Artur Barciś: poznałem ten świat
„W tym zawodzie bycie niepełnosprawnym wyklucza. Aktor to człowiek, który musi być całkowicie sprawny i zdrowy pod każdym względem. To jest warunkiem funkcjonowania w tym fachu. Niektóre role mogą zagrać osoby niepełnosprawne, ale już osoby sprawnej nie zagrają. A na tym to polega, że trzeba umieć zagrać różne postaci. Dlatego takich osób w naszym zawodzie raczej nie ma” – uważa Artur Barciś, aktor i reżyser filmowy, teatralny i telewizyjny.
Beata Dązbłaż: Wystąpił Pan niedawno w spocie kampanii społecznej „Właśnie po to”, promującej przedsiębiorczość społeczną i zatrudnianie osób zagrożonych wykluczeniem społecznym, w tym osób z niepełnosprawnością. Dlaczego w Pana opinii warto wspierać takie przedsięwzięcia?
Artur Barciś: To są rzeczy oczywiste – ludzie pełnosprawni powinni opiekować się tymi słabszymi, pomagać im – na tym polega społeczna solidarność i empatia. Dla mnie jest to rzecz całkowicie naturalna. Wziąłem udział w tej kampanii, ponieważ znam ten świat, znam problemy osób niepełnosprawnych. Moja mama jest w pewien sposób niepełnosprawna, ma krótszą jedną nogę, więc od dziecka miałem do czynienia z tym, że ktoś może funkcjonować inaczej niż wszyscy.
Natomiast moje głębsze zrozumienie tej problematyki zaczęło się głównie od serialu pt. „Doręczyciel”, w którym grałem główną rolę, postać z niepełnosprawnością intelektualną. Dość długo przygotowywałem się do tego, dzięki czemu poznałem ten świat. W związku z tym serialem byłem zapraszany na różnego rodzaju festiwale, pokazy, spotkania w warsztatach terapii zajęciowej i tam też poznawałem ludzi niepełnosprawnych.
Zawsze byłem wrażliwym człowiekiem, więc jak już w to wszedłem, to tak mi zostało. Kiedy zaproponowano mi udział w kampanii „Właśnie po to”, pewnie nie bez powodu, czy też właśnie z tego powodu, nie wahałem się ani chwili.
To nie pierwsze takie działanie społeczne, w którym Pan uczestniczy, jest ich sporo, i na pewno nie wymienię teraz wszystkich, ale odwiedza Pan m.in. dzieci w szpitalach, czytając im książki, wspiera Pan WOŚP, Fundację „Akogo?”, jest Pan nawet autorem bajek terapeutycznych. Od wielu lat zasiada Pan w jury Festiwalu „I ja potrafię być aktorem”, przeznaczonego dla osób z niepełnosprawnością. Czy spotkał się Pan kiedykolwiek z nieprzychylnym odbiorem tej części Pana działalności?
Nie spotkałem się, ale też specjalnie się z tym nie afiszuję. Wszelkiego rodzaju działalność charytatywna nie powinna być jakoś szczególnie nagłaśniana, po pierwsze dlatego, że jest to nieskromne, a po drugie – zawsze zachodzi podejrzenie o jakiś „lans”, wykorzystywanie sytuacji do własnych celów. A tak być nie powinno i ja tego zwyczajnie nie robię.
Zdarzają się natomiast takie sytuacje, kiedy trzeba coś nagłośnić, żeby ludzie wiedzieli i mogli pomóc, a znane nazwisko sprawia, że ta informacja bardziej ich interesuje. Więc jest taki dylemat – powiedzieć, że gdzieś będę i w związku z tym przyjdzie więcej ludzi, którzy będą np. licytowali moją książkę, czy też o tym nie mówić, bo nie należy lansować się w ten sposób.
Zawsze trzeba znaleźć złoty środek, staram się to robić w miarę dyskretnie. Ale nie spotkałem się z oskarżeniem o to, że wykorzystuję swoją popularność do tego, by promować się na ludziach niepełnosprawnych.
Czy miał Pan, poza najbliższą rodziną, doświadczenie spotkań z osobami z niepełnosprawnością wśród swoich znajomych, w bliskim otoczeniu?
Wśród bliskich znajomych nie mam takich osób. Kiedyś napisał do mnie list pewien pan, który jest niepełnosprawny od pasa w dół i jeździł na bardzo starym wózku. Marzył o tym, żeby mieć lepszy wózek i zapytał mnie, czy mógłbym mu pomóc. Zainteresowałem się tym i dotarłem do dystrybutora takich wózków w Szwajcarii. Zorganizowałem aukcję w teatrze w Gorzowie, przy okazji premiery mojego spektaklu, i zebraliśmy całą sumę na ten wózek, czyli ok. 20 tys. zł. Udało się go kupić i przekazać w teatrze, to była piękna sprawa, wszyscy „poryczeliśmy się”, nie spodziewałem się, że to się uda. Zaprzyjaźniliśmy się z tym panem, on do mnie pisze o tym, co u niego słychać. Mam kontakt z różnymi osobami niepełnosprawnymi właśnie przez to, że czasami pomagam albo gdzieś po prostu jestem, rozmawiam z nimi, to jest ważne.
W Rzeszowie jestem nieodzownym elementem Festiwalu „I ja potrafię być aktorem”, gdzie prezentowane są przedstawienia osób z warsztatów terapii zajęciowej o bardzo różnym stopniu niepełnosprawności. Co roku się tam spotykamy. Poznałem ich już, znamy się od tylu lat, wiem, jak kto ma na imię, robimy sobie zdjęcia, rozmawiamy. To są niezwykle wzruszające momenty, oni sami robią dekoracje do przedstawień, sami szyją kostiumy, no i występują.
A czy spotkał Pan osoby z niepełnosprawnością wśród aktorów albo może innych pracowników ekip filmowych czy teatralnych? Czy Pana zdaniem osoba z niepełnosprawnością może realizować się w zawodzie aktora?
Nie spotkałem, w tym zawodzie bycie niepełnosprawnym wyklucza. Aktor to człowiek, który musi być całkowicie sprawny i zdrowy pod każdym względem. To jest warunkiem funkcjonowania w tym fachu. Niektóre role mogą zagrać osoby niepełnosprawne, ale już osoby sprawnej nie zagrają. A na tym to polega, że trzeba umieć zagrać różne postaci. Dlatego takich osób w naszym zawodzie raczej nie ma. Jest aktor z zespołem Downa w „Klanie”, zdarzają się aktorzy w podeszłym wieku, którzy mają różny stopień niepełnosprawności z racji wieku czy chorób i czasami grają określone role, ale to się zdarza bardzo rzadko.
Aktorstwo zatem wyklucza osoby z niepełnosprawnością?
Generalnie tak, chyba że jest ktoś wybitnie utalentowany, bo aktorstwo to dar, to jest coś, czego nie można się nauczyć. Więc wyobrażam sobie, że może być ktoś w jakimś stopniu niepełnosprawny, kto ten dar posiada. Ale aktorstwo jest też jakąś drogą, którą trzeba przejść, a przy posiadaniu niepełnosprawności jest to bardzo utrudnione. Myślę, że taka osoba może zagrać tylko osobę niepełnosprawną, jeśli znajdzie się dla niej rola. Takie sytuacje się zdarzają, przecież niesłysząca Marlee Matlin dostała Oscara za rolę w filmie „Dzieci gorszego Boga” w kategorii najlepsza aktorka pierwszoplanowa.
Dla takiej osoby trzeba napisać specjalny scenariusz i mieć pełną świadomość takiego kroku, ponieważ produkcja filmu czy sztuki w teatrze to nie tylko sam występ, ale też przygotowanie do tego. W filmie to samo ujęcie trzeba czasami powtórzyć wielokrotnie, dlatego też człowiek musi być sprawny, żeby mógł to wykonać. Dużo prościej jest, kiedy aktor zagra tę rolę i zrobi to wiarygodnie, kiedy jest w stanie wykonać taką ciężką pracę – bo to jest bardzo ciężka praca.
Pan sam na swoim koncie ma kilka ról, w których gra Pan osobę z niepełnosprawnością. Jedną z pierwszych była rola Wasylki w „Znachorze”, potem w „07 zgłoś się” grał pan Józefa Kuźmaka, „Strażaka” z garbem, i oczywiście jest też rola Janka Kaniewskiego, kuriera z niepełnosprawnością intelektualną w serialu „Doręczyciel”. Czy „zaprzyjaźnił się” Pan z tymi bohaterami?
Rola Wasylki w „Znachorze” była moim debiutem filmowym. To jest tak, że jeśli gra się jakąś rolę, to trzeba się do niej przygotować, trzeba w nią wejść. I wtedy w jakimś sensie trzeba „zaprzyjaźnić się” z tą postacią, być nią po prostu. Grać ją, ale w jakimś sensie ją zrozumieć – to, kim ona jest.
Więc jest to rodzaj zaprzyjaźnienia się, tyle że ta przyjaźń szybko się kończy, gdy kończymy film. Ta postać zostaje potem na taśmie. W ten sposób takie role gdzieś we mnie zostają. W teatrze jest inaczej, trwa to dłużej.
Czasami oglądam taki film jak „Znachor”, ostatnio nawet oglądałem go z żoną, która widziała go po raz dwudziesty i tak samo „zryczała się”, jak za pierwszym razem.
Rola Janka Kaniewskiego była ze mną dosyć długo, dlatego że wiecznie nie było pieniędzy na ten film. Był scenariusz, ale nikt nie chciał go zrealizować, a ja wiedziałem, że będę go grał, więc się do tej roli przygotowywałem, to trwało kilka lat. Gdy już zaczęliśmy zdjęcia, miałem tego Janka w sobie dość mocno osadzonego.
O roli Janka Kaniewskiego wielokrotnie mówił Pan, że była to jedna z trudniejszych ról. Czy ona coś w Panu zmieniła, czy wniosła coś nowego w Pana postrzeganie osób z niepełnosprawnością?
Spotykałem takie osoby, zawsze mnie to jakoś poruszało, natomiast tutaj, przygotowując się do tej roli, poznawałem tych ludzi. Specjalnie zgłaszałem się na różne warsztaty, byłem na obozie, który prowadził mój przyjaciel, realizując terapię przez teatr dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. Jechali na dwa tygodnie w jakieś fajne miejsce i przygotowywali spektakl teatralny. Zostałem tam zaproszony i robiłem razem z nimi ten spektakl. Wcześniej znaliśmy się już, więc było mi łatwiej do nich dotrzeć. Bardzo się z tego cieszyłem, bo mogłem być bardzo blisko nich, mieszkając z nimi, pracując. Z jednej strony mogłem im jakoś pomóc, ale też bliżej poznać, obserwować, jak chodzą, patrzą, mówią, jak się zachowują. Patrzyłem na to, uczyłem się tego i w ten sposób przygotowywałem się do tej roli. Dzięki temu też bliżej poznałem ten świat.
Nasza praca polega na wyzwalaniu emocji, artyści mają w większości cieńszą skórę na końcówkach nerwowych, jesteśmy pewnie bardziej wrażliwi.
Jak Pan sądzi, czego najbardziej potrzebują osoby z niepełnosprawnością, jak Pan to odbiera ze swojej perspektywy?
To zależy od stopnia niepełnosprawności, ale w większości przypadków oni nie potrzebują współczucia ani litości, broń Boże! Oni tylko chcą być potrzebni. Po prostu. Tak samo chcą być podziwiani, chcą żeby ich ktoś pochwalił. Chcą, żeby dać im szansę współistnienia w tym naszym świecie, na miarę ich możliwości, a czasem nie trzeba wiele. Byłem niedawno na Nowym Świecie w Warszawie w Kawiarni Pożyteczna, gdzie kelnerami są osoby niepełnosprawne, i to jest przecudowne, bo oni nie chcą niczego więcej, chcą po prostu pracować na miarę ich możliwości, czyli chcą być potrzebni w społeczeństwie. Bo przecież oni wiedzą, kim są, pogodzili się z tym bardzo dawno temu, bo przecież z tym żyją. Chodzi więc tylko o tyle, by pomóc im być potrzebnym.
W ostatnim, nie najłatwiejszym czasie epidemii, zasłynął Pan z pisania humorystycznych, ale i też realistycznych wierszyków, wyjaśniając np. dzieciom, czym jest koronawirus albo adresując swoją twórczość do seniorów czy lekarzy. Napisał Pan nawet wierszyk dla dzieci ze szkoły specjalnej w Kaliszu. Czy to Pana forma terapii i oswojenia się z nową rzeczywistością, w której teraz żyjemy?
To jest zbiór okoliczności, przypadek. Tak już mam, że łatwo mi się układa rymy i wiersze. Większość pisałem do szuflady, a teraz, ponieważ jestem kompletnie nieaktywny, bo od 2,5 miesiąca siedzę w domu na kwarantannie, nie mogę pracować, gdyż teatry nie funkcjonują, staram się być aktywny w inny sposób. Mam maciupeńką nadzieję, że to coś komuś pomaga i przez to medium, jakim jest mój fanpage na Facebooku, staram się ludzi „pogłaskać po głowie”. Ale też zwrócić uwagę na różne problemy, które pojawiają się albo wychodzą z ludzi w czasach kryzysu, jak np. hejt na lekarzy czy pielęgniarki. Staram się zwracać na to uwagę, bo mnie samego to po prostu oburza i boli.
Ponieważ okazało się, że cieszy się to ogromną popularnością i jest zapotrzebowanie na te moje „wypociny” – robię to. Prezentuję też równocześnie wierszyki, które przysyłają mi różni ludzie i sprawia mi to ogromną frajdę. Zgłosiło się nawet wydawnictwo, które chce to wydać, więc prawdopodobnie powstanie książka z pandemicznymi wierszykami.
Powodzenia więc w tej dodatkowej dziedzinie i dziękuję za rozmowę.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz