Rugby - sport dla twardzieli
Siedzi przede mną na wózku Patryk Bugaj, młody chłopak, na oko ok. 25 lat. Od półtora roku gra w reprezentacji Polski. Pytam: Dlaczego akurat rugby? On na to: „Zawsze lubiłem przypieprzyć”.
Dosadne stwierdzenie, które mówi wszystko o rugby na wózkach. Z jednej bowiem strony widzę tetraplegika, którego trudno posądzać o tężyznę fizyczną, z drugiej zaś faceta, o którym można śmiało powiedzieć: twardziel. I to jest ten wabik, który przyciąga ludzi ze znaczną niepełnosprawnością. Bo nie zawsze jest tak, że niepełnosprawny znaczy słaby i spolegliwy. Często to ktoś, kto lubi walkę i ostrą rywalizację, kto lubi „dowalić” i pokazać, że może być górą. Bo żeby grać w rugby, trzeba spełnić trzy warunki: mieć twardy charakter, być tetraplegikiem (albo przynajmniej mieć jedną niesprawną rękę) i trzeba rugby kochać.
Four Kings, fot. Piotr Stanisławski
Rugby na wózkach to jedna z najdynamiczniej rozwijających się dyscyplin na świecie. Powstała w 1977 roku. W Kanadzie rozwijała się koszykówka na wózkach, która obok hokeja na sledżach jest jedną z najbardziej widowiskowych dyscyplin uprawianych przez osoby z niepełnosprawnością. Był jednak pewien kłopot. O ile paraplegicy w koszykówce mogli święcić triumfy, o tyle tetraplegicy zawsze byli skazani na stanie z boku. Zawsze słabsi, wolniejsi - praktycznie bez szans na zbieranie dziesiątek punktów dla drużyny. Kilku kolegów wpadło wówczas na pomysł, by stworzyć dyscyplinę, która będzie alternatywą dla koszykówki. I tak narodziło się rugby na wózkach.
W Polsce rugby pojawiło się po 1998 roku. Jeszcze kilka lat temu wszystkie drużyny można było wymienić na palcach jednej ręki, teraz w naszym kraju jest ich blisko dwadzieścia. Dlaczego tak się stało? - Popularność rugby na wózkach to zasługa Fundacji Aktywnej Rehabilitacji oraz - w pewnym stopniu - głośnego filmu „Murder Ball” w reżyserii Rubina i Shapiro. FAR wprowadziła ligę do Polski i dała sprzęt. Teraz ludzie się zrzeszają, powstają nowe kluby i każdy ma szansę zaistnieć na arenie międzynarodowej. Zawodników się szuka, jest duża selekcja - tłumaczy fenomen tego sportu Tomek Biduś, trener i jednocześnie zawodnik drużyny „Four Kings”. - Film z kolei spowodował, że ludzie odnaleźli w tym jakiś sens. Istnieje przeświadczenie, że rugby to gra dla twardzieli i z psychologicznego punktu widzenia ma to ogromne znaczenie. Jako osoba niepełnosprawna, która straciła sprawność, mogę uprawiać dyscyplinę kojarzoną z siłą fizyczną – dodaje. A przecież prawie każdy facet chce być jak James, James Bond.
Four Kings, fot. Piotr Stanisławski
Kto nie widział „Murder Ball”, ten nie wie, że to opowieść o silnych facetach zza oceanu, którzy dzięki rugby nie tylko realizują się jako sportowcy, ale również nieźle zarabiają i podrywają dziewczyny - jak na każdego twardziela przystało. Dla wielu zaś, którzy go obejrzeli, stał się inspiracją. Film zmienił wizerunek nie tylko sportu osób z niepełnosprawnością, ale również samych niepełnosprawnych. Projekcje dla młodzieży, reklamy warszawskiej drużyny rugby na cityscreenach - to wszystko sprawiło, że rugby stało się jedną z najlepiej kojarzonych dyscyplin sportowych; przede wszystkim wśród osób sprawnych. Zawodnicy potwierdzają, że gdy „przyznają się” do rugby, od razu zyskują szacunek i nieudawany podziw. Bo rugby to jest coś.
Patryk Bugaj, jeden z naszych najzdolniejszych zawodników, który w wyniku niefortunnego skoku do wody złamał kręgosłup, twierdzi, że to film skierował jego kroki do FAR-u. Gra od dwóch i pół roku. Od półtora roku jest w kadrze. Jak to zrobił? - Trzeba się starać, trzeba chcieć, trzeba ćwiczyć i dążyć do celu. Przychodzę tutaj, bo choćbym nie wiem jak źle się czuł, wsiadam na wózek i wszystko mi odchodzi. Po prostu gram. Jest adrenalina, jest wszystko. Trzeba umieć walczyć, mieć charakter – podkreśla.
Trzeba też mieć pieniądze, a z tym u nas nie najlepiej. Dla porównania: reprezentacja Anglii na przygotowania do Igrzysk Paraolimpijskich w Londynie dostała 12 mln euro, podczas gdy polscy zawodnicy postanowili zrzeszyć się i powołać do życia Polski Związek Rugby na Wózkach, który byłby w stanie pozyskiwać większe środki i dał gwarancję stabilnego rozwoju tej dyscypliny w naszym kraju. Na razie to jeszcze pieśń przyszłości, ale z pewnością jest o co powalczyć.
Four Kings, fot. Piotr Stanisławski
Jak tłumaczy Dominik Wietrak, prezes prężnie działającego warszawskiego Stowarzyszenia Rugby na Wózkach „Four Kings”, polska liga zaczyna się liczyć w Europie. Nasza reprezentacja w europejskiej rywalizacji pojawiła się po raz pierwszy w 2009 roku i od razu wskoczyła na 5 miejsce, co dało awans do mistrzostw świata w Vancouver w 2010 r.
Niezapomniany śp. Sławek Sękowski sprowadził wtedy do kraju słynnego Joe Soareza, kanadyjskiego trenera z „Murder Ball”. Trening pod okiem mistrza zrobił swoje. Na światowej arenie w Vancouver nagle pojawiła się drużyna znikąd, która wyeliminowała Nową Zelandię i zajmując 8. miejsce wypracowała sobie szansę walki o start na Igrzyskach Paraolimpijskich w Londynie. Teraz wszystko zależy od pozycji, jaką nasi zawodnicy zajmą w czasie mistrzostw Europy, które odbędą się w październiku w Szwajcarii. Wcześniej jednak odbędzie się turniej przygotowywany przez warszawskie stowarzyszenie.
-Robimy turniej, jeden człowiek się nakręcił filmem „Murder Ball” i załatwił nam halę w Legionowie - nie kryje radości Dominik Wietrak. - Arena Legionowo, 14-15 maja, pierwszy raz w Warszawie! - informuje.
Four Kings, fot. Piotr Stanisławski
Na tych zawodach pojawi się pięć drużyn, których nazwy również świadczą nie tylko o sile charakteru zawodników, ale także o ich poczuciu humoru. Między innymi będą walczyć „Four Kings” czyli „czterej królowie” z Warszawy (nazwa drużyny powstała w czasie gry w „Pana”, gdy jeden z rozgrywających zszedł z kart, wykładając cztery króle), „Flying Wings” („latające skrzydła”) z Rzeszowa czy „Sitting Bulls” („siedzące byki”) z Katowic. Fakt, że na zawodach pojawi się drużyna z Niemiec, nada rozgrywkom charakter międzynarodowy.
Jednak hala to nie wszystko. Prezes warszawskiego stowarzyszenia narzeka, że terminy gonią, trzeba opłacać hotele, a pieniędzy jak zawsze brakuje. I chociaż nie jest w reprezentacji, marzy mu się wielka polska liga i sukcesy paraolimpijskie.
Dla drużyny „Four Kings” będzie to również okazja do poprawienia nadwyrężonej ostatnimi latami reputacji. W latach 2005-2007 zdobywali tytuły mistrzów Polski i trzecie miejsce w 2008 roku było jak zimny prysznic. Rok później awansowali o jedną pozycję. W 2010 roku ponownie drugie miejsce i Puchar na otarcie łez, zatem 2011 rok to czas, by czterej królowie ponownie usiedli na tronie.
Four Kings, fot. Piotr Stanisławski
W Stowarzyszeniu Rugby na Wózkach „Four Kings” jest 31 osób. Każdy zawodnik (a jest ich dwadzieścioro) musi być członkiem stowarzyszenia. Do dołączenia do drużyny zachęca nawet strona internetowa www.fourkings.pl, a zwłaszcza umieszczony na niej teledysk promujący rugby w rytm hardrockowej muzyki. Stowarzyszenie daje możliwość trenowania, zapewnia halę, zgrupowania, oraz specjalny wózek dla kadrowiczów - „szyty na miarę”. W zależności od stopnia niepełnosprawności może być on defensywny, wyglądający jak rydwan z dyszlami, dzięki którym można zaczepiać i blokować innych zawodników, lub ofensywny - mały, szybki i zwrotny. Każdy wózek ma z tyłu wbudowane asekuracyjne kółeczka, ratujące zawodników przed upadkiem. Najważniejszy jednak jest tzw. „cumber”, czyli pochylenie kół, gwarantujące z jednej strony większą stabilność, a z drugiej - zwrotność. Wszyscy zawodnicy używają rękawic, nadgarstników i nałokietników. Wszelkiego rodzaju trzymadełka oraz koszyczki są od pewnego czasu zabronione przez IWRF (Międzynarodowa Federacja Rugby na Wózkach) w myśl zasady, że piłka musi być odsłonięta. Mecz trwa trzy kwarty po 8 minut każda, przy czym liczy się tylko czas realnej gry.
Jak przyznaje Tomek Biduś, rugby to przede wszystkim gra "w głowie". - Taktyka gry to złożona kwestia i dostosowuje się ją do zespołu. U nas trenuje 20 zawodników, ale są podzieleni na trzy drużyny. Każda gra z innymi przeciwnikami. Na treningach razem trenujemy wspólne elementy, podania, jazdy na boisku, ale pierwsza drużyna, której poziom jest nieco wyższy, ma inne założenia taktyczne. Elementy techniczne, które przekładają się na efektywność gry, to sposób poruszania się na wózku. Trzeba domierzyć ten wózek, musi być dopasowany, żeby maksymalnie wykorzystać sprawność i umiejętność danego zawodnika.
Liczą się też predyspozycje. Połówki (wysoki stopień niepełnosprawności) to raczej zawodnicy defensywni, wózki ofensywne otrzymują zaś silniejsi zawodnicy lub zawodniczki. W Polsce pasją do rugby zaraziły się trzy kobiety, jedną z nich jest paraolimpijka z Aten, pływaczka Katarzyna Mielczarek.
- Gram dwa lata. Uprawiam pływanie, ale w wodzie zawsze brakuje mi szybkości. Tutaj jest dużo zwrotów dynamicznych. Po pierwszym sezonie trenowania zaczęłam szybciej pływać moją pięćdziesiątkę. Jestem jedyną kobietą w Warszawie, ale moi „współgracze” mnie „zaadoptowali”. Trudne było przystosowanie się do jazdy na wózku rugbowym, krok na długim pociągnięciu, z dopchnięciem, zaakcentowaniem ruchu, odbieranie piłek, łapanie ich, zbieranie piłki po kole. Mam dziesięć sekund bez kozła i muszę oddać piłkę, inaczej sędzia odgwizduje stratę piłki. Na boisku jestem tak zwaną „połówką”, ale przepisy mówią, że jeśli kobieta pojawia się na boisku, to odejmuje się drużynie pół punktu. Wychodzi więc na to, że jestem zerówką – mówi Mielczarek.
Four Kings, fot. Piotr Stanisławski
Punkty przyznawane są przez zespoły klasyfikatorskie, zawodnik jest sprawdzany pod względem sprawności. Oszukiwać nie warto, bo o ile można „poudawać” w czasie badania, to na boisku nikogo nie da się oszukać. W drużynie na boisku nie może być więcej niż 8 punktów, jeśli pojawia się kobieta, może być 8,5 punktu.
Tomasz Biduś gra w rugby od 9 lat. Zawsze marzył, by być trenerem, i jest nim od dwóch lat. Chciałby, żeby rugby stało się sportem kwalifikowanym i by w końcu zawiązał się prawdziwy związek sportowy, który dawałby gwarancję finansowania. Co mówi, gdy przychodzi do niego kandydat na rugbistę? „Masz wózek, pojeździj, spróbuj porzucać piłką” - wtedy ma okazję zaobserwować, jak człowiek się zachowuje, co potrafi. Na kolejnych treningach i spotkaniach indywidualnych udziela wskazówek, bo codzienna jazda na wózku różni się od jazdy w grze. Musi pojawić się umiejętność specjalistycznego ustawienia się na boisku, wybrania pozycji, zasłony kolegi. A jeśli ktoś przez trzy lata mocno trenuje i odda się dyscyplinie, to ma szansę znaleźć się kadrze. A może nawet pojechać na igrzyska paraolimpijskie. I tuż przed meczem krzyknąć: Raz, dwa, trzy! Four Kings!
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz