Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Biznes z ludzką twarzą

19.05.2011
Autor: Piotr Stanisławski, fot. Piotr Stanisławski
Źródło: Integracja 1/2011

Tomek słyszał, że to najlepsze kolano na świecie, montowane w protezach. Amerykańscy żołnierze, którzy tracą na wojnie nogę powyżej kolana, dostają protezę z takim kolanem. To elektroniczny C-Leg Otto Bocka. Tomek nawet o nim nie marzył. Skąd bowiem miałby wziąć ponad 80 tys. zł na kolano? I skąd kolejne pieniądze na stopę z włókna węglowego, łączniki, rurkę z lekkiego metalu i wygodny lej z silikonową wkładką? Razem jakieś 120 tys. zł? Niech marzą inni. On dopiero poradził sobie z depresją, w jaką wpadł po wypadku trzy lata temu.

Wyjeżdżający z bocznej drogi samochód uderzył w bok auta, w którym Tomek jechał jako pasażer. Prosto w miejsce, na którym siedział. Drzwi tak mocno wgniotły się w nogę, że ratownicy długo nie mogli wydostać Tomka z samochodu. Lekarze nie byli w stanie uratować nogi, amputowali ją tuż przy udzie. Pozbierał się dopiero po dwóch latach. Wynajął mieszkanie, zaczął grać w koszykówkę, poszedł do szkoły, zrobił kurs komputerowy. W końcu znalazł pracę w Konstancinie: prowadzi salonik prasowy. I poznał dziewczynę. Jako dorośli ludzie wiedzieli, że chcą być razem, i z decyzją o ślubie długo nie czekali. Edyta jest również niepełnosprawna, co pozwala jej lepiej rozumieć Tomka.

O własnych siłach
Tomek nie chciał jechać do ołtarza na wózku. Pragnął prowadzić narzeczoną pod rękę, bo Edyta czułaby się pewniej, wspierając się na jego ramieniu podczas uroczystego wejścia. Data ślubu zbliżała się wielkimi krokami, a on nadal czekał na zamówioną protezę. Minęło pół roku, a ciągle mówiono, że czegoś brakuje. Czekał cierpliwie. Wreszcie miesiąc przed ślubem pojechał ją przymierzyć. Miała kosztować 16 tys. zł.

Fot. elektroniczna proteza C-Leg
Elektroniczne kolano C-Leg jest najbardziej zaawansowanym technologicznie przegubem, fot. Piotr Stanisławski

– Gdy zobaczyłem protezę, przeraziłem się – wspomina Tomek. – Lej był źle wykonany, nieelastyczny, choć taki nie powinien być. Myślałem, że w nowej protezie będę chodził znacznie lepiej niż w tymczasowej, a było gorzej. Po dwóch minutach musiałem ją zdjąć, bo tak mnie bolał kikut od chodzenia. W tym leju nie dało się chodzić, poprosiłem, aby go poprawili.

Pięć dni przed ślubem przyszedł odebrać poprawioną protezę. Przygotowania do ślubu pochłonęły sporo pieniędzy, miał ze sobą tylko część kwoty ostatniej raty, jaką powinien wpłacić. W zakładzie zapewnił, że po ślubie wpłaci resztę. Nie zgodzono się. Protezy nie dostał. – Załamałem się, naprawdę nie wiedziałem, co zrobić – dodaje Tomek. – Edycie powiedziałem, że chyba pojadę na wózku.

O Tomku i Edycie dowiedział się inżynier Marek Pękala, właściciel zakładu protetycznego MarkProtetik w Konstancinie. Znajoma Tomka poszła do niego i opowiedziała o ślubie i trudnej sytuacji, w jakiej znaleźli się narzeczeni. Następnego dnia pan Marek zjawił się w saloniku prasowym Tomka i powiedział, aby się nie martwił. Zaprosił go do zakładu.

Następnego dnia technicy pana Marka zrobili niezbędne pomiary do wykonania protezy. Wszyscy pracownicy zostali po godzinach, by zdążyć na czas, którego było już niewiele. Lej musiał zostać wykonany następnego dnia, aby był jeszcze czas na zrobienie drugiego, na wypadek gdyby coś nie pasowało.

– Serce mi się kroiło, kiedy myślałem o sytuacji młodej pary. Ale udało się: w czwartek Tomek przyjechał na przymiarkę protezy, w piątek ją odebrał, a w sobotę prowadził pod rękę narzeczoną w kościele! – mówi Marek Pękala.

Tomek nie przypuszczał, że do ślubu będzie szedł w najlepszym kolanie na świecie. Kiedy przymierzał i testował u pana Marka różne przeguby kolanowe, czuł się w nich dobrze, choć w jednych bardziej komfortowo, w innych mniej. Pan Marek, widząc Tomka niepewność, co wybrać, wyjął kolano C-Leg, które służyło mu za kolano testowe dla pacjentów. Zaproponował próbę.

– Kiedy je założyłem i odpowiednio je ustawiono, poczułem nieprawdopodobną stabilizację i komfort chodzenia
– mówi Tomek. – Czułem się tak, jakbym miał własne kolano. Nie brałem w ogóle pod uwagę, że może być moje, pomyślałem sobie, że pójdę w nim tylko na ślub, a potem oddam. Ale pan Marek, widząc, jak jestem nim zachwycony, zaproponował sprzedaż jej za 1/5 ceny, gwarancję i jeszcze rozłożenie spłaty na cały rok. Nie znaliśmy się, ale mi zaufał, nie wziął żadnej kaucji, poręczenia ani przedpłaty i przygotował całą protezę. Oboje z Edytą jesteśmy ogromnie wdzięczni.


Reszta w twojej kieszeni
Pan Marek pomógł wielu takim osobom jak Tomek. Jeden z nich, Adam Zawiślak, mistrz świata w siatkówce
z 1998 roku, także marzył o elektronicznym kolanie. Będąc dzieckiem, wpadł pod tramwaj i stracił nogę. Przez dwa dni miał okazję chodzić w C-Legu i nie chciał potem mieć innego kolana. Uzbierał trochę pieniędzy, ale za mało, aby je kupić. Pan Marek, który podziwia niepełnosprawnych sportowców, postanowił mu pomóc. Miał jeszcze jedno testowe kolano C-Leg. Wysłał je na przegląd do Niemiec, do OttoBocka, a potem sprzedał Adamowi w korzystnej cenie.

– To człowiek, który bardzo życzliwie podchodzi do osób niepełnosprawnych – potwierdza Adam Zawiślak. – Niedawno zasponsorował w moim klubie protezę młodemu chłopakowi, który miał pieniądze tylko z NFZ i PCPR.

Marek Pękala nie ukrywa, że najbardziej cieszy go osoba, która dzięki jego wsparciu rozwija swoją aktywność.
– Cieszę się, że mogłem chłopakom pomóc – mówi pan Marek, wymieniając osoby, które wsparł. – Wiem, że nie byłoby ich stać na dobre protezy, są przecież jeszcze młodzi, mają rodziny, ale życie przed nimi, są aktywni, robią fajne rzeczy, uprawiają sport. Te protezy pomogą im realizować plany i poprawią komfort życia. Oczywiście, nie jestem w stanie pomagać wszystkim niepełnosprawnym pacjentom. Mogę natomiast każdej takiej osobie wykonać protezę, za którą zapłaci mniej niż gdziekolwiek indziej.

Na zdjęciu: Marek Pękala
Na zdjęciu: Marek Pękala, fot. Piotr Stanisławski

Inżynier Marek Pękala od 30 lat zajmuje się protetyką osób z niepełnosprawnością. Uważa, że tajemnicą sukcesu w tym zawodzie nie jest myślenie o zyskach, ale o dobrze wykonanej pracy i zadowoleniu pacjentów. Trzeba być
w stosunku do nich uczciwym. Zyski pojawią się same.

Kiedy przychodzi do pana Marka osoba, która ma na protezę 20 tys. zł, a on stwierdzi, że odpowiednia dla niej proteza zmieści się w 15 tys. zł, to nie dobiera tak elementów, aby wziąć i te 5 tys. zł. Uważa je za zaoszczędzone pieniądze pacjenta. Takie ma podejście.

Pewnego razu „onkologiczny” pacjent, dla którego Fundacja zebrała pieniądze na najlepszą protezę, zwrócił się do pana Marka o jej wycenę. W dwóch zakładach protetycznych koszt obliczono na ok. 170 tys. zł. Pan Marek wycenił protezę z tych samych elementów na 130 tys. zł.

– Powiedziałem mu, aby te 40 tys. zł przeznaczył na samochód, bo go nie miał – mówi. – Dzięki niemu będzie mógł być aktywny. Nie polecam pacjentom najdroższych protez, których nie wykorzystają, lecz najbardziej dla nich odpowiednie. Nie jest tajemnicą, że im droższe kolano się sprzeda, tym większy jest zarobek. Ja nie postępuję według tej zasady. Jeśli pacjent jest aktywny, widzę, że wykorzysta możliwości protezy i stać go na nią, bo np. finansuje ją PZU, to nie mam zastrzeżeń, aby ją polecić. W innym wypadku - nie. Nie chcę, aby po nocach śniło mi się, że oszukałem pacjenta albo go wykorzystałem. To nie dla mnie.

Pracownik mój
Zakład MarkProtetik z całkowitą powierzchnią 1000 mkw. robi wrażenie. Oprócz dużej części produkcyjnej znajdują się w nim także cztery pokoje, w których pacjenci mogą dobrać protezę i ją sprawdzić, a także duża sala ze sprzętem do ćwiczeń i specjalnym podestem do testowania kolana C-Leg. Na tyłach budynku znajduje się mały ogród z altaną dla czekających rodzin, jak również trzy „ścieżki” z balustradami (kamienna, pochylnia oraz schody), na których pacjenci mogą sprawdzić komfort chodzenia w protezie. Na tych, którzy przyjeżdżają z daleka i nie mogą wrócić tego samego dnia, albo pragną poczekać kilka dni na wykonanie protezy i wrócić z nią do domu, czeka kilkuosobowy pokój z łazienką i kuchnią. Za noclegi osoba niepełnosprawna ani jej rodzina, bądź opiekun nie płaci. I koszt ten nie jest wliczany w cenę protezy.

Marek Pękala przyznaje, że dziś osoby prowadzące swoje firmy nie mają cierpliwości czekać na owoce pracy. Chcą szybko mieć pieniądze. Za szybko. A gdy już je mają, rzadko inwestują w pracowników i zakład. U niego pracuje osiem osób. Dla wszystkich stworzył zabezpieczenie na wypadek, gdyby nie było pracy i ani jednego zlecenia. Wtedy nikogo nie zwolni i przez pół roku wszyscy będą mieć pełne wynagrodzenia i ubezpieczenia. Tak sobie postanowił w czasach, kiedy marzył o założeniu własnej firmy.

Inżynier Penkala przyznaje, że we wszystkim, co robi, stara się widzieć drugiego człowieka.
– Uważam, że takie podejście procentuje – mówi. – Pacjent, który wyjdzie ode mnie zadowolony, z dobrze dobraną protezą, za którą zapłacił mniej niż gdziekolwiek indziej, poleci mnie innym osobom. I to wystarczy. Jak się coś zrobi dobrze, to pieniądze przyjdą, wcześniej czy później, ale przyjdą. Mniejszy narzut, ale rozłożony w czasie i powiększony o liczbę zadowolonych pacjentów daje ostatecznie większy zysk. Trzeba tylko mieć czas, aby czekać. A ja umiem czekać.

Od ubiegłego roku w zakładzie pracuje jeszcze jeden technik ortopeda. Jest najstarszy z całej załogi, od niedawna na emeryturze. W Stanach Zjednoczonych, skąd po 30 latach pracy wrócił do Polski, był na liście 50 najlepszych techników ortopedów. Po powrocie chciał jeszcze pracować, szukał zakładu dla siebie. Kiedy zobaczył, jak działa zakład pana Marka, postanowił tu pracować. Zajmuje się najbardziej skomplikowanymi protezami. Marek Pękala, choć ma duże doświadczenie i wiedzę na temat protetyki, mówi, że to skarb, od którego inni wiele się uczą.

Obecnie każdy lej próbny robiony jest z przezroczystego materiału. Po założeniu go na kikut pacjenta dokładnie widać, jak się opiera, gdzie jest luz, a gdzie za ciasno. Wnoszone są poprawki, pacjent chodzi w leju i gdy nie ma zastrzeżeń, wylewany jest lej docelowy z żywicy i włókna węglowego. Środek wyłożony jest wkładem silikonowym.

Na zdjęciu: dopasowywanie protezy
Fot. Piotr Stanisławski

Kilka lat temu firmę MarkProtetik odwiedził nietypowy gość. Przyjechała siostrzenica ważnego polityka z Moskwy, z Żenią, małą suczką, której amputowano tylną łapę po sepsie. W Moskwie żaden zakład nie chciał podjąć się wykonania protezy dla psa. Podobnie w Stanach Zjednoczonych. Przez jedną z polskich fundacji trafili do Konstancina. Pan Marek w krótkim czasie wykonał suczce lekką protezę z włókna węglowego. Dziewczyna rzucała jej ulubioną piłkę, za którą Żenia zawsze uwielbiała biegać.

Suczka biegała jak dawniej, ciesząc się z zabawy. W pewnym momencie podbiegła do pana Marka i polizała go po policzkach. – Byłem niesamowicie wzruszony, widząc jej wdzięczność i radość – dodaje.

Najtrudniejsze chwile
Najtrudniej jest wtedy, gdy do zakładu przyjeżdżają kilkunastoletnie osoby po amputacji, chorujące na raka. Niektóre żyją jeszcze kilka lat od otrzymania protezy. Ta świadomość jest dla pracowników najboleśniejsza. Środki na sfinansowanie protez osobom z nowotworami zwykle zbierają fundacje i kupują produkty z najwyżej półki. Rodziny zostają z drogą protezą kosztującą grubo ponad 100 tys. zł, a czasem dwa razy tyle. Zwracają się do zakładu, który ją wykonał, z propozycją odsprzedaży. Są to trudne sytuacje, bo każdy element protezy dobierany jest indywidualnie dla pacjenta (często zamawiany) i nie da się jej założyć innemu. Lej jest do wyrzucenia, dlatego zakłady najczęściej odmawiają. Mogłyby odkupić protezę i przeznaczyć ją na części testowe dla pacjentów, ale pod warunkiem że takich nie mają. Inaczej będą leżeć w szafie. Rodziny jednak chcą zwykle dostać za protezę niewiele mniej od ceny, za jaką została kupiona.

– To trudny temat do rozmowy z rodziną, bo przecież niedawno utraciła swoje dziecko – mówi Marek Pękala. – Nie wiem, jakie byłoby najlepsze rozwiązanie tej sytuacji. Kiedyś powiedziałem rodzicom, że skoro fundacja kupiła ich dziecku protezę, to może warto oddać ją fundacji, aby inne dziecko mogło skorzystać? Nie zgodzili się. A myślę, że byłoby to dobre podejście.

Na ścianie dwóch pomieszczeń zakładu MarkProtetik widnieje napis: „Pomagamy żyć o własnych siłach”. Ich autor i właściciel zakładu wyjaśnia, że chodzi o wykonanie osobie niepełnosprawnej takiej protezy, aby mogła żyć o własnych siłach i nie musiała prosić o pomoc. Pan Marek zapewnia, że nigdzie nie zrobi się tak tanio dobrej protezy jak w jego zakładzie.

Komentarz

  • Biznes z ludzką twarzą
    Grażyna
    21.05.2011, 15:39
    Znam Marka ponad 30 lat . Pracowałam z nim w Szpitalu później współpracowałam jak założył firmę jest mistrzem w swoim fachu. Umieć rozmawiać z osobami , które stały się niepełnosprawne i przekonać je ,że warto walczyć to nie lada sztuka, a Marek to potrafi jak nikt inny. Polecam Marka absolutnie- pełen profesjonalizm ogromna wiedza i doświadczenie.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas