Grzegorz Wilk: nie ma się czego wstydzić
Marzec 2015 r. Grzegorz Wilk ucharakteryzowany na Bono z zespołu U2 odbiera nagrodę odcinka programu „Twoja twarz brzmi znajomo”, przekazuje 10 tys. zł dla dzieci i młodzieży z niepełnosprawnością słuchu, a potem publicznie wyznaje: „Nie słyszę połowy tego, co do mnie mówicie. Używam aparatów słuchowych i chciałbym, aby wszyscy, którzy mają problemy ze słuchem, nie wstydzili się ich nosić”.
Grzegorz Wilk – piosenkarz, aktor, kompozytor, autor tekstów i prezenter telewizyjny urodził się w 1973 r. w niewielkim, niespełna 10-tysięcznym mieście Grodków w pow. brzeskim na Opolszczyźnie. Jak wielu obywateli Unii Europejskiej ma wiele zawodów. Także takich kompletnie niezwiązanych z show biznesem. Z wykształcenia jest nauczycielem techniki i informatyki oraz socjologiem, ale skończył także specjalizację francuską na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Opolskiego oraz zdobył uprawnienia dziennikarza radiowego i... technika dentystycznego.
Skąd tyle różnych specjalizacji?
- Ze spełniania marzeń, ale też błędów w myśleniu o pracy zawodowej – śmieje się Grzegorz. – Z jednej strony chciałem się kształcić i rozwijać w wielu dziedzinach, które mnie pasjonowały, lecz skrajnie: technika i nauki humanistyczne. A dłubać w różnych rzeczach zawsze lubiłem, więc stąd ten technik dentystyczny. A z drugiej strony, to się działo w latach 80.-90. XX w., szukałem więc dziedziny, w której praca zabezpieczy mi byt. Wszystkie zawody traktowałem jak „życiowy spadochron”: jeśli się nie uda zarobić w jednej branży, to może w drugiej wyjdzie. A efekt jest taki, że w żadnym z tych zawodów nie pracowałem.
Grzegorz bardzo dobrze wspomina swoje szkoły i uczelnie. Do dziś pamięta nazwiska wszystkich nauczycieli, którzy „byli pasjonatami, nie do zagięcia w swoich przedmiotach”, i zarazili go różnymi pasjami, m.in. do lekkoatletyki (trenował wielobój), podróżowania i śpiewania.
Grzegorz koncertuje...
Grzegorz zaczął śpiewać w podstawówce, w szkolnym chórze. W 1998 r. jego głos urzekł jury kultowego programu „Szansa na sukces” (TVP2). Wygrał jeden z odcinków, w którym wykonał piosenkę zespołu Piersi pt. On nie jest cham. Od tamtego wydarzenia jego kariera zaczęła się rozwijać, ukazując Grzegorza Wilka jako artystę wszechstronnego.
W 2002 r. w Zgorzelcu Grzegorz otrzymał Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki Greckiej, po kolejnych dwóch latach (2004) został solistą i aktorem wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol, w którym zagrał główne role, m.in. w spektaklach: Scat, Galeria i Gorączka (piosenki Elvisa Presleya), My Fair Lady oraz Bo ma duszę nasz dom, a po następnych dwóch (2006) zaczął występować jako solista i parodysta w programie rozrywkowym „Szymon Majewski Show” (TVN). Od 2007 r. Grzegorz jest także solistą w oratoriach Piotra Rubika. Koncertował z nim m.in. na Słowacji, w USA i Kanadzie. W 2005 r. dołączył do ekipy solistów w programie „Jaka to melodia” (TVP1) – gdzie zyskał jeszcze większą rozpoznawalność oraz sympatię widzów i słuchaczy. Grzegorz jest współtwórcą, wokalistą i autorem tekstów zespołu Electrolit, a także wydał trzy albumy z własnym piosenkami.
Talenty Grzegorza Wilka docenili znani artyści polskiej branży muzycznej, m.in.: Włodzimierz Korcz, Alicja Majewska, śp. Zbigniew Wodecki, Krzysztof Krawczyk, Ryszard Rynkowski, Leszek Możdżer, Robert Janowski, Paweł Kukiz – zapraszając go do realizacji wspólnych nagrań. Nostalgiczną, dumną, głęboką i elegancką barwę głosu Grzegorza dostrzegli też twórcy muzycznych projektów narodowych. Od kilku lat Grzegorz występuje m.in. podczas Koncertów Niepodległości w Muzeum Powstania Warszawskiego oraz koncertów składanych w hołdzie Janowi Pawłowi II.
Choć nie wszystko słyszy
W 2015 r. Grzegorz Wilk został zaproszony do III edycji programu „Twoja twarz brzmi znajomo” (Polsat), w którym polscy aktorzy, dzięki pracochłonnej charakteryzacji i wielogodzinnym treningom wokalnym wcielają się wizualnie i głosowo w znanych artystów krajowych i światowych. Grzegorz wzbudził zachwyt publiczności jako Amanda Lear, udając Grzegorza Ciechowskiego, dostał gorącą owację, bawił jako Rudi Schubert, a jako Bono z zespołu U2 pokonał wszystkich rywali.
Gdy w skórzanych spodniach i kamizelce, z czarnymi, nażelowanymi włosami trzymał czek z wygraną, 10 tys. zł, publiczność w studiu i przed telewizorami nawet się nie domyślała, że jest świadkiem jednego z najbardziej wzruszających odcinków. Grzegorz Wilk przekazał wygraną podopiecznym Specjalistycznego Ośrodka Diagnozy i Rehabilitacji Dzieci i Młodzieży z Wadami Słuchu w Opolu i wyznał, że... ma niedosłuch i używa aparatów słuchowych.
A wszystko przez ślimak
Grzegorz nie wie, skąd wzięła się jego wada słuchu. Dostrzegł ją, gdy zaczął śpiewać z muzykami na koncertach.
- Każdy koncert był dla mnie zmaganiem się z nieprawdopodobnym hałasem, podobnie było na dyskotekach. Ciągle się zastanawiałem, jak ludzie mogą się bawić z uśmiechem na ustach, skoro to po prostu boli. Miałem też kłopot z prowadzeniem rozmów na co dzień. Słyszałem dobrze rozmówcę, gdy panowała cisza. Ale gdy w tle pojawiały się jakieś głosy, hałas, inne zakłócenia, było już gorzej z rozumieniem – tłumaczy Grzegorz.
Bardzo długo bronił się przed pójściem do lekarza, tłumacząc sobie, że to przez zmęczenie słuchu i coraz głośniejsze basy na koncertach.
- Słuch jest zmysłem niewymiernym. Każdy z nas słyszy inaczej, ale nikt nie nosi przy sobie urządzeń pomiarowych, aby sprawdzić jego prawidłowość. Dopiero w specjalnych kabinach akustycznych można stwierdzić, co się słyszy, a czego nie – mówi Grzegorz.
Wielokrotne badania i konsultacje, m.in. w Instytucie Fizjologii i Patologii Słuchu w podwarszawskich Kajetanach, potwierdziły diagnozę: Grzegorz ma niemal 60-decybelowy niedosłuch wywołany zakłóceniami w działaniu ślimaka.
Ślimak to najważniejsza część ucha środkowego. Nosi taką nazwę, gdyż z wyglądu przypomina ślimaczą muszlę. To długi, zwężający się, zawinięty w spiralę kanał kostny, wypełniony całkowicie płynem. W środku ślimak ma dwie błony: podstawową i Reisnera (inaczej: przedsionkową), które dzielą go na trzy komory nazywane schodami. Wewnątrz schodów ślimaka znajduje się narząd Cortiego, który zamienia pobudzenia znajdujących się na nim rzęsek w impulsy nerwowe, a jego zniszczenie powoduje całkowitą głuchotę.
Grzegorz nie słyszy pasma średnich tonów. Znakomicie natomiast słyszy pasma tonów wysokich i niskich, ale szybko się przy tym męczy. Podczas śpiewania zakłada zamknięte słuchawki douszne Lime Ears. Dzięki nim słyszy tylko potrzebne mu dźwięki. Na co dzień używa aparatów słuchowych na obojgu uszach.
Słyszy wtedy wszystko głośno i wyraźnie. Ale dla higieny pozwala też uszom odetchnąć od aparatów, robiąc kilkudniowe przerwy. Zauważył bowiem, że nieustanne noszenie aparatów bardzo przytępia słuch.
Żadne ze mnie cudowne dziecko
Wyznając publicznie prawdę o wadzie słuchu, Grzegorz Wilk nie myślał o sobie.
- Dzieciaki mojej trenerki wokalnej miały problemy ze słuchem, a wstydziły się nosić aparaty. Przyznałem się, że ja też takie mam, żeby im pokazać, że to żaden obciach – wyjaśnia.
Grzegorz nie wiedział, jak to spontaniczne wyznanie wpłynie na jego karierę. Osoby z wadami słuchu zareagowały na nie bardzo ciepło i przyjaźnie. Mówiły i pisały, że swoim śpiewem i postawą Grzegorz daje im nadzieję, iż można wyrwać się z niewielkiego miasteczka i pomimo niepełnosprawności zmysłu słuchu realizować swoje marzenia nawet w dziedzinie tak bardzo związanej z dźwiękiem.
- Z kolei ludzie z branży zarzucali mi, że opowiadam bzdury, że robię z siebie cudowne dziecko, że to plotka, którą rozpowiadam, żeby się o mnie więcej mówiło. Przylgnęła też do mnie niesłuszna łatka, że z powodu wady słuchu mogę być trudny we współpracy – wyznaje ze smutkiem Grzegorz.
Te pomówienia uraziły go najbardziej, bo do swoich sukcesów doszedł ciężką pracą i uporem, a zaakceptowanie diagnozy niedosłuchu nie było łatwe. Grzegorz dodaje też, że nie rozumie, dlaczego jego wyznanie wywołało taki szum, skoro kłopoty ze słuchem to tajemnica poliszynela wielu muzyków i piosenkarzy. Nie mówi się o tym głośno.
Sława mnie nie łechce
W pierwszym wywiadzie, którego Grzegorz udzielił w 1998 r., powiedział, że uwielbia pracować z pasjonatami.
- To się nie zmieniło. Uskrzydla mnie praca z ludźmi, którzy kochają swoją pracę, wykonują ją, nie bacząc na czas, miejsce i swoje ograniczenia, bo sam taki jestem – mówi. – Ci ludzie to moje anioły. Ja też jestem aniołem, ale w pierwszym ziemskim wcieleniu. Dlatego trudno mi się dostosować, bo nie rozumiem zła.
Nie miał i nie ma menedżera. Karierą i wszystkimi z nią związanymi sprawami: prawnymi, administracyjnymi, promocyjnymi i logistycznymi zarządza sam. A jest ich dużo, bo Grzegorz bierze udział w programach telewizyjnych, koncertach plenerowych i innych wydarzeniach artystycznych, nagrywa w studio, gra w musicalach itp. Śmieje się, gdy dziękuję mu, że tak szybko się odezwał w odpowiedzi na moją prośbę o wywiad, i komentuję, iż przez menedżera załatwiałabym tę sprawę dłużej.
Nie jest typem celebryty. Nie opowiada o swoim życiu prywatnym i nie pokazuje na fanpage’u, jak mieszka, w co się ubiera i z kim żyje.
- Taka „sława” mnie nie nęci – mówi. – Ja jestem tylko w jakimś stopniu rozpoznawalny. Zresztą wiem, że wiele osób z branży boli to, że jestem rozpoznawalny w taki dobry sposób, bo w zasadzie nic mi nie można zarzucić. Ale wiele drzwi jest przede mną zamkniętych, bo cechuje mnie „nietandetny” sposób wyrażania emocji. Na moich koncertach ludzie śmieją się, płaczą, bawią się. A to jest solą w oku tych, którzy nie potrafią być medium, i to dotyczy również ich menedżerów. A teraz wszędzie działają ci, którzy mają dobrych agentów. Nie ukrywam, że trochę utylitarnej sławy by się przydało. Po to, aby pomóc ludziom i przede wszystkim zwierzętom. Bo człowiek znany może po prostu więcej zdziałać. Uważam, że sława, popularność powinny być jedynie narzędziem do tego, aby godnie i bez wstydu żyć i działać bez trwogi o jutro. Wtedy łatwiej zwrócić uwagę na pewne problemy społeczne, pokazać ludziom, że nie są z tym sami. Udowodnić, że można jakiś problem rozwiązać i zmotywować innych do działania.
Na pytanie, czy dostał jakąś propozycję współpracy od organizacji pozarządowej, Grzegorz odpowiada:
- Do tej pory nie. Na szczęście, w ogóle mnie to nie zraża. Nadal robię swoje. I tak pewnie pozostanie, bo nie lubię żyć złudzeniami i nie czekam na gwiazdkę z nieba.
Komentarze
-
Niefortunne słowa
11.03.2020, 13:50Dla mnie, i zapewne dla wielu innych, PRZYZNAWANIE SIĘ do czegoś ma negatywny wydźwięk. Nawet geje nie przynają się, tylko robią coming outy - wyjście z cienia. Przyznać się można do kłamstwa, oszustwa, przestępstwa. Druga sprawa to choroby celebrytów, które powinny być prywatną sprawą każdego, normalnego człowieka. Dlatego Monika Kuszyńska ma mój szacun, bo prowadzi normalne życie i nie podkreśla ciągle, że jeździ na wózku, nawet ciążę ukrywała bo to jej prywatna sprawa. Uczcie się od niej celebryci.odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz