z utratą wody do 60 proc. wagi ciała (czyli zmarszczki, wiotczenie mięśni). W ślad za tymi zmianami idzie osłabienie zdolności adaptacyjnych do zmieniających się warunków (starych drzew się nie przesadza), osłabienie zdolności reparacyjnych oraz zaburzeń szlaków metabolicznych. Uff.

Ale to tylko początek.

Nieufni i zgryliwi

Dopiero psychologowie dają do wiwatu. Psychologiczne skutki starzenia się dotyczą przede wszystkim osobowości, ale także intelektu. Można się spodziewać, że starzejący się (czyli my) będą egocentryczni, nietolerancyjni, uparci, obraźliwi, nieufni, gderliwi. Uwydatnić się może u nich (u nas) kolekcjonerstwo, skąpstwo, niechęć do zmian, apoteozowanie przeszłości, a ich stany emocjonalne będą wprawdzie nietrwałe, ale bardzo wyraziste. Planowanie i horyzont zainteresowań u osób starszych są skrócone, a przyszłość bardziej odległa, jakby niedostępna dla wyobraźni - często zresztą nie wzbudza żadnej ciekawości.

Zmienia się także praca umysłu. Coraz trudniej o podzielność uwagi, myślenie staje się konkretne i dosłowne, pamięć odległa wprawdzie zachowana, ale zapamiętywanie osłabnie znacznie. Erupcje twórczej wyobraźni coraz rzadsze, a oceny krytyczne przytępione.

I weź się tu człowieku przyznaj, że jesteś stary. To jakby podpisać na siebie wyrok.

Małpa na orbicie

W 2000 roku powstali "Kosmiczni kowboje", film, w którym wątek podeszłego wieku doprowadzony został do absurdu. Jest to bowiem absolutnie nieprawdopodobna historia karkołomnej wyprawy w kosmos, której uczestnicy nadają się bardziej na oddział geriatryczny miejskiego szpitala niż w przestworza. Ale, proszę mi wierzyć, wszystko trzyma się kupy.

Oto w 1958 roku czterej przyjaciele stanowili zespół Deadalus. Byli absolutnie najlepsi w siłach powietrznych USA i oni to właśnie mieli utorować drogę ludzkości w kosmos. Jednak ktoś na górze (tzn. w sferach rządzących) zmienił zdanie i zamiast czwórki chwatów na orbitę poleciała... małpa. Skądinąd bardzo przyjazna i sympatyczna. Zespół Dedalus rozwiązano, a niedoszli bohaterowie, klnąc w żywy kamień, rozjechali się po Stanach Zjednoczonych. To duży kraj.

Czterdzieści lat później rosyjski satelita telekomunikacyjny (ha, ha, ha), nie wiedzieć czemu pracujący według systemu opracowanego przez Amerykanów dla jednego z pierwszych swoich satelitów SCAYLAB, uległ poważnej awarii. Rosjanie zwrócili się o pomoc do Amerykanów. Ci wpadli na pomysł, żeby odszukać konstruktora systemu Scaylaba i wykorzystać go jako konsultanta.

Czterech odważnych

Tym konstruktorem okazał się Frank Corvin (Eastwood), były pilot Dedalusa, u którego pamięć o niegdysiejszym kosmosie jest ciągle żywa. Od razu rozumie, że bez niego akcja nie może się powieść, i perfidnie wykorzystuje sytuację. Poleci na satelitę, naprawi ten złom, ale tylko w towarzystwie pozostałych członków zespołu Dedalus. Uzyskuje zgodę (w filmie to długo trwa) i Dedalus może wkroczyć do akcji, pod warunkiem jednak, że przejdzie skrócony plan treningowy. I tu zaczyna się robić wesoło.

Drugim członkiem zespołu jest Hawk Hawkins - w filmie Tommy Lee Jones (rocznik 46), aktor, którego także przedstawiać nie trzeba, zdobywca Oscara i Złotego Globu ("Ścigany", 1994), odtwórca roli głównej (wspólnie z Willem Smithem) w filmie, który w 1997 roku zarobił 500 milionów dolarów i był największym przebojem roku - "Faceci w czerni".

W roli trzeciego uczestnika ekspedycji, Jerry'ego O'Neila, pilota astrofizyka i ulubieńca pań, wystąpił Donald Sutherland (rocznik 34), jeden z najlepiej znanych aktorów dzisiejszego kina, niezapomniany, również kowboj, ze "Złota dla zuchwałych".

Czwarty z ekipy to Tank Sullivan - James Garner (dokładnego rocznika nie znam, ale jest zbliżony), w Polsce trochę mniej znany, ale od lat uważany za jednego z najlepszych aktorów Ameryki.

Zabawa ze starością

Rzadko zdarza się, gdy w filmie mniej istotna staje się akcja, (tu zresztą wysoce schematyczna i bez polotu, acz, jeśli chodzi o stronę wizualną, to Amerykanie po raz kolejny dowiedli, że poniżej pewnego poziomu nie schodzą), a najważniejsi stają się aktorzy. Trudno się dziwić, przecież to same gwiazdy, ale w tym filmie ich siła przyciągania jest podwójna. Oni grają, tak naprawdę, siebie: zmęczonych życiem starych ludzi, którym mimo wszystko jeszcze czegoś się chce. Tli się w nich mała iskra nadziei, że coś jeszcze może się zdarzyć, że coś jeszcze warto.

A najistotniejsze jest to, że nie wstydzą się swoich zmarszczek, drżących nóg po biegu, słabych oczu i sztucznych zębów. Nie wstydzą się swoich, jakby żywcem wyjętych ze wstępu niniejszego artykułu, zachowań. Oczywiście grają, ale nie muszą grać. Po prostu starzy ludzie, którzy starzeją się godnie i odważnie, którzy potrafią się ze swej starości - niepełnosprawności śmiać. Może tak trzeba.

Nie myślałem, że będę pisał o tym filmie, i miałem rację. Najmniej jest tutaj o filmie.

Kosmiczni kowboje (Space cowboys)
Produkcja i reżyseria: Clint Eastwood
Scenariusz: Ken Kaufman & Howard Klausner
Zdjęcia: Jack N. Green, a.s.c.
Występują: Clint Eastwood, Tommy Lee Jones, Donald Sutherland, James Garner, Marcia Gay Harden i inni.
Producent: Malapaso i Mad Chance
Dystrybucja w Polsce Warner Bros Poland

'Niedyskretny urok starości', "Integracja", nr 2/2001, str. 54-56.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas