W życiu sportowca już więcej zdarzyć się nie może
Rozmowa z Katarzyną Rogowiec dwukrotną złotą medalistką na Paraolimpiadzie w Turynie (w biegach narciarskich) i zdobywczynią tytułu Człowiek bez barier 2005.
Jakie wyzwania stoją teraz przed osobą, która tak wiele
osiągnęła?
To rzeczywiście moje najważniejsze medale. Pierwszy
parolimpijski, do tego złoty, potem się pojawił ten drugi. W życiu
sportowca tak naprawdę już więcej zdarzyć się nie może. Z drugiej
strony będę musiała przemyśleć, co teraz?
Jakie są Twoje wrażenia z Turynu?
W Turynie tak naprawdę byliśmy na otwarciu i na zamknięciu
mistrzostw. Niektórzy zawodnicy mieli okazję być na kilkugodzinnej
wycieczce. Mieszkaliśmy w Sestriere gdzie była zorganizowana wioska
olimpijska na poziomie ponad 2 tys. m. Biegaliśmy trochę niżej na
wysokości 1600-1700. Kiedy dotarliśmy do wioski olimpijskiej
byliśmy zaskoczeni, zastanawialiśmy się, jak my tam będziemy
funkcjonować w błocie, wśród niedokończonych podjazdów, przy
dźwigach wystających ponad banery zakrywające niedokończone
budynki... Od razu przypomniały nam się słowa olimpijczyków oraz
ich niezadowolenie z tego, co się działo w czasie trwania Olimpiady
w Turynie. Okazało się jednak, że Włosi potrafią się zorganizować
na ostatnią chwilę, więc na naszych oczach powstało dopracowane
miasteczko. Atmosfera na miejscu również od pierwszego dnia była
wspaniała. Nawet jak coś nie grało, to w takiej atmosferze szybko
się o tym zapominało. Włosi są świetni w tworzeniu atmosfery i
klimatu.
Jak wielu kibiców pojawiało się na trybunach igrzysk
paraolimpijskich? Czy kibicują też osoby
niepełnosprawne?
W trakcie rozmów z wolontariuszami (którzy uczestniczyli również w
zawodach olimpijskich), dowiedzieliśmy się, że igrzyska olimpijskie
i paraolimpijskie nie różnią się niczym jeśli chodzi o wywoływanie
emocji. Wypełnione trybuny i tłum, który się na nich pojawia dają
poczucie, że zawodnicy są tacy sami. Momentami może jesteśmy tylko
bardziej zachłanni na to żeby rozmawiać z drugim człowiekiem, żeby
kontaktować się między zawodnikami. Nie wiem jak to się układa
między olimpijczykami, ale u nas jest bardzo ciepło.
Kibicowały nam też osoby niepełnosprawne. Zdecydowanie większe
grupy kibiców pojawiały się w weekendy, ale i w tygodniu nie
mieliśmy na co narzekać, miejsca były wypełnione i dało się odczuć,
że mamy widownię.
Czy trudno będzie teraz osiągnąć jeszcze lepsze
rezultaty niż wyniki, które zostały pobite podczas
paraolimpiady?
Odnoszę wrażenie, że tak, bo czasy, które osiągnęli zawodnicy na
paraolimpiadzie, z roku na rok idą w górę i są bardzo wyśrubowane.
Faktycznie walczymy już, nie tak, jak było jeszcze kilka lat temu,
o jakieś kilkadziesiąt sekund, nasze wyniki (mówię o narciarstwie
biegowym kobiet) różnią się sekundami. Jeśli chodzi o narciarstwo
biegowe mężczyzn czy narciarstwo zjazdowe, tam liczyły się i liczą
setne sekund. W trakcie igrzysk czuło się powagę sytuacji i
konkurencję. Niektóre ekipy, jak Niemcy, Kanadyjczycy, Ukraińcy nie
mieszkali w wiosce olimpijskiej, bo było za wysoko, aby zawodnik,
mógł się dobrze zregenerować na górze.
Czy w jakiś sposób otoczenie daje Ci odczuć, że jesteś
sławna lub bardziej rozpoznawalna?
Na każdym kroku czuję, że ludzie mnie rozpoznają. To przerosło moje
oczekiwania. Czuję potęgę, jaką ma w sobie telewizja publiczna,
wcześniej nie miałam świadomości tego faktu.
Czym jest sport w Twoim życiu?
Sport pojawił się przede wszystkim w związku z potrzebą
rehabilitacji. Z czasem to po prostu polubiłam, pokochałam – to nie
jest aktywność, do której się zmuszam.
Podczas treningów wysiłek, daje mi psychiczną wolność, poprawia
samopoczucie. Nawet kiedy chce mi się płakać ze zmęczenia, kiedy
jestem cała spocona – wtedy mam czas na odbudowę psychiczną,
wzmocnienie się, odnowę. Sport jest dla mnie swego rodzaju
lekarstwem. Moje narty biegowe są elementem, bez którego nie
wyobrażam sobie życia. Mam przeczucie, że za 10-20 lat będę ciągle
trenować na tych biegówkach, tak je bardzo lubię.
Rozmawiała: Magdalena Sułek
Fotografie: Giuseppe Gigli, Pantaleo
Sette
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz