Nie mieć, ale być
Lidia Lewandowska ma naprawdę niewiele. Jej emerytura to nieco ponad 600 zł, do tego dochodzi renta w wysokości 500 zł i dodatek pielęgnacyjny syna. 33-letni Jarosław ma bowiem zespół Downa.
Samo mieszkanie kosztuje ich miesięcznie 400 zł, plus 100 zł muszą zapłacić za prąd, do tego 40 zł za telewizor i internet oraz 25 zł za telefon. Oprócz tego minimum 150 zł wydają na leki, bo ze zdrowiem obojga nie jest ostatnio najlepiej. Syn w ciągu półtora roku schudł 25 kg. Nie do końca wiadomo, dlaczego. Na finansowane z NFZ wizyty u lekarzy i badania trzeba czekać miesiącami, już półtora roku czekają na zrobienie EKG wysiłkowego. Do endokrynologa dostali się dzięki własnej zaradności.
– On potrzebuje gastrologa, neurologa, kardiologa, ale ci
wszyscy lekarze są dla nas niedostępni – wzdycha pani Lidia, bo
wie, że nie stać jej na wizyty prywatne.
Nie może sobie też pozwolić na kupowanie wszystkich leków, musi
wybierać, prosić o tańsze.
– Ja też nie jestem zdrową osobą – mówi. – Cały czas się leczę. Nie
mam grupy inwalidzkiej, ale mam wydatki na leczenie.
Nie uważa się jednak za osobę ubogą. – Dla mnie ubogi człowiek to
ten, kto nie ma na chleb. Ja na chleb jeszcze mam – tłumaczy. – Ale
na pewno czuję, że piętrzy się przede mną coraz więcej takich
rzeczy, które mnie wykluczają ze społeczeństwa.
Wykluczają ją, a także jej syna, dla którego już od siedmiu lat nie może się doprosić dofinansowania do turnusu rehabilitacyjnego, który pozwoliłby nieco podbudować jego zdrowie. Pani Lidia napisała w tym roku odwołanie; nic jednak nie dało, poza tym, że poczuła się jak osoba roszczeniowa, a za wszelką cenę nie chce nią być. Mimo swoich problemów nie chodzi do opieki społecznej. Nie zniosłaby tego.
Rezygnacja z inwigilacji
– Znam bardzo dużą grupę ludzi, którym godność po prostu nie
pozwala na uczestniczenie w jakichś wywiadach, w których trzeba się
spowiadać z rzeczy oczywistych – mówi Ewa Wiśniewska, prezes
Stowarzyszenia Rodzin i Przyjaciół Osób Głęboko Upośledzonych
„Maja”. – Oni są wręcz prześwietlani, inwigilowani, rezygnują więc
z takiej procedury. I muszą sobie radzić. Nie wiem, w jaki
sposób.
Zdaniem Ewy Wiśniewskiej, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że rodziny, w których pojawiło się dziecko z niepełnosprawnością, wpadną w tarapaty finansowe.
– To zależy też od rodzaju i stopnia niepełnosprawności – tłumaczy – ale jeżeli pociąga ona za sobą konieczność np. ustawicznej opieki nad osobą niepełnosprawną, pielęgnacji, bycia z nią, towarzyszenia jej w każdym aspekcie życia, nawet w edukacji, wychodzenia z tą osobą praktycznie wszędzie, to wiadomo, że ktoś z rodziny tę funkcję musi sprawować.
Najczęściej oznacza to rezygnację z pracy zawodowej, a że nasze
państwo zbyt słabo wspiera rodziny będące w takiej sytuacji, do
kłopotów finansowych już niedaleko.
Opinię Ewy Wiśniewskiej potwierdzają badania GUS z 2008 r. Wśród
gospodarstw domowych, w których znajdowało się przynajmniej jedno
dziecko z niepełnosprawnością, aż 11,5 proc. osób zagrożonych jest
ubóstwem skrajnym (patrz: ramka), podczas gdy dla wszystkich
Polaków wskaźnik ten wynosi 5,6 proc.
W całej Unii Europejskiej ok. 80 mln ludzi stoi w obliczu biedy, choć mierzonej nieco inaczej (patrz: ramka) niż skrajne ubóstwo. Aby zwrócić uwagę społeczeństwa na ten problem, rok 2010 ogłoszono Europejskim Rokiem Walki z Ubóstwem i Wykluczeniem Społecznym. Komisja Europejska skupiła się na dzieciach i osobach starszych.
– Zarówno ubóstwo wśród dzieci, jak i osób starszych jest wyższe niż średnia ubóstwa w Europie – tłumaczył „Integracji” László Andor, unijny komisarz ds. zatrudnienia, spraw społecznych i włączenia społecznego. – W związku z tym to są dla nas kluczowe przykłady. Najważniejsze są również dlatego, że procent dzieci i osób starszych w ogóle populacji jest dość istotny. Nie skupiamy się jednak tylko na nich. Uwzględniamy tutaj również osoby o różnych niesprawnościach. To ewidentnie czynnik zwiększający ryzyko ubóstwa. Niekoniecznie oznacza to, że jak ktoś jest niepełnosprawny, to musi być ubogi, ale ryzyko jest większe. Chcemy zająć się również tzw. ubóstwem w pracy, ludźmi, którzy pracują, ale zarabiają za mało. Samo skupienie się na osobach starszych i dzieciach nie da nam pełnego obrazu, ale są to akurat najgłówniejsze przykłady z powodu wagi problemu.
Komisja Europejska planuje do 2020 r. wydźwignąć z ubóstwa 20 mln osób. Każde państwo członkowskie będzie opracowywało w tym zakresie swoją strategię. Tymczasem Europejski Rok Walki z Ubóstwem i Wykluczeniem Społecznym ma m.in. przeciwdziałać stereotypom. A tych związanych z biedą jest wiele.
Ubóstwo i jego cień
Ubóstwo może dotknąć ludzi, którzy nigdy nie spodziewali się, że
będą musieli zmagać się z tym problemem. Żeby znaleźć się w
nieciekawym położeniu, wystarczy stracić pracę i nie móc przez
dłuższy czas znaleźć nowej posady. Szczególnie jeśli nie można
liczyć na wsparcie rodziny czy znajomych.
– Często budżet domowy zżerają terapia i rehabilitacja, bo nagle w
rodzinie, w której się dobrze powodziło, ktoś zaczyna chorować.
Okazuje się, że pieniędzy zaczyna brakować i cała rodzina, bo już
nie jedna osoba, ląduje po tzw. drugiej stronie – mówi Małgorzata
Lelonkiewicz, dyrektor Federacji Polskich Banków Żywności, jednej z
organizacji zrzeszonych w Polskim Komitecie Europejskiej Sieci
Przeciwdziałania Ubóstwu.
Ta „druga strona” ma różne oblicza. Bieda może mieć twarz
dziecka, osoby starszej; jest bieda wiejska, miejska; może być
widoczna gołym okiem lub wstydliwie ukryta. Wbrew obiegowym
opiniom, bieda często nie jest wynikiem niezaradności życiowej,
efektem nadużywania alkoholu czy wyborem. Może być skutkiem
załamania, zwykłego życiowego pecha, jak choćby ostatnio w
przypadku powodzi. Często cechuje ją za to bezradność. Nie można
więc generalizować, mówić, że przecież jest dużo pracy, a klienci
pomocy społecznej to sami kombinatorzy. Każdy człowiek ma swoją
historię, którą warto poznać, nim wyda się o nim krzywdzącą opinię.
To ważne, bo tylko wówczas można skutecznie pomagać i
indywidualizować wsparcie. Gdy jest nieodpowiednie, problemy się
pogłębiają.
Za ubóstwem podąża bowiem jego cień – wykluczenie społeczne.
Przyjmując wiele uproszczeń, osobę wykluczoną społecznie można
rozumieć jako taką, która z przyczyn od siebie niezależnych nie
może robić tego, co reszta społeczeństwa, choć bardzo by chciała.
Przyczyną wykluczenia może być brak pieniędzy, bezrobocie, stan
zdrowia, niepełnosprawność, dyskryminacja, brak dostępu do opieki
medycznej, a także do edukacji czy nowoczesnych technologii –
komputera i internetu.
Pomoc musi być więc szybka, bo im dłuższy czas trwania w
zapaści, tym większe szkody. Ważne też, by pomagać, nie upokarzając
i nie stygmatyzując.
– Z niektórymi można coś zrobić, wspierać ich tak, żeby jak
najszybciej przedostali się na drugą stronę granicy ubóstwa, a z
niektórymi być może nie da się zrobić nic, można tylko pomagać
zasiłkami, pomocą żywnościową – mówi Małgorzata Lelonkiewicz. –
Wiele osób mówi: „nie trzeba dawać ryby, lecz wędkę”. Oczywiście,
ale te osoby muszą umieć ją trzymać, złożyć, korzystać z niej.
Czasem potrzebna jest terapia u psychologa – są różne uzależnienia,
różne problemy psychologiczne.
Zdaniem Małgorzaty Lelonkiewicz, pomagać może każdy z nas. Niekoniecznie chodzi o dawanie pieniędzy proszącym na ulicy. Lepiej wspierać pieniędzmi, darami rzeczowymi i pracą wolontariacką organizacje pozarządowe, które niosą pomoc osobom ubogim.
Tępa siekiera
Często nie ma co liczyć na władze lokalne, które teoretycznie
powinny się zajmować problemem ubóstwa i wykluczenia społecznego.
Okazuje się, że ważniejsza jest dla nich choćby budowa dróg, więc
strategie rozwiązywania lokalnych problemów społecznych bywają
fikcją. One istnieją, ale nie są realizowane, a osoby potrzebujące
wsparcia jak tkwiły w marazmie, tak tkwią w nim nadal. W Polsce
często stosuje się przestarzałe, nieskuteczne metody pomocy
potrzebującym, a zaliczyć można do nich wieloletnie dawanie
zasiłków. Nie motywuje to do zmiany swojej sytuacji, a jedynie
frustruje pracowników socjalnych, którzy przestają czuć, że mogą
cokolwiek zmienić.
– To jest takie podejście faceta, który rąbie tępą siekierą drzewa w lesie – ironizuje prof. dr hab. Julian Auleytner, specjalista ds. polityki społecznej, rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej TWP w Warszawie. – Ktoś mu mówi: „Panie, niech pan tę siekierę naostrzy, żeby panu łatwiej robota szła”, na co drwal odpowiada: „Niech mi pan głowy nie zawraca, niech pan zobaczy, ile jeszcze mam drzewa do ścięcia, nie mam czasu”.
Zdaniem prof. Auleytnera, sposobem na ubóstwo i marginalizację jest aktywność. Wszędzie wokół nas jest jakaś praca do wykonania. Samemu wiele się nie zrobi, ale można się grupować, szukać różnego rodzaju portali, forów dyskusyjnych i łączyć z ludźmi o wspólnych zainteresowaniach. Przez internet można też się uczyć.
– Edukacja rozszerza perspektywy, daje nową argumentację,
potrzebę włączania się – uważa prof. Auleytner. – Na naszej uczelni
mamy już ponad 100 osób niepełnosprawnych kształcących się na
odległość, przez internet. Dzięki temu możemy tych ludzi
zaktywizować, dawać im szanse edukacyjne, żeby czuli się
obywatelami naszego kraju. To jest system, który na całym świecie
znakomicie się sprawdza. To nie jest kształcenie dla elit, lecz dla
mas. Ci, którzy chcą się kształcić elitarnie, mają pieniądze i jadą
na studia za granicę. A my musimy patrzeć na edukację dla osób
niepełnosprawnych, ludzi biednych, również starszych, od dołu, a
nie od góry.
Sposobem na aktywność jest też wolontariat. Mogą w nim brać udział
praktycznie wszyscy. Chodzi o zaangażowanie się w cokolwiek. Prof.
Auleytner podał przykład wielkiego akwarium na Florydzie, gdzie
seniorzy – wolontariusze opowiadają dzieciom o delfinach i rybach,
które tam pływają. Starsi ludzie spełniają się w tym, ogromnie się
cieszą, że ktoś chce ich słuchać, że są komuś potrzebni, a ich
wiedza się nie marnuje.
– Poprzez wolontariat pobudzamy przedsiębiorczość jednostek – uważa prof. Auleytner. – Takich, które do tej pory tkwiły w marazmie, w poczuciu beznadziejności i niemożności działania. Wolontariat nagle otwiera im nowe perspektywy. To jest pierwszy krok do walki z ubóstwem i marginalizacją.
Aktywność to życie
Doskonale wie o tym Lidia Lewandowska. Jako wolontariuszka działa,
gdzie tylko może. Robi to z myślą o synu, żeby cały czas był
aktywny. Dzięki niej Jarosław występował w teatrze, uczył się
korzystania z internetu, chodził na kółka turystyczne i
historyczne. Pani Lidia nie chce jednak niczego za darmo. Stara się
dać w zamian swoją pracę. Nie tylko brać. Ostatnio otrzymała od
stowarzyszenia z Żychlina 100-złotowe dofinansowanie do wykupienia
recepty. Po raz pierwszy przyjęła taką pomoc, jednak tylko dlatego,
że to stowarzyszenie miało wobec niej dług wdzięczności.
– Mam koleżanki w stowarzyszeniach, piszę im projekty i w zamian za to mój syn może uczestniczyć np. w wymianach międzynarodowych – tłumaczy. – Udział Jarosława w wycieczkach, w różnych imprezach, jest przeze mnie odpracowany.
Dzięki temu byli w Czechach i na żaglach w Rajgrodzie. Ostatnio pani Lidia napisała projekt wymiany z Hiszpanami, dobrze oceniony merytorycznie, który jednak przepadł z dość błahej przyczyny formalnej. Działa jednak na wielu frontach. Jest jedną z twarzy Europejskiego Roku Walki z Ubóstwem i Wykluczeniem Społecznym, w czerwcu była w grupie delegatów do Brukseli na europejskim spotkaniu osób doświadczających takich problemów. Napisała też wolontarystycznie dla dzierżonowskiego Związku Emerytów i Rencistów projekt integracji międzypokoleniowej seniorów i młodzieży. Do aktywności i wolontariatu zachęca każdego.
– Szczególnie aktywne muszą być osoby ubogie, niepełnosprawne, bo ta aktywność to dla nas życie – uważa. – Mój syn, który ma znaczny stopień niepełnosprawności, też chce pomagać. Mówi, że pomoże innym dzieciom.
Zdaniem pani Lidii, lepiej jest dawać niż czekać na pomoc. Oczywiście, pieniądze są potrzebne do życia, ale nie jest tak, że bez nich niczego się nie zrobi.
– Ale trzeba wtedy dać coś z siebie – zastrzega pani Lidia. – Trzeba działać. Bo samo nic nie przyjdzie.
6,5 mln Polaków na granicy ubóstwa Czym jest ubóstwo skrajne? Do jego określenia stosuje się tzw. minimum egzystencji, zwane również minimum biologicznym. To miesięczne wydatki, które pozwalają jedynie na przeżycie; granica, poniżej której rozwój i życie są zagrożone. W 2008 r. w Polsce minimum egzystencji w jednoosobowym gospodarstwie pracowniczym szacowano na 413,20 zł, w dwuosobowym – na 690,50 zł, aż do 1804,70 zł w pięcioosobowym. W gospodarstwach emeryckich minimum egzystencji szacowano na 389,50 zł w jednoosobowym gospodarstwie i 643,20 zł w gospodarstwie dwuosobowym. Ubóstwo, ale już nieskrajne, mierzy się na kilka sposobów. Unia Europejska oblicza je na podstawie średnich dochodow mieszkańców w danym kraju członkowskim. Zdaniem UE, w Polsce w 2008 r. granicą zagrożenia ubóstwem był dochód na poziomie 207,75 euro dla jednoosobowego gospodarstwa domowego, czyli ok. 830 zł miesięcznie. Dla czteroosobowej rodziny granicę tę wyliczono na ok. 1750 zł. Gdy przyjmie się unijne wskaźniki, okaże się, że zagrożonych ubóstwem jest 17 proc. Polaków, czyli niemal 6,5 mln osób. |
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz