Mistrzowie tańca: Joanna Mazur i Jan Kliment
Ona jest biegaczką, mistrzynią świata i osobą niewidomą, która podczas programu nie przerwała przygotowań do mistrzostw świata w Dubaju. On od trzech edycji „Tańca z Gwiazdami” nie schodzi z najwyższego stopnia podium. Jest także trenerem tanecznym i sędzią. Jako tancerz sięgnął po mistrzowski tytuł i w Polsce, i Szwajcarii.
Obydwoje przyzwyczajeni do ciężkiej pracy i treningów. Przed programem stanęli wobec wyzwania, które chociaż zakończyło się dla nich przyjaźnią, wystawiło ich także na emocje, których się nie spodziewali. Dzisiaj zgodnie twierdzą, że było warto. Razem wygrali program i odmienili swoje życie.
Pierwszy telefon
Joanna: Odebrałam telefon i byłam przekonana, że ktoś ze mnie żartuje. Tak też prowadziłam rozmowę. Jednak, im dłużej to trwało, tym bardziej docierało do mnie, że to poważna propozycja. Podjęcie decyzji o udziale w programie nie było łatwe. Musiałam przegadać tę propozycję z trenerem, przecież najważniejsze są przygotowania do mistrzostw świata. Cały ten rok jest bardzo trudny. Na horyzoncie widać już igrzyska. I właśnie to brałam pod uwagę. Skoro jednak Michał Stawicki, mój trener, nie wyraził sprzeciwu, a nawet mnie zachęcał, postanowiłam mu zaufać i się zgodzić.
Jan: We mnie ta propozycja obudziła ciekawość. Nigdy wcześniej nie pracowałem z osobą niewidomą. Nie wiedziałem, czy dam sobie radę, jak to zadziała. Oczywiście miałem obawy, ale podchodziłem do tego jak do wyzwania, które chciałem podjąć.
„Biegacze nie są dobrymi tancerzami”
Joanna: Pierwszym treningiem byłam przerażona. Janek jest serdeczny, otwarty i jest dobrym człowiekiem. To było dla mnie bardzo ważne, ale musiałam się przyzwyczaić do bliskości, która sprawiała mi dyskomfort. Jako lekkoatletka pracuję ciałem, patrzę dotykiem, ale nie jest to taki dotyk i tak bliska relacja. Janek stanął naprzeciwko mnie, wsunął swoją nogę pomiędzy moje nogi, wygiął moje ciało. Czułam się niekomfortowo i byłam skrępowana. On jednak uważał, że tak właśnie ma być. Tak wygląda rama i tak będziemy tańczyć. Dla mnie to wszystko było nowe. Na szczęście szybko przełamaliśmy lody.
Jan: Na pierwszym treningu byłem skupiony. Wiedziałem, co chcę osiągnąć, ale najpierw musieliśmy się poznać. Chciałem się przekonać, czy Joanka da sobie radę z ruchem w rytm muzyki, czy i jak czuje przestrzeń, czy czuje swoje ciało, czy będzie miała problemy z obrotami. Czy będziemy mogli włączyć do choreografii podnoszenia. Fizycznie okazała się lepiej przygotowana ode mnie, ale nie byłem pewien, co z tego wyjdzie. Biegacze nie są dobrymi tancerzami. Taniec wymaga koordynacji. Tego często biegaczom brak. Biegają na płaskich stopach, a to w tańcu jest niedopuszczalne. Początkowo jej ciało było sztywne. Z biegiem czasu się rozluźniało. Jako tancerka Joanna nabierała naturalnego ruchu i elastyczności. Ma do tańca dryg.
Nauka na pamięć
Joanna: Nie korzystam z luster, wszystkiego muszę dotknąć. Dla Jana były to pierwsze zajęcia, na których musiał tyle mówić. Ja dla odmiany milczałam. Byłam skupiona, żeby złapać każdą jego uwagę. Zapamiętać i wchłonąć to, co do mnie mówił. Na początku myślał, że jestem taka cicha i nie pogadamy sobie, a ja potrzebowałam czasu, by poczuć się pewniej.
Jan: Uczyliśmy się na pamięć. Joanka zapamiętała nazwy wszystkich figur. Ona ma świetną pamięć. Zna całą księgę tańca towarzyskiego. Jakąkolwiek nazwę techniki czy figury usłyszy, wie, co trzeba zrobić i jak to zrobić. Gdy usłyszy: basic jive, dokładnie będzie wiedziała, jaki krok podstawowy trzeba wykonać. Niektóre figury miały nazwy wymyślone przez nas, np. „na Beyoncé” czy „5 piw”, „ręce na burleskę”. Najpierw wykonywałem figurę, np. podnosiłem nogę na właściwą wysokość. Ona dotykała, sprawdzała, zapamiętywała. Gdy to mieliśmy za sobą, ustawiałem ciało Joanny w tej samej pozycji i nazywałem tę figurę.
Joanna: To prawda, każda figura miała swoją nazwę. Nogi złączone, stopy na zewnątrz, kostki złączone, jedna noga ugięta albo wypięta pupa i ręka w górze. Każda z tych pozycji miała nazwę. Każdy układ składał się z figur. Ja to zapamiętywałam. Najpierw figurę, a później z jakiej sekwencji figur składa się choreografia. Nauczyłam się do tego stopnia, że pod nieobecność Jana byłam w stanie poprowadzić zastępczego trenera. Jan układał moje ciało. Wiedziałam, na jakiej wysokości ma być noga, czy ma być zgięta, czy wyprostowana. On włożył w to wszystko mnóstwo energii i cierpliwości. To nie była łatwa praca. W naszym przypadku sprawdzał się trening mentalny, wizualizacje. Stosowałam wszystko, co tylko mogłam, żeby nasza praca była efektywna. Chciałam mu to ułatwić. Przestrzeń opanowaliśmy liczbami. Wiedziałam, że mam 16 kroczków do łóżka, na którym mam usiąść. Potem musiałam podbiec. W choreografii zawsze był moment, gdy Janek mnie dotykał, żebym wiedziała, że już jest przeszkoda, np. to łóżko. Nigdy nie byłam w przypadkowym miejscu. Jan mówił, gdzie jest publiczność, gdzie kamery, gdzie orkiestra. Dokładnie wiedziałam, gdzie jestem.
Czułam, że mamy kryzys
Jan: Jive omal nas nie pokonał. Przy tej choreografii zabrakło mi sił. Nie miałem pomysłu, jak to wytłumaczyć. To jeden z najszybszych tańców. Na dodatek następuje w nim szybka i częsta zmiana kierunków. Dla niewidomego te zmiany, kroki, wymachy, kopnięcia to jest koszmar. Nie sądziłem, że tak będzie, ale jive okazał się dla nas najtrudniejszy.
Joanna: Żałowałam, że kiedy jeszcze widziałam, nie obejrzałam sobie tańców towarzyskich. Nie wiedziałam, jak to powinno wyglądać. Miałam problem z obrotami, z faktem, że trzeba pracować głową, że ona też się rusza. To trudny taniec, trzeba pilnować pracy nóg, ładnie wykończyć ruch stóp. Nie widząc, potrafię odróżnić, gdzie jest prawa czy lewa strona. Gdzie jest przód, a gdzie tył, ale kierunki pośrednie to dla mnie wyzwanie. W tym tańcu tyle się działo. Mnogość obrotów, zwrotów, skrętów, wyskoków. Do tego, według choreografii musiałam przeskoczyć Janka, który leżał na podłodze. Czułam, że mamy kryzys, że ma go Jan. Złościłam się na siebie, że nie potrafię zrozumieć, co on próbuje mi przekazać. Denerwowaliśmy się obydwoje. Na szczęście jive był ćwiczony w okolicy Wielkanocy. Mieliśmy kilka dni przerwy. Złapaliśmy oddech. Wróciliśmy i wszystko zaczęliśmy jeszcze raz. Skończyliśmy jive’a na trzech dziesiątkach. Tak ocenili nas sędziowie. POKAZAŁAM SWOJE ŻYCIE TAKIE, JAKIM JEST
Joanna: To był trudny moment, ale chyba też potrzebny. W takich chwilach weryfikuje się, kto faktycznie jest przy mnie, kto mnie wspiera. Pokazałam po prostu swoje życie. Nie upiększałam go i nie wprowadzałam zamieszania. Nie lubię litości. Pokazałam swoją codzienność, jak mieszkam i jak żyję. Nie miałam wpływu na to, jak zostanie to odebrane. Byłam szczera. Mogę tylko kolejny raz przeprosić, jeśli ktoś poczuł się urażony tym filmem o moim życiu, o konsekwencji moich życiowych wyborów. Wiem, że byłam za to krytykowana. Jednocześnie pojawili się ludzie, którzy chcieli mi pomóc i było to dla mnie zaskoczenie oraz wielka radość. Nadal mam poczucie zakłopotania. Nigdy nie myślałam, że ze strony ludzi spotka mnie tyle dobrego.
Trening zaufania w garderobie
Joanna: Trafiłam w ręce profesjonalistów. Każdemu mogłam zaufać. Bez dziewczyn z garderoby daleko bym nie zaszła. Każdą swoją sukienkę dotykałam. Pytałam o kolor, o to, czy mi w niej dobrze. Wiedziały, które kolory i fasony do mnie pasują. Dla mnie ważniejsze było to, jak sobie poradzę z sukienką podczas tańca. Był taki moment, gdy sukienka zaczepiła mi się o obcas. Trzeba było szybko zareagować. Byłam w dobrych rękach. Zdarzało się, że mieliśmy 3‒4 minuty na zmianę stroju. Rozpiąć buty, zdjąć sukienkę złożoną z kilku elementów, założyć kolejną. Dla mnie to trudne. Nie wiedziałam, gdzie jest przód, gdzie tył sukienki. Dziewczyny z garderoby zawsze przy mnie były i mi pomagały. Czułam się z nimi bezpiecznie. Podobnie było z makijażystką. Ania Ampulska cały czas do mnie mówiła. Tłumaczyła, jakich kolorów używa, co będzie robiła z moją twarzą. Gdy mówiła, że to jest to, wiedziałam, że dobrze wyglądam. Ona, dziewczyny od sukienek, fryzjer Karol są pasjonatami swojej pracy. Wiedzieli, co robią.
Nie wiedziałam, jak mi idzie
Joanna: Na początku chciałam tylko nie odpaść w pierwszym odcinku i nie spaść ze schodów. Potem nie wiedziałam, jak mi idzie. Nie mogłam porównać się z innymi. Zobaczyć ich. Jan opowiadał mi o innych uczestnikach. Gdzie stoją, co tańczą, jak są ubrani. Przywiązałam uwagę do opinii jury i Jana, który jest sędzią tanecznym i potrafi obiektywnie opisać taniec. Za każdym razem, gdy otrzymywałam wysokie noty, byłam szczęśliwa. Wkładaliśmy w to dużo pracy i to było potwierdzenie, że się nam udało.
Jan: Nie myślałem o wygranej. Podobnie jak Joanka, nie chciałem odpaść po pierwszym odcinku. Później skupiałem się na pracy, na każdym kolejnym tańcu. Myślałem tylko o najbliższej choreografii, a potem już poszło.
Nauczyłem się doceniać życie
Jan: W ostatnim tańcu założyłem opaskę i natychmiast poczułem się zagubiony i bezradny. Tego się nie da opowiedzieć. Zamiast słów polecam każdemu, żeby zasłonił oczy, pochodził tak po domu i kilka razy się zakręcił. Dopiero wtedy można zrozumieć, jak to jest stracić poczucie przestrzeni i kierunku. Taniec z Joanką miał na mnie ogromny wpływ. Nauczyłem się żyć tu i teraz. Cieszyć się dniem dzisiejszym. Korzystać z życia. Spędzam czas z przyjaciółmi, sadzimy drzewa. Doceniam każdą chwilę i nie myślę, co będzie za pięć lat. Planuję to, co dzisiaj, co jutro. Chcę ten czas wykorzystać jak najlepiej. Uwierzyłem w siebie i w to, że wiele rzeczy jest możliwych. Marzę o domu nad morzem, o rodzinie. Jestem teraz odważniejszy.
Joanna: W czasie programu dużo się zmieniło w sposobie, w jaki postrzegam świat i ludzi. Rozwinęłam się, jeśli chodzi o motorykę i nie tylko tę sportową, ale przede wszystkim bardziej kobiecą. Swobodniej czuję się w przestrzeni i w towarzystwie. Przed programem miałam mnóstwo lęków. Przełamywałam je w sobie powoli, z odcinka na odcinek. Odnosiłam małe zwycięstwa nad sobą. Nawet jeśli inni nie widzą w nas niepełnosprawności, to my ją widzimy i sami siebie ograniczamy. Trzeba zmienić to podejście. Jestem niewidoma, to część mnie. Taka jestem, taka już pozostanę, ale jestem też człowiekiem, który ma pasje i cele. Z uśmiechem podchodzę do życia. Chcę usłyszeć wodospad Niagara, chcę kiedyś przebiec maraton i skoczyć ze spadochronem. Mam marzenia sportowe. Lubię to życie.
Przyjaźń najważniejszą nagrodą
Joanna: Jan jest moją największą nagrodą po programie. On i jego żona Lenka stali się dla mnie bardzo ważni. Są częścią mojego życia i mam nadzieję, że ta przyjaźń przetrwa i będzie tak ciepła i serdeczna jak teraz. Bez niego nie dałabym rady.
Jan: Ja się już nie przyjaźnię z Joanną. Dla mnie stała się rodziną. Dzwonimy do siebie codziennie. Będę śledził jej karierę. Pojadę na mistrzostwa świata do Dubaju i będę się tam darł na cały głos: „Dajesz, mała, grzejesz, młoda!”. Jak to usłyszy, będzie wiedziała, co ma robić. Wiem, że ona się nie podda.
Artykuł pochodzi z numeru 3/2019 magazynu „Integracja”.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach (w dostępnych PDF-ach).
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz