Autyzm. Trudny czas dojrzewania
Dojrzewanie i wkraczanie w dorosłość to niezwykle trudny okres. Odkrywanie własnej tożsamości, bunt, pierwsze porywy serca, ale też konieczność podejmowania decyzji i brania za siebie odpowiedzialności. Jak doświadczają go osoby w spektrum? Z jakimi problemami się zmagają i jak przeżycia z tamtego czasu wpływają na ich dalsze życie?
Niestety, wciąż silny jest stereotyp, zgodnie z którym osoby autystyczne są pozbawione emocji, ich życie wewnętrzne jest ubogie i same dążą do izolacji społecznej. Ten stereotyp wynika głównie z tego, że przez lata nie dopuszczano ich do głosu. W ich imieniu wypowiadali się psychologowie, pedagodzy, psychiatrzy czy rodzice, którzy nie zawsze umieli przyjąć ich perspektywę. Dlatego tak ważne jest, by o tak trudnym czasie, jak okres dojrzewania, mówiły one same.
Chciałam mieć przyjaciela
- Urodziłam się jako wcześniak z porażeniem mózgowym – mówi Joanna Sobiczewska. – Dlatego od najmłodszych lat zauważałam, że jestem inna niż reszta dzieci. Choć nie miałam zbytnio problemów z chodzeniem, to uczęszczałam na różnego rodzaju zajęcia i rehabilitację. Stykałam się tam z dziećmi mniej sprawnymi niż ja i muszę przyznać, że w ich towarzystwie było mi dobrze. Od przedszkola do liceum chodziłam do oddziałów integracyjnych i miałam różne dodatkowe zajęcia. Około pierwszej klasy podstawówki zauważyłam już, że różnię się nawet od niepełnosprawnych uczniów.
Chciałam mieć przyjaciela – takiego na zawsze, a nie tylko na chwilę. Często więc uważałam, że jestem jednym z bohaterów bajek czy książek. Swój stan emocjonalny wyrażałam ubraniem czy dodatkami, które przygotowywałam razem z mamą. Teraz widzę, że to powiększało dystans pomiędzy mną a resztą grupy, choć kilkoro uczniów przyglądało się z zainteresowaniem moim oryginalnym stylizacjom. Wówczas kluczem do nawiązywania kontaktów okazywały się moje zainteresowania. Na przykład w czwartej klasie nauczyłam się składać komputery i instalować system, dzięki poznanym przez siebie fanom informatyki.
Duże zmiany w moim życiu zaczęły się, gdy jako jedyna z klasy poszłam do nowego gimnazjum. Nie znałam tam nikogo, a nie za bardzo wiedziałam, jak się rozpoczyna rozmowę z rówieśnikami. Bardzo przeżyłam rozstanie z klasą ze szkoły podstawowej, więc planowałam nie przywiązywać się do nikogo. Jednak chęć posiadania przyjaciół była silniejsza i zagadana na pierwszej lekcji przez nowego kolegę – Filipa – zdecydowałam się na siedzenie z nim w ławce.
Dalej jednak zastanawiałam się, jak dziewczyny to robią, że zawsze mają o czym rozmawiać, umawiają się po szkole na spacery. Zawsze byłam „męskim” typem osobowości i łatwiej było mi dyskutować o komputerach, muzyce metalowej czy telefonach komórkowych. Zresztą jest to moja pasja do teraz – mam dwie szuflady starych modeli telefonów komórkowych. Łatwo też nawiązywałam kontakty z nauczycielami, choć przez innych było to odbierane jako podlizywanie się. Uważałam jednak, że dorośli łatwiej mnie zrozumieją.
Schody zaczęły się w liceum. Wszyscy zaczęli poszukiwać dziewczyny lub chłopaka, a ja nie wiedziałam, jak się za to zabrać. Mając bardzo zaniżoną samoocenę uważałam, że nikt się mną nie zainteresuje. Był wspomniany wcześniej Filip, którego sympatii raczej nie odwzajemniałam, bo byłam w tym czasie zajęta zwróceniem na siebie uwagi „A”. Kiedy „A” nie odpowiadał na zainteresowanie nim, moja samoocena spadała jeszcze bardziej. Czułam się do niczego. Coraz trudniej było mi również zaprzyjaźnić się z innymi ludźmi z klasy. Miałam tendencję do wybierania osób, wokół których coś się dzieje, niekoniecznie dobrego.
Potem wszystko się nagle zaczęło: próby alkoholu, papierosy, imprezy do późna. Nie dostrzegałam tego, że rodzice się martwili, tylko myślałam, że się czepiają. Na dodatek, kiedy zobaczyłam, że „A” ma inną dziewczynę i w ogóle zdaje się mnie nie dostrzegać, a moi tak zwani przyjaciele śmieją się ze mnie za plecami, postanowiłam z tym skończyć. Także ze sobą.
Doprowadziło mnie to na terapię do psychologa, który zaczął podejrzewać zaburzenia osobowości o rysie borderline, ale na psychiatrę nie było jeszcze wtedy szans. Zaczęłam sama szperać w internecie i wśród informacji na temat tego zaburzenia natrafiłam na taką, że często współwystępuje ono razem ze spektrum autyzmu. Zaczęłam szukać diagnozy, która bardziej mnie opisuje. W końcu w 2018 r. dostałam oficjalną diagnozę zespołu Aspergera.
Odkąd pamiętam, moim głównym problemem jest dobór odpowiednich znajomych, żebym nie traciła emocjonalnie na takich relacjach. Od zawsze boję się krytyki i odrzucenia. Często za późno się orientuję, czy dana osoba jest dla mnie odpowiednia i czy jest w stanie zaoferować mi tyle zainteresowania, ile potrzebuję. Nie zauważam też, że często ja sama chcę zawładnąć drugą osobą i skierować jej całą uwagę na siebie.
Teraz, jako studentka psychologii, zaczynam rozumieć te błędy i staram się ich nie popełniać, dając innym przestrzeń, i nie absorbować ich cały czas swoją osobą, ale zwracać uwagę na ich potrzeby. Nowa droga przynosi efekty, udało mi się nawiązać kilka dobrych znajomości na studiach.
Bunt nie zaszedł
- Czym objawiała się moja odmienność? Upodobaniem do powtarzających się aktywności – rzeczy, które dla innych są nudne, używanym językiem – o ile wiem, nadmiernie specjalistycznym i złożonym, prędkością myślenia, pamięcią i wiedzą – byłem powyżej innych, a także nieoczywistymi i niepodzielanymi upodobaniami – podkreśla Maciek Dryjański. – Odstające od powszechności było moje podejście do kontaktów z innymi – nie dążyłem do nich zanadto, oraz poczucie osamotnienia w związku z zainteresowaniami i upodobaniami – to mykologia, czyli mówiąc powszechniejszym językiem: nauka o grzybach, i fizyka kwantowa.
Nie przypominam sobie żadnej sytuacji, kiedy o tych rzeczach rozmawiałem – nie licząc lekcji biologii i rozmów z nauczycielem. Różne są źródła tych zainteresowań. Mykologią zainteresowałem się mając dwa lata, więc siłą rzeczy nie pamiętam, skąd się to wzięło. Jeżeli chodzi o fizykę – dostałem kilka książek od dziadków i bardzo się w nie wciągnąłem. Poza tym, innym zainteresowaniem, które teraz odgrzebałem w pamięci, były pierwiastki chemiczne i układ okresowy – to też wzięło się z książek od dziadków.
Jak miałem czternaście lat, czułem drobne osamotnienie w związku z odmienną osobowością, a także sporadycznie poczucie niezrozumienia. Z rówieśnikami i tak się dobrze dogadywałem. Głównym czynnikiem było samo gimnazjum i jego sposoby rekrutacji – było to naprawdę bezpieczne i tolerancyjne środowisko. Bez problemu byłem akceptowany. Miałem kilka dobrych relacji, więc samotny ani odrzucony nie byłem, tak się też nie czułem. O ile mi wiadomo, podejście rówieśników do mnie było pozytywne, byłem postrzegany jako spokojny ekscentryk i chodząca encyklopedia. To wiem od pedagoga szkolnego i wychowawcy.
Jeśli chodzi o stres związany z egzaminami, to u mnie raczej on nie istniał. Byłem praktycznie pewien, że zdam i nie stresowałem się zanadto przed samymi egzaminami. Stres przed otrzymaniem wyników naturalnie odczuwałem, ale krótko – w związku z tym, że zdałem.
Przyznaję, że moje relacje z dorosłymi były w tym czasie stabilniejsze niż te z rówieśnikami. Z nauczycielami dogadywałem się bardzo dobrze i zdarzały mi się z nimi spontaniczne rozmowy. Z rodzicami też kontakt miałem bardzo dobry. O ile wiem, bunt u mnie w ogóle nie zaszedł. Największym problemem w tamtym czasie musiał być brak możliwości ekspresji moich odczuć, zainteresowań i upodobań.
Liceum wybrałem na podstawie informacji, ilu znajomych z gimnazjum się tam przeniosło. Potrzebowałem kontaktu z kimkolwiek, kogo znam, więc nie chciałem dostać się do środowiska, w którym czułbym się całkowicie obco. Początek liceum był dla mnie trudny, zwłaszcza w zakresie zapoznania się z ludźmi. Miałem problemy z akceptacją siebie i z nawiązywaniem relacji, więc faktycznie zacząłem odczuwać osamotnienie. Dodatkową trudnością była niezrealizowana nastoletnia miłość, przez którą byłem zmuszony wówczas przejść.
Nawiązałem bliską i stabilną relację z koleżanką w drugiej klasie gimnazjum. Relacja ta utrzymywała się bez przeszkód przez dwa lata. Dopiero kiedy dowiedziałem się, że ma chłopaka – mojego kolegę z równoległej klasy, z którym też miałem dobrą relację – zacząłem czuć dysonans i dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, a także dowiedziałem poprzez rozmowy z rodzicami, że był to problem natury miłosnej. W pierwszej klasie liceum widywałem ich czasami razem – głównie na przystanku tramwajowym, poszli do różnych szkół – i to zdecydowanie mnie raniło.
Powiedziałem jej o tym w niebezpośredni sposób i z trudem – sytuacja była dla mnie siłą rzeczy nowa i „niezeksplorowana”. W ciągu następnych kilku tygodni nasza relacja się rozeszła i spontanicznie zaczęliśmy się... unikać. Nie jestem pewien, z jakich przyczyn u niej to nastąpiło, ja chciałem unikać myślenia o tej sytuacji. W tym i zeszłym roku relacja zawiązała się ponownie i dyskomfort znikł. Zapytałem ją w grudniu, jak postrzega to nasze rozejście i czy nie myśli o nim źle. Odpowiedziała, że nie ma z tym problemu i że „chyba mieliśmy siebie dosyć”. Zgodziłem się i na tym to stanęło. Nawet jak gadałem z nią i jej chłopakiem na studniówce, nie odczuwałem żadnych negatywnych emocji. Generalnie czuję, że wyszedłem z tej sytuacji dobrze.
Obecnie ze swoją klasą dobrego kontaktu nie mam. Jestem akceptowany i zdarza mi się rozmawiać z ludźmi, ale występuje to rzadko i stabilnej relacji z nikim nie mam. Z nauczycielami rozmawiam częściej, ale i tego nie można nazwać „skuteczną znajomością”. W związku z tym nieregularnie czuję się dobrze ze swoją samotnością i z tym, że żadna relacja mnie nie ogranicza – to jest stan wyższy – i jednak osamotnienie oraz brak znajomości – to jest stan niższy. Zmiany pomiędzy tymi stanami zachodzą u mnie nieregularnie i często bez wyraźnego powodu.
Dziś, gdy jestem przed maturą, czuję napięcie i niepewność. To głównie z powodu trudności z przygotowaniem. Dlatego faktycznie się martwię i mam obawy. Za to w czasie epidemii czuję kompletny brak interakcji i kontaktu z rówieśnikami, jaki zapewniała mi szkoła. Czuję znużenie, brak celu i chęci do działania.
Znaleźć swoją grupę
- U mnie okres dojrzewania wiązał się silnie z budowaniem własnej tożsamości, „poczułam” po raz pierwszy swoją płeć i zaczęłam kreować swój wizerunek – zaznacza Weronika Ławicka. – To wszystko wpłynęło na moje poczucie własnej wartości, które w miarę odkrywania siebie zaczęło rosnąć.
To nie był łatwy okres, człowiekowi wiele się przekształca w głowie w tym czasie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej potrzebuje ludzi. Ja miałam to szczęście, że trafiłam w środowiska, które mnie akceptowały, w których się dogadywałam – jeśli ktoś nie ma tyle szczęścia lub tyle możliwości, okres dojrzewania może stać się koszmarem. Miałam też swobodę, by eksperymentować z własnym wizerunkiem – w wieku 15 lat po raz pierwszy zafarbowałam włosy na czerwono, idąc do pierwszej klasy liceum dostałam pierwsze glany, wcześniej stopniowo zaczynałam akceptować swoją kobiecość, musiałam pogodzić się ze zmieniającym się ciałem i odnaleźć się z tym nowym wizerunkiem.
Zawsze byłam nieco inna, akurat to się zupełnie nie zmieniło w kontekście dorastania. Powiedziałabym nawet, że to poczucie inności zmalało przez to, że miałam jakąś swoją społeczność poza szkołą. To, co dla mnie osobiście jest bardzo uderzające, to jak szybko dziewczynki „kobiecieją”, jak szybko odnajdują się w nowych ciałach, ubraniach, z makijażem. I jak wiele w tym jest udawania i „robienia się” na starszą niż w rzeczywistości. W tym kobiecym świecie długo czułam się trochę obca, ale na szczęście miałam bliskie przyjaciółki, które czuły podobnie i z którymi się rozumiałam.
Długo miałam mało znajomych, w szkole zdarzały się epizody prześladowania. Szczególnie ze strony jednej osoby, która mnie po prostu nie lubiła i nastawiała przeciwko mnie całą klasę. W okresie, gdy wszyscy zaczynaliśmy dojrzewać, w tej małej społeczności zaczęły się gry społeczne, których nie rozumiałam i w których nie chciałam uczestniczyć. Ludzie zaczęli budować grupki, bardziej niż kiedykolwiek. Każdy próbował stać się „fajniejszy”, być w tej społeczności. Ja od początku gimnazjum byłam raczej w sferze ostracyzmu społecznego, zwłaszcza przez tą jedną osobę, która ewidentnie potrzebowała „kozła ofiarnego”. Dystansowałam się więc od klasy wraz z przyjaciółkami. Brakowało mi niekiedy tego poczucia wspólnoty, czułam się nieco wykluczona...
Szukałam więc znajomych poza szkołą, trafiłam w środowiska ludzi zainteresowanych kulturą japońską i tam po raz pierwszy weszłam w jakąś większą wspólnotę ludzką. Jeździliśmy wspólnie na konwenty, urządzaliśmy spotkania, domówki, na których głównie graliśmy w planszówki lub gry komputerowe. Sytuacja diametralnie się zmieniła, kiedy ta jedna osoba, „kierująca” moim odrzuceniem, odeszła z tej szkoły. Moje relacje z resztą klasy nigdy nie były zażyłe, ale nie było już w nich wrogości i szyderstwa.
Wraz z nadejściem liceum i moim przeniesieniem się częściowo do Wrocławia, do szkoły artystycznej, środowisko zaczęło się stopniowo zmieniać, ale raczej nie miałam problemu z nawiązaniem satysfakcjonujących mnie kontaktów. Pierwsza rzecz to specyficzna szkoła – niepubliczna, artystyczna, druga to umiejętność „szukania” ciekawych ludzi przez internet.
Jeśli chodzi o kontakty z nauczycielami, to nigdy nie miałam większych problemów. Najgorzej wspominam panią, która miała olbrzymi problem z moim rysowaniem w trakcie lekcji i siedzeniem bokiem do ławki, po turecku itp. W każdym razie nie tak, jak „się powinno”.
Z kolei z rodzicami zawsze mieliśmy dość otwarte, luźne relacje. Dobrze się z nimi dogaduję, potrafimy rozmawiać, mamy wspólne zainteresowania. Jak każda nastolatka, miałam swoje wahania nastroju, dni, kiedy było bardzo ciężko ze mną rozmawiać. Rodzice byli zawsze dość wyrozumiali, jednocześnie interesowali się moimi „zajawkami” – opowiadałam im o anime i mangach, o konwentach, o swoich światach, serwerach i znajomych z Minecrafta.
Zazwyczaj też akceptowali moje wybory. Nie pamiętam sytuacji, w której odmówili mi czegoś na zasadzie „nie, bo nie”, zawsze uzasadniali swoje decyzje, tłumaczyli, dlaczego nie mogą się na coś zgodzić albo jakie są warunki, by zgodzić się mogli. Z perspektywy czasu bardzo cenię to podejście, to zmuszało do myślenia, zastanowienia się nad każdym swoim wyborem. Nie było tu miejsca na bunt dla samego buntu, co wiem, że zdarzało się rówieśnikom.
Żeby autyzm nie był tematem tabu
- Praktycznie zawsze czułam się inna od moich rówieśników, zwłaszcza od dziewczyn – podkreśla Antonina Ławicka, siostra Weroniki. – Nigdy nie ubierałam się tak, jak moje rówieśniczki. Gdy byłam młodsza, też nie przywiązywałam do tego większej wagi. Teraz też ubieram się bardziej „chłopięco”. Czy w związku z tym miałam do czynienia z niemiłymi komentarzami? Wielokrotnie. Nie raz słyszałam docinki skierowane w moją stronę, we wcześniejszych klasach głównie z powodu ubioru, później z prawie każdego. Właściwie to wiele osób tylko czekało, aż zrobię jakiś błąd, by następnie wypominać mi go na każdym kroku.
Niełatwo jest mi nawiązywać relacje z innymi. Z natury jestem dość otwartą osobą, ale przez nieprzyjemne doświadczenia z przeszłości ciężko mi zawierać nowe znajomości, zwłaszcza z rówieśnikami. Dodatkowym problemem były moje zainteresowania, które z pewnością nie miały nic wspólnego z tymi, które stereotypowo mają dziewczyny w moim wieku.
Wiem też, że często osoby w spektrum boją się otwarcie mówić o tym, że są autystyczne, bo boją się jeszcze większego odrzucenia. Chciałabym, by można było o tym mówić, by nie był to temat tabu.
To jest cykl WOKÓŁ SPEKTRUM
Ten artykuł powstał w ramach cyklu WOKÓŁ SPEKTRUM, poświęconego tematyce autyzmu. W każdy piątek na portalu www.niepelnosprawni.pl ukazuje się materiał o różnorodnych odcieniach spektrum autyzmu. Liczymy na to, że będzie to interesujące i ważne uzupełnienie artykułów, które ukazują się i wciąż będą się ukazywać na naszym portalu, dotyczących osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności.
Pokazujemy sytuację osób z autyzmem i ich rodzin, obalamy mity i półprawdy na temat osób nieneurotypowych. Nie brakuje tekstów opowiadających o braku wsparcia dla osób określanych jako nisko funkcjonujące, ale przedstawiamy też perspektywę autystycznych samorzeczników. Poruszamy temat edukacji i rynku pracy, a także relacji międzyludzkich: budowania związku, zakładania rodziny. Nie unikamy kwestii przemocy – zwłaszcza systemowej. W ramach cyklu ukazują się wywiady z przedstawicielami środowiska, ale też specjalistami: naukowcami, psychologami, prawnikami, działaczami społecznymi. Naszym celem jest bowiem pokazanie... całego spektrum problemów osób nieneurotypowych.
Jesteśmy też otwarci na sugestie i propozycje tematów! Zapraszamy do komentowania materiałów, a także do kontaktu na adres mailowy: redakcja@niepelnosprawni.pl
Przeczytaj także inne artykuły z cyklu WOKÓŁ SPEKTRUM:
- Dziewczyny w spektrum autyzmu
- Pole minowe, czyli z autyzmem na rynku pracy
- Autyzmu nie da się opisać jednym zdaniem
- „Ja od tego nie ucieknę”. Siostry i bracia osób z autyzmem
- Rodzice osób z autyzmem. Lęki i nadzieje
- Depresja w autyzmie jest częstsza. Dlaczego?
- Umiemy trwać
- Koronawirus. Przymusowa izolacja służy osobom autystycznym? To stereotyp...
- Autyzm. Gdy potrzebny jest reset
- Autystyczny coming out
- Dlaczego diagnoz autyzmu jest coraz więcej?
- Rodziny osób z autyzmem. Czas strachu i niepewności
Komentarze
-
AUTYZM
10.05.2020, 18:05Szanowno redakcjo. Bardzo ciekawy artykuł. Zachęcam żebyście nawet dawali temat do telewizji publicznej. Ja nie mam osobiście autyzmu, mam inną chorobę zespół digoerga bez wady serca.i to co ich wyróżnia ode mnie, to mają wysokie IQ i są bardzo inteligentnymi ludźmi.Skoro chca zakładać rodziny, ja nie mam takiej potrzeby zresztą bym się nie nadał w roli rodzica a co dopiero z utrzymanie ich. Czasami na siłę doszukujemy się autyzmu, bo jesteśmy kimś innym niż rówieśnicy. moze to kwestia bardziej charakteru jeśli ktoś ma autyzm i niewielki stopniu Czasami jak autysta ma jakieś nietypowe zainteresowanie i ma wysokie IQ to trzeba mu pomóc, ale są ludzie którzy mają tez niepełnosprawność intelektualną... i tu jest problem wtedy....zdrowi ludzie tez nie zawsze mają znajomych....odpowiedz na komentarz
Dodaj komentarz