Nogi nie są potrzebne do latania - wywiad z reżyserem filmu ''Wspólny lot''
Rozmowa z Mirosławem Dembińskim, reżyserem filmu, który opowiada o codziennym życiu Hani i Jędrzeja - pilota, który po wypadku powrócił do swego ukochanego sportu.
Jak spotkał Pan bohatera swojego filmu?
Kilka lat temu robiłem film o pewnym glajciarzu (tak potocznie nazywa się paralotniarzy), i wtedy
poznałem to środowisko. Jędrzeja spotkałem na jednym z wyjazdów, w lipcu 2001 r. i od razu
zaintrygowało mnie, co na lotnisku robi facet na wózku. Tym bardziej, że na pierwszy rzut oka w
ogóle wyglądał jak playboy; był zarośnięty, kilka dni wcześniej z powodu nieostrożnej jazdy
uszkodził samochód, do tego okazało się, że też jest paralotniarzem. Jednak z czasem, w wielu
rozmowach, zburzył mi ten obraz, zobaczyłem w nim nauczyciela akademickiego, filozofa i
kulturoznawcę. Od tego momentu często się spotykaliśmy. Zdałem sobie sprawę, że historia Jędrzeja
to temat na duży i głęboki film, a nie tylko na banalną historyjkę, jak to pięknie jest latać na
tle błękitnego nieba. Cały film robiłem prawie dwa lata.
Do jakiej grupy odbiorców kierował Pan swój film?
Moją intencją nie było ani zrobienie filmu o paralotniarzu, ani o niepełnosprawności, tylko o
człowieku, który, pokonując ograniczenia, wrócił do swojej pasji. Chciałem, żeby ten film był czymś
istotnym dla wszystkich, żeby dotarł do jak najszerszego kręgu odbiorców.
Jeśli w codziennym życiu traktuje się osoby niepełnosprawne jako wyjątkową kategorię ludzi, nie
jest dobrze, bo żaden niepełnosprawny tego nie chce. To jest zresztą zrozumiałe, bo czy
niepełnosprawny, który ma wózek, albo nie widzi, przestaje być człowiekiem? Nikt przecież nie chce
być dziwowiskiem, egzotycznym okazem.
Oczywiście wyczyn Jędrzeja można wpisać do Księgi Guinessa: "oto niepełnosprawny pilot"
wiezie zdrowego pasażera, to chyba naprawdę pierwsze tego typu wydarzenie na świecie. Zdarza się,
że zdrowi piloci zabierają w powietrze inwalidów, ale nigdy dotąd nie było odwrotnej sytuacji.
Ważne jednak jest, żeby nie traktować tego jak cyrkowego numeru, a jego samego jak jakiegoś
wyczynowca. To zwykły człowiek, tyle że mający swoją pasję.
Czyim pomysłem był pierwotny tytuł: "Wspólny lot"?
Zrodził się z rozmów. Jędrzej i jego żona chcieli zrealizować wspólny lot dawno, zanim jeszcze się pojawiłem… I w filmie ten lot jest rodzajem przenośni, bo tak naprawdę problem niepełnosprawności nigdy nie jest problemem jednego człowieka, a dotyczy też jego najbliższych. W filmie Jędrzej jest na pierwszym planie, a Hania na drugim, ale to wynika ze specyfiki latania - tymczasem ważne jest to, że zarówno w powietrzu jak i w życiu są razem…
Jakie zebrał Pan opinie od komisji kolaudacyjnej?
Pozytywne. Usłyszałem, że to taka kolejna "Opowieść o prawdziwym człowieku". Ciekawe przy tym jest to, że telewizja zamówiła film 30 minutowy, a ja robię filmy od 15 lat i już, kręcąc go, wiedziałem, że pół godziny to za mało. Na własną odpowiedzialność zrobiłem film godzinny. Kiedy był gotowy, zadzwoniłem z tą wiadomością do szefa filmów dokumentalnych Andrzeja Fidyka, a on zareagował sceptycznie: "Wie Pan, w godzinnym filmie to można opowiedzieć całą historię świata". Film zaniosłem mu z duszą na ramieniu. Obejrzał, poprosił mnie na dywanik i powiedział tylko: "O.K., akceptuję".
Zdjęcia lotnicze są rewelacyjne, w jaki sposób powstawały?
Po to tylko, żeby zrealizować ostatnią sekwencję wspólnego lotu Jędrzeja i Hani, musieliśmy
zrobić osiem dubli, czyli osiem startów i osiem lądowań (w całym filmie wykonaliśmy kilkadziesiąt
takich lotów z kamerą). Lot, który na ekranie trwa 30 sekund, nagrywaliśmy dwa dni. Używaliśmy
trzech kamer. Specjalny obiektyw 'paluszek' zamontowany był, na wysięgniku, obraz z niego
nagrywała kamera cyfrowa, którą pakowaliśmy Jędrzejowi do plecaka. Druga filmowała go z sąsiedniej
paralotni. Pilot sterował paralotnią z napędem, a w pałąku wisiał operator i filmował.
Zastanawialiśmy się, czy nie wybrać motolotni, ale okazało się, że mielibyśmy inną prędkość
postępową. Wybierając paralotnię z napędem, mogliśmy filmować pilota lecąc blisko, równolegle do
siebie. Dlatego dobrze widać szczegóły, kiedy np. Jędrzej kręci w powietrzu kółkami wózka. Plany
ogólne robiliśmy też z ziemi, standardową kamerą ze statywem i teleobiektywem.
Podczas zdjęć napotykaliśmy na różne problemy, na przykład okazywało się, że w locie taśmy od
paralotni za bardzo zasłaniają twarz Jędrzejowi i jego pasażerce, innym razem okazało się, że mamy
złe światło, potem zaś nie udał się start i każdą scenę trzeba było powtórzyć. Po sześciu startach
żona Jędrzeja odmówiła współpracy, bo miała już siniaki na rękach. Wtedy poprosiliśmy o pomoc
dublerkę i na filmie jest takie dwusekundowe ujęcie.
Paralotniarze szukali pieniędzy na sprzęt dla Jędrzeja.
To, że koledzy chcieli pomóc Jędrzejowi, nie było w ogóle związane z filmem. Fascynujące jest to, że sytuacja, w jakiej się znalazł, spontanicznie wyzwoliła w ludziach potrzebę niesienia pomocy. Dla mnie jest to najbardziej emocjonalny moment w filmie. Okazało się, że w świecie, w którym panuje tyle walki, konkurencji i bezrobocia, ludzie jednak chcą sobie pomagać.
Jak doszło do nagrania rozmów internautów?
W ostatniej fazie produkcji miałem dylemat, wybrałem kilka postów z rozmów paralotniarzy i zwyczajowo jest tak, że lektor, a najlepiej kilku, czytają te posty, potem wybieramy właściwy głos. Tym razem jednak zdecydowałem się wybrać przypadkowe osoby, dzięki czemu odbiorca filmu ma wrażenie, że mówią to autorzy tekstów. W ten sposób powstaje wrażenie autentyczności, choć oczywiście nie są to prawdziwi autorzy tekstów, bo nie było sposobu, aby do nich dotrzeć.
Szczególna jest scena w toalecie, daje odbiorcy dużo informacji o paraplegikach.
Czułem, że ten film nie może być gładki. Chciałem pokazać problemy z całą ich drastycznością. Za każdym razem, kiedy kręcę film, wchodzę w jakiś inny, nieznany wcześniej świat, staram się o nim jak najwięcej dowiedzieć, a potem czuję się w obowiązku jak najwięcej z niego przekazać widzom.
Dopóki Jędrzej nie powiedział mi, że ma problemy z fizjologią, nie zdawałem sobie sprawy, jakim obciążeniem może to być dla inwalidów. W tym filmie scena w toalecie może dla niektórych być na granicy obscenii i drastyczności. Chciałem przekazać widzom to, co wykracza poza stereotypy postrzegania niepełnosprawnych. A stereotypem jest między innymi patrzenie na nich przez pryzmat schodów i wysokich krawężników. Tymczasem tak naprawdę, jeśli ktoś jest paraplegikiem, ważniejsze są dramaty, których nie widać: poniżające zaburzenia czynności fizjologicznych czy brak możliwości posiadania dzieci. W filmie chciałem złamać stereotyp, że zrobienie podjazdów załatwi problem, bo to tylko kwestia techniczna, podczas gdy istotne sprawy leżą gdzieś głębiej. Bardzo mi zależało, żeby przenieść moje emocje i dać widzowi to odczuć.
Rozmawiała: Katarzyna Cichosz
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz